Druga tura wyborów prezydenckich w Polsce. Faworytem jest kandydat największej partii prawicy. W ostatniej chwili jego szanse może pogrzebać materiał prasowy, który ujawnia kompromitujące fakty z przeszłości polityka. Nie, to nie kolejny tekst o Karolu Nawrockim. Tak zaczyna się „Kandydat” – nowa powieść Jakuba Żulczyka.
Kandydat to polityczny thriller, który rozgrywa się na szczytach władzy w Polsce. Akcja powieści toczy się w całości w dniu drugiej tury wyborów, gdy prawicowy prezydent – wyraźnie prowadzący w sondażach – z samego rana dowiaduje się, że skompromitowany w aferze spod znaku #MeToo dziennikarz dysponuje sensacyjnym materiałem. Mediom zależy na publikacji tak bardzo, że będą gotowe zapłacić karę za złamanie ciszy wyborczej i zapomnieć o zszarganej reputacji autora.
Nietrudno zgadnąć, kto mógł zainspirować obecne w nim portrety ludzi mediów i polityki. Łączą one literacką fikcję, znane powszechnie fakty i niepotwierdzone plotki o osobach publicznych. W powieści poznajemy m.in. Prokuratora, ręcznie sterującego państwowym aparatem przemocy, by niszczyć politycznych oponentów, prywatnie ukrytego geja; Prezydenta funkcjonującego jako mem i wyśmiewanego jako długopis; kierującego partią i całą Polską Cara oficjalnie będącego tylko „szeregowym posłem”; naczelnego „Gazety Krajowej” Jąkałę; wreszcie Reportera, który stracił pozycję zawodową po tym, gdy jego dawna studentka oskarżyła go o gwałt i liczne seksualne nadużycia.
Polityczne powieści z kluczem w ostatnich latach pisali głównie prawicowi publicyści. Zazwyczaj powielali formułę wypracowaną w 2008 roku przez Bronisława Wildsteina w Dolinie Nicości: trochę środowiskowych aluzji, trochę teorii spiskowych, dużo politycznej publicystyki i jeszcze więcej paniki moralnej wokół postkomuny, postmodernizmu, genderu i innych lewackich agend, wszystko to niespecjalnie udanie wpisane w gatunkowe wzorce i przyprawione mniejszą lub większą dawką miękkiej literackiej pornografii. Kandydat jest nieporównanie sprawniejszą literaturą niż podobna produkcja. Jednak czy książka ta jest nam w stanie powiedzieć coś, czego o polskiej polityce nie wiemy?
„Tak się dzieje, gdy traci się wiarę w Boga”
Kandydat, podobnie jak K Pawła Demirskiego – sztuka o Kaczyńskim z 2017 roku – patrzy na politykę w sposób, jaki narzucił Robert Krasowski w swoich popularnych książkach o historii politycznej III RP. Polityka jest w tej perspektywie grą medialnych i politycznych elit, dramatem władzy rozgrywającym się w ministerstwach, siedzibach, partii i redakcji. Społeczeństwo jest w tym ujęciu niemal zupełnie nieobecne. Podobnie jest w Kandydacie – postaci, które nie uczestniczą w politycznej grze lub nie są związane z nią rodzinnie, pojawiają się tylko epizodycznie. Głównie w postaci sfanatyzowanych wyborców Prezydenta, którzy spotykając go po mszy czy przy wyborczej urnie dziękują za to, że wspólnie z Carem od pięciu lat ratują Polskę, a wieczorem pod siedzibą partii, mijani przez Reportera, odmawiają wiary w ujawnione przez prasę rewelacji o ich kandydacie.
czytaj także
W powieści Żulczyka przeplatają się dwie narracje, prowadzone z dwóch punktów widzenia – Prezydenta i Reportera. Z ich perspektywy obserwujemy dwie elity – prawicowej polityki i nieprawicowych mediów. Zarówno Prezydent, jak i Reporter patrzą na swój świat z żalem, resentymentem, zmęczeniem – i tę perspektywę przejmuje narracja. Prezydent stracił wszelkie iluzje, wie, że w jego własnym środowisku toczy się szereg wymierzonych w niego gier, że także ono także śmieje się z niego i odmawia traktowania go poważnie. Reporter został przez swoje własne środowisko odrzucony i skreślony – i być może największą pretensję do całego świata ma o to, że sam wie, że przegiął, nawet jeśli jeszcze 10 lat temu nikt nie robił z niego szczególnego problemu. W wizji Żulczyka obie te elity połączone są toksycznym więzami wzajemnej nienawiści, pogardy, lęku, niezrozumienia, a jednocześnie nie są w stanie funkcjonować bez siebie, główną rację swojego istnienia postrzegając albo w walce z „postkomunistycznym układem” albo „z zagrożeniem dla demokracji” reprezentowanym przez tę drugą stronę.
Kandydat jest przy tym znacznie ciekawszy jako portret tej prawicowej elity. Prezydent jest znacznie bardziej zniuansowaną i złożoną postacią niż Reporter. Najlepsze poznawczo fragmenty powieści używają literackiej fikcji, by spojrzeć za kulisy prawicowej elity, do świata, gdzie można bez ironii powiedzieć „tak dzieje się, gdy przestaje się wierzyć w Boga”. Prezydent faktycznie ma problem z wiarą, wtłaczaną mu od małego przez dewocyjną, zaborczą matkę. Jednak w świecie Prezydenta ateizm nie jest możliwą do wyboru opcją, Kościół jest podstawową instytucją zapewniającą społeczną więź. Ukrywając brak wiary, nawet przed samym sobą, Prezydent uczestniczy więc w mszy, klękając, jak klękał jako dziecko, nastoletni harcerz, polityk pnący się po kolejnych szczeblach partyjnej kariery.
Jednocześnie ten prawicowy świat w sensie etycznym jest całkowicie niechrześcijański. Rządzą nim wola mocy, resentyment, nienawiść, patologiczny familiaryzm, a najpotężniejszymi emocjami okazują się nienawiść i pragnienie zemsty – siła, która wywróci życia głównych bohaterów jak spotkanie z jakimś złośliwym, okrutnym, pogańskim bóstwem.
Obserwując kolejną odsłonę intrygi, Reporter zadaje sobie pytanie „jak można aż tak nienawidzić” – także czytelnik powtarza je wielokrotnie wraz z kolejnymi zwrotami akcji. Powieść nie udziela odpowiedzi na to pytanie, nie wskazuje, co – jakie mechanizmy, osobiste urazy – sprawiły, że politycy ożywiani są przez takie, a nie inne afekty. Pokazuje za to, jak ta nienawiść i związana z nią polaryzacja zainfekowała całe społeczeństwo.
Medialne rewelacje na temat przeszłości prezydenta ostatecznie nie będą mu w stanie zaszkodzić. W warunkach polaryzacji, gdzie media postrzegane są jako część jednego lub drugiego politycznego obozu i z założenia traktowane ze skrajną nieufnością przez drugą stronę, w zasadzie nie można skompromitować się u swoich. Przewagą kandydata staje się więc nie nieposzlakowana przeszłość, ale brak poczucia wstydu, zdolność do zachowywania się, jakby się nic nie stało, do uśmiechania się na wyborczych wiecach, gdy media dyskutują sprawy z naszej przeszłości, które całe życie próbowaliśmy ukryć przed światem.
Ostatecznie to było na darmo?
Drugą, najważniejszą emocją w polskiej polityce, jak przedstawia ją Kandydat, jest poczucie daremności. W pewnym momencie Prezydent zaczyna wymieniać osiągnięcia swojego obozu – przywróciliśmy ludziom godności, uruchomiliśmy wsparcie dla rodzin, sprawiliśmy, że ludzie nie muszą się już dłużej wstydzić tego, że są stąd, że są Polakami – po czym sam zawstydza się tym, że mówi nie swoimi słowami, że uwewnętrznił partyjną propagandę. Jak realne dla niektórych jego wyborców nie byłyby te osiągnięcia, prezydent nie może pozbyć się poczucia daremności wszystkiego, co robi. Dopada go to, gdy na spotkaniu z Carem po raz kolejny słyszy, jak to teraz już na pewno odniesiemy ostateczne zwycięstwo i urwiemy głowę postkomunistycznej hydrze. Reporter przeżywa podobne emocje, gdy słyszy od redaktorów „Krajowej”, jak nowe uderzenie w partię Cara okaże się tym razem zatapiające.
czytaj także
Reporter wielokrotnie powtarza, że „nie jesteśmy Białorusią”. W świecie powieści to jednocześnie jest i nie jest prawda. Nie jest, bo, jak przekonuje się sam Reporter, państwo i jego ręcznie sterowany przez zdemoralizowanych polityków aparat przemocy potrafi zachować się wobec obywatela w sposób kojarzący się raczej z krajami postsowieckimi niż europejskimi standardami. A jednocześnie jest, bo autorytarne ekscesy to jeszcze nie autorytaryzm – państwo nie jest dość sterowne, by go zbudować, Car nie trzyma w ręku wszystkich sznurków.
Polityka jest w Kandydacie opowieścią idioty, starciem brudnych, niskich namiętności, okrutnym i bezmyślnym; grą, na końcu której wszyscy mają poczucie jej daremności. Obserwując finał rozwijanej w powieści intrygi, możemy powiedzieć: „i po co właściwie było całe to okrucieństwo, przemoc i zemsta?”. W tej grze biorą udział głównie mężczyźni, to oni zaludniają polityczne i medialne gabinety. Kobiety są w tej grze traktowane lekceważąco, przedmiotowo, często okrutnie – także przez inne kobiety. A jednocześnie to kobiecy gniew okazuje się w powieści siłą zdolną co najmniej zachwiać stolikiem. Choć nie znajduje politycznej artykulacji.
Boomerzy na bagnety [o „Czułości” Piotra Fiedlera i serialu „Warszawianka”]
czytaj także
Politykę zatruwa nienawiść, polaryzacja dzieli kraj na pół, państwo jest jednocześnie bezwzględne i słabe – nie są bardzo odkrywcze obserwacje na temat polskiej polityki. Kandydat nie mówi nam o niej nic, czego byśmy nie wiedzieli. Czasem idzie na skróty, skręca w zbyt oczywiste karykatury, symetryzuje w intelektualnie łatwy sposób. Jednocześnie uchwyca ducha swoich czasów – zmęczenie polityką i narosłymi wokół niej negatywnymi emocjami, powszechne poczucie daremności politycznego konfliktu w jego obecnej formie. Dlatego doskonale trafia w emocje po wyborach, które zwyciężył Karol Nawrocki. Swoją drogą – to postać, która przed utalentowanym pisarzem otwiera jeszcze większe możliwości niż Duda.