„Uważam, że kobiety już trochę wywalczyły i dramatyczny wyraz twarzy już nie jest na miejscu”, stwierdziła psycholożka międzykulturowa Ewa Kaleta w audycji poświęconej żeńskim końcówkom „męskich” zawodów. Mówienie ludziom, jaki mają mieć wyraz twarzy, być może nie jest specjalnym przejawem grzeczności, ale bardziej mnie interesuje, jaki wyraz twarzy miałaby pani Kaleta, gdyby prowadzący audycję zwrócił się do niej: „Teraz ta panienka piękna na końcu siedząca nam się przedstawi”.
To zdanie zawdzięczamy posłowi PO Jerzemu Kozdroniowi, ale pewnie nie usłyszelibyśmy o nim w mediach, gdyby nie wyraził się w ten sposób do prawniczki, która odpowiedziała: „Ta pani to Barbara Grabowska, Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Bardzo dziękuję za udzielenie mi głosu”. Czy „piękna panienka” Kaleta równie ładnie by wybrnęła, gdyby ktoś potraktował ją w tak protekcjonalny sposób? A może nawet by tego nie zauważyła, bo przecież to nie jest żaden seksizm. Pan poseł po prostu starał się być miły, właściwie prawniczkę skomplementował. Przecież nie o to chyba feministkom chodzi, żeby nie można im było mówić komplementów?
Pan poseł przeprosił. Zgromadzeni ponoć poczuli się zażenowani. Ale przecież to tylko jeden z milionów przykładów naturalnej w Polsce męskiej dominacji. A nie wszyscy mają wprawę prawniczek z fundacji walczących o prawa człowieka, żeby umieć dać im odpór. Podejrzewam nawet, że wręcz przeciwnie. Większość kobiet tej wprawy nie ma. Ale przecież „już trochę wywalczyły”. Więc nie powinny się krzywić?
Zresztą krzywienie się to nie jest jedyna rzecz, jaką robią feministki. Ponadto są „są w stanie wiecznej wojny”, a feminizm to zwykła „przemoc językowa”, twierdzi Kaleta. Tyle w tym prawdy, co w twierdzeniu, że w Moskwie na placu Czerwonym rozdają samochody. Co oczywiście się zgadza, tyle że nie w Moskwie, lecz w Leningradzie, i nie na placu Czerwonym, a Rewolucji, i nie samochody, a rowery, i nie rozdają, a kradną. Ale może nieważne, czy się bronisz, czy atakujesz. W końcu i tak bierzesz udział w akcie przemocy.
Nie wiem, na jakim wydziale Kaleta zdobyła dyplom psychologa, ale jeśli jakieś państwowej uczelni, to trzeba powiedzieć, że zmarnowano pieniądze podatników. Zresztą próbowałem to sprawdzić i sprawa nie jest łatwa. Ew Kalet jest w Google sporo. Na przykład na falach tego samego radia w tym samym programie wypowiadała się jedna, ale podpisana jako socjolog. Czy to ta sama osoba? Moja hipoteza robocza brzmi, że to pracowniczka radia, która zostaje zaciągnięta do audycji, gdy potrzeba, żeby ktoś wygłosił poglądy sprzeczne z poglądami zaproszonego gościa, a nikogo takiego nie udaje się zgarnąć na mieście.
Chyba tylko tym można tłumaczyć fakt, że w tej drugiej audycji pani Kaleta stwierdza: „Teoretycznie jako kobiety możemy robić to samo co mężczyźni, tyle że nikomu się to nie podoba”. Pogląd tyle prawdziwy, ile feministyczny. No chyba że są rzeczywiście dwie panie Ewy Kalety. Może nawet bliźniaczki. Tyle że jedna socjolożka, a druga psycholożka.
Pewnie nie warto by się było nad tym pochylać, gdyby nie to, że feminizm rzeczywiście nie ma w Polsce dobrej prasy. Zresztą nie wiem, czy kiedykolwiek miał. Nie potrafię powiedzieć, skąd się biorą słuchacze, którzy dzwonią, żeby powiedzieć: „Feministki mnie irytują. Chciałbym przepuszczać kobiety w drzwiach, a im się to nie podoba”. Przeczytali o tym w „Uważam Rze”? Bo trudno mi sobie wyobrazić, że są to historie z życia wzięte. A jednak trochę mnie to martwi. W końcu feminizm to nic innego jak walka o równouprawnienie, czyli właściwie o szacunek. Równie dobrze, co z feminizmem, można walczyć z szacunkiem do kobiet.
Jednak rzadko się zdarza, żeby ktoś odważył się powiedzieć, że kobiet nie należy szanować, a z wielką łatwością różnej maści publicystom i autorytetom przychodzi sarkanie na feministki. Jest to zresztą jakoś sprytne. W końcu lubimy sobie drwić ze słabszych, ale nie chcemy, żeby ktoś nam to wypominał. Lubimy myśleć o sobie dobrze. I wcale nie walczymy z kobietami, tylko z tymi wściekłymi feministkami, które nie pozwalają się przepuszczać w drzwiach i stosują „przemoc językową”.