Agnieszka Wiśniewska

Po pseudodebatach: dwóch kandydatów, dwa światy i dwie Polski

Przed drugą turą mieliśmy dwie debaty. W każdej kandydaci wystąpili samotnie, stojąc obok pustych mównic z nazwiskiem przeciwnika. Różnice między debatami w Lesznie i w Końskich pokazały odmienność kandydatów, ale przede wszystkim mediów w Polsce. I to może najważniejsze, co z nich zapamiętamy. Jedna zamieniła się w rozbudowaną konferencję prasową, a druga w propagandowy wiec wyborczy. „Arena” Trzaskowskiego przypomniała, że otwartość polityków na krytykę to podstawa demokratycznego państwa.

Tego jeszcze nie grali. W drugiej turze wyborów mamy jak zwykle dwóch kandydatów na prezydenta (może kiedyś będzie ich dwoje, trzymam za to kciuki). Nim doczekamy się kobiety prezydentki, musi nam wystarczyć, że przed drugą turą mamy dwie debaty. W każdej z nich kandydaci występują samotnie, stojąc obok pustych mównic z nazwiskiem przeciwnika.

Rafał Trzaskowski przyjął zaproszenie do debaty TVN, Onetu, wp.pl (miała być transmitowana przez wiele innych redakcji, w tym Krytykę Polityczną), ale Andrzej Duda zaproszenia nie przyjął. Debaty więc nie było.

W tej sytuacji Trzaskowski postawił na pomysł własnej Areny prezydenckiej, czyli otwartego spotkania, na którym pytania zadają przedstawiciele dwudziestu redakcji, w tym kilku wyraźnie mu niechętnych, jak TVP, Gazeta Polska, Do Rzeczy, TV Republika czy Najwyższy Czas.

"Arena prezydencka" organizowana przez sztab Rafała Trzaskowskiego w Lesznie. Na spotkanie zaproszeni są dziennikarze różnych redakcji, którzy mogą zadawać dowolne pytania. Na odpowiedź Rafał Trzaskowski będzie miał dwie minuty. Oglądaj z nami na żywo!

Opublikowany przez Gazeta Wyborcza Poniedziałek, 6 lipca 2020

Kandydatowi opozycji pytania zadawali dziennikarze różnych opcji. Zaczęło się od reprezentanta TV Republika i od razu pytanie kłopotliwe, o Marsz Niepodległości. I od razu zadający je dziennikarz przewalił czas. Dyskutował i dopytywał. Ale nikt mu mikrofonu nie wyłączył i nikt go nie upomniał. Niby nic wielkiego, ale będąc przyzwyczajoną do standardów debaty publicznej i braku szacunku dla przeciwników w ostatnich latach, tak prosta rzecz mnie zdziwiła.

Na szczęście w dziedzinie braku szacunku zawsze możemy liczyć na Telewizję Publiczną. Ta nie zawiodła. Niemal w tym samym czasie co debata zorganizowana przez sztab Rafała Trzaskowskiego w TVP zaczęła się druga. Pytania miały pochodzić od spontanicznej publiczności, ale kto je naprawdę napisał i wyselekcjonował, pewnie się nie dowiemy.

Za próbkę poziomu trudności, jaki TVP przygotowała dla Dudy, niech posłuży przykład pytania: „Czy chce pan być prezydentem niezależnym?”. W sensie niezależnym od partii i jej prezesa. Spoiler alert: mówi, że będzie, ale nie będzie.

Kandydaci nie zgodzili się na udział we wspólnej debacie, w efekcie Trzaskowski wziął udział w zorganizowanej przez siebie, rozbudowanej konferencji prasowej, a Duda w sponsorowanym przez budżet Rzeczpospolitej propagandowym wiecu wyborczym w publicznej telewizji, na którym do urzędującego prezydenta trafiają rzekomo spontaniczne pytania „od zwykłych ludzi”. A w rzeczywistości:

Opublikowany przez Krzysztof Radzikowski Poniedziałek, 6 lipca 2020

Brak realnej konfrontacji dwójki kandydatów na neutralnym terenie wiarygodnego i profesjonalnego medium (lub mediów) świadczy bardzo źle o polskiej polityce i debacie publicznej.

Sztabom nie opłaca się ryzyko wpadki czy lapsusu ich kandydata. Kluczowa jest dla nich mobilizacja własnych elektoratów i demobilizacja przeciwnych, niekoniecznie długofalowa strategia perswazji i przeciągania zwolenników drugiej strony na swoją. A to niedobra wróżba, bo sugeruje, że polska mapa polityczna jest ostro i na trwałe spolaryzowana.

Zwycięzcy drugiej tury wyborów będzie więc trudno nie tyle nawet przekonać do siebie drugą połowę Polski, ile uzyskać wśród niej uznanie swojej demokratycznej legitymacji.

Kandydat robi różnicę

A jednak coś z tych debat wynieśliśmy. Różnice między debatami w Lesznie i w Końskich pokazały odmienność kandydatów, ale przede wszystkim mediów. I to może najważniejsze, co z nich zapamiętamy.

Wielość i różnice politycznych opcji między redakcjami w czasie Areny prezydenckiej Trzaskowskiego przypomniały, że otwartość polityka na krytykę, wątpliwości i recenzje ze strony mediów to podstawa demokratycznego państwa. Owszem, polaryzację widać i w mediach, większość pytających była wyraźnie bliżej albo jednego, albo drugiego kandydata, ale Trzaskowski także od redakcji liberalnych dostawał pytania konkretne, kłopotliwe, dotyczące spraw fundamentalnych i przede wszystkim związanych z zakresem obowiązków prerogatyw prezydenta.

Między dżumą, cholerą a niedźwiedziem

Pytano go zatem o neutralność klimatyczną, postulowany miks energetyczny, o psychiatrię dziecięcą, rolę i problemy samorządów, sądownictwo, politykę zagraniczną, o budowanie wspólnoty. Także o podatki, tęczowe małżeństwa i przysposobienie w nich dzieci i dobrowolny ZUS.

W sprawie najbardziej dziś drażliwej, wokół której swoją kampanię rozkręcił PiS, czyli równości małżeńskiej i adopcji dzieci przez pary homoseksualne, Trzaskowski trochę się mignął od odpowiedzi, trochę obrócił ją w żart („to prezydent Duda chce wpisać związki jednopłciowe do konstytucji?”). W końcu zadeklarował ogólnie słuszne minimum (związki partnerskie) i opowiedział się przeciw przysposobieniu dzieci.

Jestem LGBT i zagłosuję na Rafała Trzaskowskiego

czytaj także

W sprawie ZUS-u − ważnej dla libertarian i kukizowców − wyszedł obronną ręką, wskazując (słusznie) potrzebę dialogu społecznego w takiej sprawie zamiast pisania przełomowych ustaw na kolanie. Świetnie i spójnie opowiedział o roli swej żony − jako „złego policjanta” w domu, ale i rzeczniczki praw kobiet (to w kontekście dodatku emerytalnego dla matek). Nawet wodę słabnącej dziennikarce podał (i nie była to marna ustawka w stylu TVP):

Trzaskowski mówił też o kontynuacji polityki bezpieczeństwa − uznaniu dla dorobku Lecha Kaczyńskiego (znów ukłon do prawicy), ale też konsekwentnym sprzeciwie wobec niemiecko-rosyjskiego gazociągu pod Bałtykiem. Zapowiadał dystansowanie się − choć mało kto mu wierzy − od swojego obozu, w wyraźnym kontraście do Andrzeja Dudy, niezdolnego do krytyki i samodzielności wobec PiS.

Między nim a Konfederacją „na pewno jest dużo różnic”, ale zgadzają się co do jednego i bez niedomówień: TVP Info jest skompromitowane i przeznaczone do likwidacji. Trzaskowski ostro krytykuje media państwowe, bo nie wierzy, że mogą one odzyskać zniszczoną przez propagandę PiS reputację i zaufanie jako rzetelne medium informacyjne.

To rzecz do dyskusji, bo likwidacja stacji może być wstępem do ogólnego zaorania mediów publicznych i ich prywatyzacji, na co nie powinno być naszej zgody.

W niedzielę zagłosujmy za „strefą wolną od ideologii PiS”

Powtórzmy: Arena prezydencka była rzadkim pokazem pluralizmu polskich mediów. Kto wie, czy to nie najważniejsza kwestia, jaka zostanie nam z tej kampanii. Polskie media dzielą się dziś na te zdolne do uznania pluralizmu opinii i do stawiania trudnych, nieustalonych z góry pytań − oraz na resztę.

Skoro mowa o reszcie, to TVP właśnie rozpoczęła kolejną nagonkę. Tym razem na media z zagranicznym kapitałem (i te po prostu zagraniczne). To chyba jasna zapowiedź, że pomysły „repolonizacji mediów”, czyli ograniczenia ustawą zagranicznej własności w gazetach papierowych, internetowych czy telewizji, zaczną się materializować, jeśli wygra Andrzej Duda.

Czy bać się repolonizacji mediów?

TVP i prezydent próbują dziś udowodnić, że jeśli media zagraniczne (lub tutejsze z zagranicznym kapitałem) zadają władzy niewygodne pytania, to nie jest to profesjonalne dziennikarstwo, lecz mieszanie się w wewnętrzne sprawy Polski, nieuprawniony atak i rychła zguba narodu. Tutaj także wskażmy na zasługę wczorajszej Areny prezydenckiej Trzaskowskiego − pokazała ona, że narodowość kapitału nie musi wcale podważać wiarygodności dziennikarskiej, a także że kapitał wybitnie polski, bo czerpany wprost z budżetu, gwarancji rzetelności dziennikarskiej nie daje żadnej.

Z debaty TVP dowiedzieliśmy się właściwie tylko dwóch rzeczy. Raz, że kandydat Duda jest antyszczepionkowcem:

A dwa, że uzależnienie mediów państwowych od kapitału płynącego z centralnego budżetu pomaga rządzącym. Tylko czy po to są media w wolnym kraju? I czy o uzależnianie ich od władzy, upartyjnianie, pchanie w stronę nierzetelności i czystej propagandy powinna jakakolwiek władza zabiegać tak bardzo, jak robi to PiS? Chyba tylko w nowoautorytarnym kraju. Czego państwu i sobie nie życzymy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Wiśniewska
Agnieszka Wiśniewska
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl, w latach 2009-2015 koordynatorka Klubów Krytyki Politycznej. Absolwentka polonistyki na UKSW, socjologii na UW i studiów podyplomowych w IBL PAN. Autorka biografii Henryki Krzywonos "Duża Solidarność, mała solidarność" i wywiadu-rzeki z Małgorzatą Szumowską "Kino to szkoła przetrwania". Redaktorka książek filmowych m.in."Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna", "Polskie kino dokumentalne 1989-2009. Historia polityczna".
Zamknij