Kraj

Między dżumą, cholerą a niedźwiedziem

Fot. Monika Bryk. Edycja KP.

Naiwnie głupi „strategiczny” romans Trzaskowskiego ze skrajną prawicą mimo wszystko nie przyczynia się do faszyzacji kraju równie mocno jak kolejne trzy lata bez możliwości wetowania formacji, która nastroje faszystowskie otwarcie podsyca, wprowadza do Sądu Najwyższego Ordo Iuris, dąży do cenzurowania mediów, szykuje się do wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji, zakazu „propagowania ideologii LGBT”, a na dodatek rządzi służbami siłowymi, publiczną telewizją, a nawet sanepidem.

– Bądź grzeczny, bo jak nie, to cię niedźwiedź zje. Ma wielkie kły i pazury – opowiada mama, a dziecko słucha, bo dorośli znają się przecież na niedźwiedziach.

– Wracaj natychmiast, tam są straszne niedźwiedzie! – przywołuje tata na placu zabaw. Dziecko wraca, choć niedźwiedzia nie widzi. Wszyscy bawią się normalnie.

– Co mi tu będziesz, smarkaczu, pyskował?! Że to pranie mózgu, że niedźwiedzie chodzą w Polsce po miejskich parkach? Że to ja nie daję ci wolności? Przecież ja cię chronię przed twoją własną głupotą!!! – krzyczy ojciec, a nastolatek trzaska drzwiami. Od dawna chodzi do parku na skręta i nie ma tam żadnych niedźwiedzi.

– Żyjesz wyimaginowanymi niedźwiedziami, a naprawdę trzeba coś zrobić w sprawie ekologii, śmieciówek, polityki mieszkaniowej, edukacji, nierówności, bo to rzeczywiście wpływa na moje życie – zaczyna syn.

– Niedźwiedź! Niedźwiedź! – krzyczy ojciec. – Nie ma czasu na twoje dziecięce roszczenia, kiedy tu jest niedźwiedź!!!

Na tym etapie młody dorosły wie już, że jego ojciec jest narcystycznym mitomanem. I że nie na niedźwiedzie trzeba tu uważać, ale na te obślizgłe manipulacje.

Drodzy liberalni rodzice, wasza nostalgia już nigdy nie wygra z PiS

***
W marcu 2016 roku, kilka miesięcy po dojściu PiS do władzy, na łamach „Magazynu Świątecznego Gazety Wyborczej” pisałam: „Już w 2010 roku dużo mówiło się o generacji stażystów i przyszłym upadku ZUS-u – tematem kampanii prezydenckiej był jednak tupolew i opozycyjna przeszłość kandydatów.

Obiecałam sobie wtedy, że ostatni raz daję PO kredyt zaufania, czyli – bez eufemizmów – ulegam lękowi przed PiS-em. Pięć lat później, dzień po spektakularnej przegranej, »wybrany« przeze mnie prezydent chciał mnie kupić… referendum w sprawie JOW-ów. Trudno powiedzieć, co bardziej mnie poruszyło: bezczelny instrumentalizm czy jego żenująca nieskuteczność – ale i tak złamałam daną sobie obietnicę. Nie, nie śpiewałam Murów – poszłam do kina. Na Mad Max. Fury Road”.

Pisząc te słowa, wierzyłam, że wynik wyborów 2015 roku wybije liberałów z pokolenia „Solidarności” z niedźwiedziologii. Że jest to moment na rozbrojenie tego generacyjnego konfliktu, spojrzenie na własną pozycję z dystansu (dla obydwu stron). Stało się niestety inaczej: chociaż Marcin Król opublikował książkę Byliśmy głupi, chociaż PO zrozumiała, że władzy nie da się odzyskać pod hasłem „500+ równa się rozdawnictwo”, choć dyskurs wobec osób LGBT+ w liberalnym mainstreamie mimo wszystko się poprawił, do naprawdę fundamentalnej refleksji nie doszło. A jednocześnie lewicowe dzieci, od dzieciństwa tresowane i szantażowane tym samym straszakiem, nie były skore do przyłączenia się do kolejnej krucjaty rodziców pod hasłem „nie czas na wasze fochy, kiedy trzeba pokonać niedźwiedzia”.

Nigdy nie dałam sobie wmówić, że oddając w 2015 roku głos na Razem, przyczyniłam się do upadku polskiej demokracji. Od tego czasu jednak demokracja, i tak niezbyt mocno zakorzeniona, zaczęła być systematycznie rozmontowywana na poziomie struktury: instytucja za instytucją, bezpiecznik za bezpiecznikiem, praktyka za praktyką. Trybunał Konstytucyjny, nieprawidłowe uchwalenie budżetu na rok 2017, scentralizowanie prokuratury i uzależnienie sędziów, przejęcie Sądu Najwyższego, przejęcie telewizji, nocne obrady, policyjne zastraszanie aktywistów, parcie do niekonstytucyjnych wyborów w czasie pandemii, odwołanie tych wyborów bez żadnego trybu, potem rozpisanie nowych, również nielegalnych, ale drogą narzuconego siłą konsensusu przyjętych za dobrą monetę… Trudno dziś nazwać Polskę demokracją liberalną z trójpodziałem władzy.

Dwóch gniewnych ludzi przechodzi do drugiej tury

Przez cały ten czas nie mniej od działań PiS-u przerażało mnie odklejenie opozycji: nieustająca licytacja wielkich haseł, moralnych odnów i gestów Rejtana, które kończyły się taką czy inną Maderą. W końcu przestałam prenumerować gazetę, którą czytałam od podstawówki – nie byłam już w stanie dłużej znieść protekcjonalności i tendencyjności linii redakcyjnej. A PO, odmieniając słowo „demokracja” przez wszystkie przypadki, zrobiło oczywiście wszystko, by mimowolnie nie wprowadzić jej na opozycji. Zamiast solidnej pracy programowej, zrozumienia, co się tak naprawdę stało, poważnej autoanalizy i użycia swoich struktur i sił do zbudowania alternatywnego społeczeństwa obywatelskiego (np. wyłonienia w drodze głosowania obywatelskiego jednego kandydata na prezydenta) dalej dyktowała warunki z pozycji siły przykrywanej frazesami o odnowie (że przypomnę tylko zmuszenie zagranicy i Śródmieścia Warszawy do głosowania na byłego PiS-owca Kazimierza Ujazdowskiego w ramach paktu senackiego).

Nie będę powtarzać, bo powiedziano to tysiąc razy: PiS i PO wyrastają z jednego korzenia i czerpią energię z siebie nawzajem.

7 lekcji z pierwszej tury wyścigu o prezydenturę

***
Czy ufam Rafałowi Trzaskowskiemu? Nie – choć nie wykluczam, że w innych okolicznościach miałby jakieś szanse wyemancypowania się z intelektualnego skansenu swojej formacji. Czy uważam go za człowieka z charyzmą? Nie – choć nie wykluczam, że mógłby się do przyzwoitego poziomu wyrobić. Czy wierzę w jego wyczucie społeczne? Nigdy chyba nie toczyliśmy w domu takiej beki z wypowiedzi polityka jak z tamtego dyskretnie skromnego posta o Geremku. Czy na niego zagłosuję? Tak. Zrobiłam to już zresztą w pierwszej turze.

Decyzja o tym głosie była kontrowersyjna również dla mnie samej. Chwilę przed dotarciem do mojego domu pakietu krzyczałam w samochodzie z oburzenia, że – nawet dostosowując przekaz do wyborczej gry – kandydat nie potępił jasno nagonki na osoby LGBT+. Stwierdziłam jednak, że nawet jeśli brzmię jak ten metaforyczny ojciec krzyczący „niedźwiedź!, niedźwiedź”, tym razem naprawdę najważniejsze jest ratowanie rozmontowywanego kolejnymi ustawami ustroju. Uznałam, że w sytuacji potencjalnego fałszowania wyborów ważniejsze jest psychologiczne wzmocnienie tego, który ma jakkolwiek realne szanse wygrać, niż psychologiczne wzmocnienie lewicy, która od początku prowadziła trochę odklejoną od realiów kampanię, promując kandydata, do którego osoby nie mam zresztą więcej zaufania niż do Trzaskowskiego.

Absolutnie rozumiem każdą inną taktykę wyborczą, w pierwszej turze popierającą kandydatów demokratycznych. Nikogo nie przekonywałam do mojej.

Kto zadecyduje o przyszłości Polski? Między innymi młodzi narodowcy

Nie rozumiem jednak biadolenia na wynik Biedronia, który jakoby miał świadczyć o końcu lewicy w Polsce. Po pierwsze, synowie i córki powtórzyli tutaj chwyt, na którym ich wychowywano: wystawimy wam takiego kandydata, jak nam wygodnie, a jeśli nie będziecie chcieli na niego zagłosować i pójdziecie do Hołowni czy Trzaskowskiego, to was zawstydzimy i pouczymy moralnie z subtelnością Tomasza Lisa i Krystyny Jandy („Mamy tylko 2% prawdziwej lewicy w Polsce!!!”).

Po drugie, nawet jakby Biedroń dostał te kilka procent głosów lewicowców, które poszły na faworyta opozycji czy na Hołownię, to dalej Trzaskowski musiałby łowić wśród niezdecydowanych konfederatów: od przełożenia z jednego do drugiego pojemnika głosów prodemokratycznych nie robi się więcej, trzeba przekonać niezdecydowanych.

Po trzecie (w tej chwili już naprawdę mało istotne): czy po wszystkich woltach serio wierzycie, że założyciel „progresywnej” Wiosny, co miał oddać mandat PE i nie wiedział ostatnio, czy trzeba podnieść podatki najbogatszym, po sześciu miesiącach prezydentury miałby jeszcze coś wspólnego z partią Razem i lewicą socjalną?

Czy to koniec lewicy w Polsce?

Nie rozumiem też wahań elektoratu Hołowni, choć wiem, o co grają i z czego czerpią resentymentalną radość (mówię tu o komentującym elektoracie, a nie samym liderze, który gdyby chciał, mógłby przeczołgać Trzaskowskiego znacznie mocniej). Jeśli nawet część z tych konserwatywnych wyborców była za Dudą w 2015 roku, to przystępując do ruchu Hołowni, głosowała jednak za odnową demokracji liberalnej w Polsce i niepartyjnym państwem. Dziś Duda nie jest żadną niewiadomą ani żadną nadzieją dla demokratycznych konserwatystów – jest oczywiste, że nie będzie pełnił funkcji bezpiecznika dla władzy bez żadnego trybu.

No i wreszcie wątek najtrudniejszy: kwestia zjednywania wyborców Bosaka i stosunek do osób LGBT+.

***
Elektorat Konfederacji to swoisty potwór Frankensteina, pozszywany z faszyzujących narodowców i „wolnorynkowych” „antysystemowców”, dla których „sprawy obyczajowe” są drugorzędne. Jest dużo bardziej heterogeniczny i krytyczny wobec PiS-u, niż to się wydaje ludziom zamkniętym w lewicowej bańce (polecam lekturę wykop.pl, od której oczywiście włos się jeży na lewicowej głowie, ale która pozwala zobaczyć niejednorodność tego światopoglądu). To zarazem elektorat młody, a więc szalenie niestabilny – dość wspomnieć, że z zeszłorocznych wyborców Konfederacji na Bosaka zagłosowało tylko 66% – 15% oddało głos na Hołownię, 9% było za Trzaskowskim, zaledwie 4% za Dudą… i 2% za Biedroniem (oko.press na podstawie exit polls).

Zaraz po pierwszej turze wydawało się więc, że możliwa jest strategia, która – odcinając się od faszystowskiej ideologii obecnej w programie Bosaka, pozwoli wybrać Trzaskowskiemu część jego wyborców potrzebną do wygranej – to sugerował tweet kandydata KO po ogłoszeniu exit polls pierwszej tury (odwołujący się tylko do wspólnych punktów gospodarczych) czy wywiad z Barbarą Nowacką. O sensowności tej strategii pisał Michał Sutowski w artykule Prezydencki Paryż wart jest konfederacyjnej mszy, który naprawdę warto przeczytać w całości.

Prezydencki Paryż wart jest konfederackiej mszy

Miarą politycznego talentu Trzaskowskiego i jego partii jest to, że tę strategię odrzucili, wybierając oswajanie narodowców i zniechęcanie do siebie lewicy. Kandydat, który konsekwentnie trzymał język za zębami w czasie nagonki Dudy na LGBT+, postanowił jednak publicznie zgodzić się z nim w sprawie wykluczenia możliwości adopcji dla par jednopłciowych (przy okazji – jak wskazał Bart Staszewski – przecząc swojemu własnemu programowi); zadeklarował również, że poszedłby w Marszu Niepodległości. W tle politycy Platformy i związane z nią media zaczęły się zamartwiać odcinaniem Bosaka od głosu w publicznej debacie.

Jest to oczywiście postawa krótkowzroczna i niebezpieczna – po raz kolejny świadcząca o tym, na jakim poziomie intelektualnym znajduje się Koalicja Obywatelska. Problem w tym, że my i tak będziemy musieli zachować się odpowiedzialnie. Bo dorosłość polega na tym, żeby umieć odciąć się od rodzinnych mitologii i wciąż skrycie żywionych nadziei. Czy tata straszący niedźwiedziami przestał być mitomański, nieodpowiedzialny, odcięty od rzeczywistości, wykorzystujący swoją pozycję siły i szalenie krótkowzroczny? Oczywiście, że nie. Czy znaczy to, że mamy kontestować istnienie niedźwiedzia, który właśnie naprawdę nas atakuje?

Jestem LGBT i zagłosuję na Rafała Trzaskowskiego

czytaj także

Więc sorry, niezależnie od tego, jak to zdanie mnie triggeruje i jak bardzo jestem oburzona, wściekła i zniesmaczona, to naprawdę nie są wybory między KO i PiS, między Trzaskowskim a Dudą, ale między szansą na odbudowę ustroju demokratycznego a autorytaryzmem. Już one nie spełniają w pełni standardów demokratycznych (propaganda telewizji publicznej, brak podstawy prawnej, ograniczenie Polonii możliwości głosowania), więc naprawdę nie wiem, na jakiej podstawie ktokolwiek wierzy, że po trzech latach hulania obecnej władzy bez prezydenckiego weta będzie istniał jakikolwiek autentyczny demokratyczny proces wyborczy. Naiwnie głupi „strategiczny” romans Trzaskowskiego ze skrajną prawicą mimo wszystko nie przyczynia się do faszyzacji kraju równie mocno jak kolejne trzy lata bez możliwości wetowania formacji, która nastroje faszystowskie otwarcie podsyca, wprowadza do Sądu Najwyższego Ordo Iuris, dąży do cenzurowania mediów, szykuje się do wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji, zakazu „propagowania ideologii LGBT”, a na dodatek rządzi służbami siłowymi, publiczną telewizją, a nawet sanepidem.

W jednym można się zatem zgodzić z posłem Konfederacji Dobromirem Sośnierzem: jest to wybór między dżumą a cholerą. Ale jak trafnie zauważyła redakcja Donald.pl: „To akurat prosty wybór. Cholera jest uleczalna […] i nie jest w połowie nawet tak groźna jak dżuma”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Sikora
Agata Sikora
Kulturoznawczyni, eseistka
Agata Sikora – kulturoznawczyni, eseistka, autorka książki „Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć” (Karakter 2019). Napisała doktorat o szczerości nowoczesnej (książka w przygotowaniu). Stale współpracuje z „Dwutygodnikiem”, mieszka w Londynie.
Zamknij