Czy Trump zaryzykuje kolejną wojnę na Bliskim Wschodzie?
Stany Zjednoczone wchodzą w nowy rok z impetem, bo mając właściwie dwa rządy. W Białym Domu administracja Obamy wykonuje ostatnie symboliczne podrygi, a tymczasem Trump już teraz uprawia samodzielną i szeroko zakrojoną politykę zagraniczną, tweetując ze swojej złotej wieży. Oczywiście, jest do Obamy w stuprocentowej kontrze.
W ostatnim tygodniu Obama zdecydował się na dwa posunięcia, które teoretycznie wyglądają na odważne, choć obliczone są chyba już tylko na nostalgię. USA poparło ONZ w sprawie Izraela. Trump wkurzył się, bo chciał wetować. Jak to możliwe, że nie słucha się prezydenta-elekta? Fantastyczne i konkretne przemówienie Johna Kerry’ego na temat izraelskiej polityki wobec Palestyny pozostanie jednym z najjaśniejszych punktów jego kariery. W końcu! Benjamin Netanjahu nie ukrywa swojego niezadowolenia z takiego obrotu rzeczy. Nie może się doczekać nowego prezydenta, który podkreśla, że Izrael jest dla niego bardzo ważny i będzie go bronił za wszelką cenę. No cóż, zobaczymy.
Druga sprawa – w czwartek Stany Zjednoczony ukarały Rosję za rzekome hakowanie, wyrzucając z Waszyngtonu trzydziestu pięciu rosyjskich dyplomatów i wzmacniając sankcje. Rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zareagowało automatycznie, zapowiadając odwet, ale w związku z tym, że za dwadzieścia dni w Waszyngtonie następuje zmiana warty Putin uznał, że reagować nie warto. Zamiast tego uśmiecha się z pobłażaniem i szerokim gestem zaprasza przebywających w Rosji Amerykanów na świąteczne celebracje na Kreml. Niech przyjdą se obejrzeć choinkę (na co Trump komplementuje Władymira po raz kolejny, chwaląc go za mądrość i rozwagę).
Media też są w kropce. Administracja Obamy twierdzi, że ma dowody przeciw Rosji, lecz ich tak naprawdę nie prezentuje. Na razie wiemy tylko, że metody, których użyto, wskazują na Rosjan. Obama zarzeka się, że nie ma wątpliwości, że rozkazy płynęły z Kremla, choć znowu – w jaki sposób to udowodniono, tego żadna z gadających głów nie chce powiedzieć. W dodatku ta fraza: „Rosja zhakowała wybory” nie jest jasna i wygląda na to, że ludzie interpretują ją sobie, jak chcą. Np. spora grupa rozgoryczonych liberałów wierzy, że rosyjscy hakerzy włamali się do lokali wyborczych. A może chodzi tylko o serwer partii i emaile Johna Podesty?
W rezultacie, niewiele wiemy. „The Rolling Stone” wyraził obawę (którą Trump natychmiast podchwycił), że wierząc Obamie na ślepo, media mogą popełnić pomyłkę analogiczną do słynnych broni masowego rażenia, które miały się znajdować w Iraku i które były bezpośrednią przyczyną wojny. Hakowanie trudno udowodnić, przekonuje Trump, który „coś na ten temat wie, bo ma dziesięcioletniego syna, który jest w stanie zrobić z komputerem wszystko”.
Oczywiście, Rosja i Izrael są wykorzystywane przez obie Ameryki (Amerykę Trumpa i rozgoryczoną Amerykę liberałów), żeby podsycać niezmiernie emocjonalny spór o to, która z nich jest Ameryką prawdziwą. Ten kto jest po stronie Rosji, jest zdrajcą – ten mentalny skrót działa nie tylko w Polsce. Ostatecznie Amerykanie wciąż dobrze pamiętają zimną wojnę. Z kolei Izrael wydaje się centrum walki o „cywilizowany świat”, gdzie Europa z przerażeniem patrzy na politykę Netanjahu i tylko zacofani konserwatyści i ewangelicy, czekający na ponowne przyjście Mesjasza (aby to nastąpiło, wszyscy Żydzi muszą wrócić do Izraela), godzą się na wybryki Netanjahu. Dodatkowym niebezpieczeństwem są krążące wokół teorie spiskowe. Demokraci również popełnili na tym odcinku wiele błędów – oskarżanie Rosji o atak na lokal wyborcze i faktyczne, dosłowne sfałszowanie amerykańskich wyborów, będzie miało swoje konsekwencje.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jedna kwestia – łatwiej gadać, trudniej zrobić. Prezydent Trump może się wkrótce przekonać, że wypisywanie „złotych myśli” online to jedno, a realia sprawowania władzy to jednak zupełnie co innego. Gdzie leży granica, jeśli chodzi o poparcie Stanów Zjednoczonych dla Izraela? Czy Trump zaryzykowałby kolejną wojnę na Bliskim Wschodzie?
A Putin? Czy da się z nim naprawdę dogadać? Czy Trump wykorzysta obecne sankcje, żeby coś wynegocjować? Czy takie rzeczy, jak wycofanie się Rosji z Ukrainy mają w ogóle dla niego jakieś znaczenie? A może faktycznie odda Kremlowi cały region?
W Waszyngtonie panuje chaos i bezkrólewie. Brak respektu i porozumienia między odchodzącą władzą oraz tą, która po niej ma przejąć stery, jest rażący. Brak zaufania ludzi do obu tych rządów i do mediów paraliżuje kraj. Obama próbuje ratować co się da z reformy zdrowia, która najprawdopodobniej pójdzie do kosza jako pierwsza. Tymczasem Donald Trump sugeruje, że wie coś, czego nie wiemy ani my, ani Obama, i że ma dodatkowe informacje na temat rosyjskich hakerów i że ujawni je… może koło wtorku.