USA nie istnieje, pogrąża się w wewnętrznych napięciach i zewnętrznych sprzecznościach w walce o utrzymanie hegemonii. Stąd też domyślna wśród elit w Polsce strategia, żeby opierać swoje cele i działanie o USA, jest błędna.
Ameryka została opanowana przez groźną siatkę terrorystyczną, koordynowaną przez liberalne media za pieniądze George Sorosa, a wszystkim steruje prezes Antify z tajnego skłotu w Nowym Jorku. Czytając prawicowe media, słuchając ich podkastów albo oglądając rolki na Instagramie można odnieść wrażenie, że jej głównym celem jest gnębienie przeciwników, z prezydentem Trumpem na czele.
Wygląda na to, że amerykańska prawica wzięła sobie do serca klasyczną taktykę „kiedy jesteś silny, udawaj słabego”. Mają przewagę w mediach (zwłaszcza w internecie), opanowali najwyższe stanowiska państwowe, posiadają mnóstwo środków i wsparcie większości oligarchów, ale nadal stawiają się w pozycji ofiary, bo to świetnie się sprzedaje. Choć brzmi to nieco dziwnie w ustach ludzi, którzy jednocześnie pozują na twardzieli, fotografując się z karabinem.
W ramach tej taktyki Republikanie próbują wycisnąć jak cytrynę morderstwo Charliego Kirka, prawicowego propagandysty. Cała machina medialna i polityczna zaczęła przedstawiać Kirka jako nieomal świętego męczennika, a konserwatystów jako stronę, która jest wyłącznie atakowania.
Hochschild: Lekcja trumpizmu od górników z Kentucky [rozmowa]
czytaj także
W tej kwestii prawica niewątpliwie postanowiła wyprzeć ze świadomości wiele paskudnych zdarzeń. Może więc przyda się krótkie odświeżenie pamięci.
12 sierpnia 2017 r. w Charlottesville doszło do demonstracji białych nacjonalistów i kontrmanifestacji organizacji lewicowych, w tym antyfaszystowskich. James Alex Fields Jr., uczestnik marszu skrajnej prawicy, celowo wjechał samochodem w tłum kontrdemonstrantów, zabijając 32-letnią Heather Heyer, działaczkę społeczną i obrończynię praw obywatelskich. Rannych zostało 35 osób.
28 października 2022 r. do domu Nancy i Paula Pelosi w San Francisco włamał się napastnik David DePape, który szukał przewodniczącej Izby Reprezentantów. Gdy jej nie znalazł, zaatakował młotkiem jej męża, 82-letniego Paula Pelosiego, powodując ciężkie obrażenia głowy i ręki. Atak miał wyraźny kontekst polityczny – sprawca mówił, że chciał „przesłuchać” Nancy Pelosi.
We wrześniu 2025 r. w Minnesocie doszło do ataku na polityków Demokratów. Sprawca, przebrany za policjanta, wtargnął do domu byłej przewodniczącej stanowej Izby Reprezentantów, Melissy Hortman. Zastrzelił ją i jej męża. Wcześniej ten sam sprawca zaatakował i ranił senatora Johna Hoffmana i jego żonę. Atak był celowo wymierzony w polityków partii demokratycznej.
Od „upadku narodu” po „schyłek białej rasy”. Prawicowa opowieść o dekadencji i apokalipsie
czytaj także
Niewygodne fakty i wymazane ofiary
Ta utrata pamięci może dziwić, zwłaszcza w kontekście naigrywania się z ofiar tych ataków przez część prawicowych komentatorów i polityków. Oczywiście to amnezja planowana – najlepiej, żeby ludzie o tym nie pamiętali. Dlatego na wszelki wypadek Departament Sprawiedliwości USA usunął ze swojej strony internetowej własne badanie, które wykazało, że ekstremiści skrajnie prawicowi zabili więcej Amerykanów niż lewicowi czy radykałowie islamscy. Usunięty raport wykazał, że od 1990 roku prawicowcy popełnili wielokrotnie więcej zabójstw motywowanych ideologicznie (227 zdarzeń, które pochłonęły ponad 520 ofiar) niż radykałowie lewicowi (42 ataki, 78 ofiar). Niewygodne fakty utrudniają stawianie się w roli wiecznej ofiary.
Dzięki temu wiceprezydent JD Vance może twierdzić, że to „statystyczny fakt, że większość szaleńców w amerykańskiej polityce dzisiaj to dumni członkowie skrajnej lewicy”. Krytykując lewicę, prawica lubi powoływać się na nieczytanego przez siebie George Orwella, tymczasem okazało się, że realizują orwellowską politykę w praktyce, choć w USA, a nie w Wielkiej Brytanii, jak przewidywał słynny socjalista.
Dla Donalda Trumpa i prawicy generalnie prawda to rzecz względna. Stąd też prezydent USA ogłosił w piątek, że za większą część przemocy politycznej w kraju odpowiada „radykalna lewica”, natomiast większość skrajnej prawicy jest radykalna, ponieważ rzekomo „nie chce widzieć przestępczości na ulicach”. Prawdziwi rycerze praworządności.
Prezydent Trump taktykę udawania ofiary wykorzystuje do szerszych celów politycznych, a konkretnie do ataku na media. „Czytałem gdzieś, że stacje telewizyjne w 97 proc. są przeciwko mnie. Dostaję 97 proc. negatywnych opinii z ich strony, robią mi tylko złą reklamę w prasie. Myślę, że może należałoby im odebrać licencję”. W innej wypowiedzi kontynuował wątek: „Biorą świetną historię i robią z niej coś złego. Osobiście uważam, że to jest naprawdę nielegalne, kiedy ktoś prezentuje 97 proc. złych wiadomości o danej osobie. To już nie jest wolność słowa, to już nie jest nic, to po prostu oszustwo, a oni oszukują”. Nie podał oczywiście źródeł tych informacji, bo tego rodzaju szczegóły nie mają znaczenia dla niego i jego wyborców. Liczy się tylko to, co mogą z tym teraz zrobić. A robią sporo.
Mowa nienawiści w USA: nie ma odwrotu
Pokazem siły nowej administracji i testem na lojalność dla korporacji medialnych, stał się atak, jaki prawica przypuściła na popularnego komika Jimmy’ego Kimmela ze stacji ABC. W swoim programie Kimmel skrytykował „bandę MAGA” za próbę „zdobycia punktów politycznych” na śmierci Kirka, błędnie sugerując, że strzelec mógł być zwolennikiem Trumpa.
Po tych słowach prawica rozpętała w swoich mediach i internecie nagonkę na Kimmela. Ale na tym się nie skończyło. Przewodniczący Federalnej Komisji Łączności (FCC), Brendan Carr, publicznie zażądał działań przeciwko Kimmelowi, używając sformułowania, które zabrzmiało jak mafijny szantaż: „Możemy to zrobić w łatwy lub trudny sposób… albo FCC będzie miało dodatkową pracę do wykonania”. Była to jawna groźba odebrania licencji telewizji. Pod wpływem tej presji, ABC (której właścicielem jest Disney) podjęło decyzję o „bezterminowym” zawieszeniu programu.
Wywołało to oburzenie ze strony liberałów i lewicy oraz radość na prawicy. Co ciekawe, prawica w swojej najnowszej odsłonie ataku na wolność słowa powołuje się na „mowę nienawiści”. Przykładowo Prokuratorka Generalna Pam Bondi groziła, że administracja będzie „absolutnie namierzać i ścigać” każdego, kto stosuje „mowę nienawiści”. Prezydent Trump otwarcie zasugerował, że krytyka wymierzona w jego osobę jest formą „nienawiści”. W odpowiedzi na pytanie reportera ABC, czy zamierzają ścigać mowę nienawiści, Trump odpowiedział, że powinni „prawdopodobnie iść po ludzi takich jak ty”, ponieważ jego zdaniem reporter ma „dużo nienawiści w sercu”.
Trump zasadniczo uważa, że mowę nienawiści głosi każdy, kto ma czelność publicznie go krytykować, nie tylko media. Dlatego sugerował wspomnianej już prokuratorce Pam Bondi, że powinna zastosować RICO (ustawę stworzoną do zwalczania mafii) przeciwko demonstrującym w sprawie Palestyny, ponieważ jedna z protestujących przerwała mu krzykiem konsumpcję obiadu w restauracji.
„Och, my nieszczęśliwi!” Grupowy narcyzm populistycznej prawicy
czytaj także
Jeden z nielicznych głosów krytyki na amerykańskiej prawicy podniósł senator Ted Cruz, który potępił sposób, w jaki Brendan Carr, przewodniczący FCC i nominat Trumpa, użył swojej pozycji, by zmusić ABC/Disneya do podjęcia działań przeciwko Kimmelowi. Cruz stwierdził, że groźby Carra są „wyjęte wprost z Chłopców z ferajny”. Groźba „możemy zrobić to w łatwy sposób albo w trudny sposób” brzmi według niego jak „mafioso wchodzący do baru”, mówiący: „Fajny bar tu macie, byłoby szkoda, gdyby coś mu się stało”, używając przy tym charakterystycznego akcentu filmowych włoskich gangsterów.
Cruz doskonale rozumie, że cała krytyka pojęcia „mowy nienawiści”, którą prawica przez lata hodowała, teraz runęła jak domek z kart, i gdy Demokraci wrócą do władzy, może nie być już taryfy ulgowej.
Ale takie głosy są odosobnione. Większość napawa się świeżo zdobytą władzą i ma zamiar korzystać z państwowej pałki bez umiaru. To dość typowe, że prawica uwielbia rozprawiać o wolności słowa, kiedy jest w opozycji. Natomiast będąc u władzy bez żenady zamyka usta krytykom pod byle pretekstem. Pojęcie wolności dla prawicy jest czysto użytkowe, nie traktuje go poważnie, a ludzie, którzy wierzą w bajki o „absolutyzmie w zakresie wolności słowa” w wykonaniu np. takich czempionów prawicy jak Elon Musk, są po prostu naiwni.
„Wojna wyszła poza Ukrainę”. Kuczerenko: Rosja realizuje swoje żądania na terytorium NATO [rozmowa]
czytaj także
Problemy starsze niż trumpizm
Tak samo naiwni byli ci, którzy sądzili, że prawica będzie walczyć z centralizmem politycznym czy gospodarczym. Pierwsze miesiące rządów Trumpa to ograniczanie praw stanowych i urządzanie ostentacyjnych obiadów dla korpolordów w rodzaju Marka Zuckerberga z korporacji Meta czy Satya Nadelli, szefa Microsoftu.
Opowieści o „wolnym rynku”, „antykorporacjonizmie”, „wolności słowa” były i są narzędziami zdobywania władzy, a nie jakąś realnym planem, który mieli zamiar wdrażać prawicowcy. To wszystko była od początku blaga.
Nie dotyczy to oczywiście wyłącznie prawicy amerykańskiej. Nasza zamerykanizowana prawica ma na siebie podobny pomysł. Zwłaszcza Konfederacja, która opowiada podobne bajki. Stąd też wydarzenia w USA mają dla nas pewne znaczenie – właśnie ze względu na wpływ, jaki wydarzenia i trendy w USA mają na umysły naszych prawicowców. Wiele stamtąd kopiują, łącznie z wydumanymi zarzutami względem lewicy na temat konsumpcji „sojowego latte”. Dotyczy to także amerykańskich wojen kulturowych, wywoływanych bezustannie przez prawicę (która potem o ich wszczynanie oskarża lewicę), a które następnie są przeszczepiane na nasz grunt, często słowo w słowo. Ma to odwrócić uwagę od naszych lokalnych problemów.
czytaj także
Prawica od dawna straszy, że „Szwecja już nie istnieje”, „Francja już nie istnieje”, ale tak naprawdę nie istnieje USA, jakie znaliśmy i niejednokrotnie mieliśmy w zwyczaju krytykować. Wiele lat na lewicy demonstrowaliśmy przeciwko polityce Busha, ale także protestowaliśmy przeciwko kunktatorstwu Obamy. Inni zaś, zafascynowani tym krajem, opowiadali historie o „checks and balances”, które rzekomo miało chronić Stany Zjednoczone przed dyktaturą.
Tamten świat odchodzi, a USA przepoczwarza się w coś innego. Trudno powiedzieć, jak ten etap się skończy, ale nie wygląda to na ewolucję w lepszym kierunku – co odbije się także na nas. Ma to związek z rozmaitymi procesami wewnętrznymi, ale także powolną utratą hegemonicznej pozycji przez USA i lękiem przed Chinami. Strukturalne sprzeczności są starsze niż trumpizm. Nierówności ekonomiczne i rasowe, rozrost potęgi korporacji – to kwestie, którym także Demokraci nie zaradzili.
Od dawna jest to zresztą powodem krytyki ze strony lewicy, tej na lewo od liberałów, która przewidywała, że koncentracja na gospodarce kończy się zawsze nieuchronnie wzrostem tendencji autorytarnych w polityce. Jeśli przykładowo zaledwie kilka korporacji kontroluje większość rynku medialnego, wystarczy zastraszyć, wykupić albo w inny sposób zachęcić finansowo garstkę najbogatszych osób w kraju, żeby nagle większość mediów znalazła się pod wpływem jednej opcji politycznej lub stała się względem tej opcji bardziej ugodowa.
Przypadek stacji ABC i Kimmela nie jest pierwszy. Paramount/CBS zapłaciło 16 milionów dolarów ugody za, jak twierdziła sama stacja, pozbawiony realnych podstaw pozew przeciwko programowi „60 Minutes”, a następnie anulowała program komika Stephena Colberta, którego bardzo nie lubi Trump.
Ktoś mógłby przypomnieć, że to nie jest pierwsza amerykańska moralna panika w rodzaju „red scare”. Różnica polega na tym, że tym razem pęknięcie jest znacznie głębsze i przebiega w samym sercu mainstreamu. Kiedy sfanatyzowana prawica z Trumpem na czele mówi o „lewicowych radykałach”, ma na myśli całą Partię Demokratyczną, a nie wyłącznie amerykańską lewicę na lewo od tej partii.
Musimy zacząć zdawać sobie z tego sprawę i wyciągać z tego wnioski. Nie jest to „wypadek przy pracy” i problem nie rozwiąże się magicznie wraz z odejściem Donalda Trumpa. Trumpizm jest tylko przejawem, a nie przyczyną choroby trawiącej USA, a problemy, które go zrodziły, zostaną w USA na długo.
USA nie istnieje, pogrąża się w wewnętrznych napięciach i zewnętrznych sprzecznościach w walce o utrzymanie hegemonii. Stąd też domyślna wśród elit w Polsce strategia, żeby opierać swoje cele i działanie o USA, jest błędna. Zwłaszcza jeśli daje złudne poczucie siły opartej na Wielkim Bracie zza Oceanu, co popycha do niejednokrotnie bezsensownych utarczek z naszymi sąsiadami. Amerykańska prawica daje już dość dużo powodów do przemyślenia naszej pozycji.
Stąd też powyższe rozważania nie są wyłącznie opisem sytuacji w USA, ale próbą zwrócenia uwagi, że świat jaki znaliśmy, chwaliliśmy czy krytykowaliśmy, już się skończył. Ale też zawsze był jakąś formą złudzenia, które, w tym najbardziej proamerykańskim kraju na świecie, snuła większość społeczeństwa.
**
Xavier Woliński – publicysta, aktywista, autor strony Wolnelewo.pl.