Chociaż od czasu wielkich powodzi 1997 i 2010 roku polskie państwo przestało być fasadowe, a instytucje oraz służby zasadniczo nie udają już, że działają, tylko rzeczywiście starają się wykonywać swoje zadania, wciąż na każdym kroku rzuca się w oczy dobrze znane, rodzime dziadostwo.
We wtorek rano gruchnęła wieść, że zagrożone powodzią może być wrocławskie osiedle Marszowice. To efekt „nieprognozowanego” zrzutu wody do zbiornika Mietków przez należącą do Taurona elektrownię wodną Lubachów. Spółka Skarbu Państwa, nadzorowana teoretycznie przez wiceministra aktywów państwowych Roberta Kropiwnickiego, podczas powodzi dokonała zrzutu do kluczowego zbiornika, nie informując o tym Wód Polskich.
Tauron zasłonił się procedurami. Otóż każdy zbiornik ma własne przepisy określające schemat działania oraz informowania. W tym przypadku Tauron miał obowiązek poinformować tylko lokalne centra kryzysowe w Świdnicy i Wałbrzychu, a te nie przekazały informacji dalej. Spółka Skarbu Państwa umywa więc ręce, gdyż zrobiła to – i tylko to – co miała w obowiązku. A poinformowane centra kryzysowe zachowały to dla siebie, bo zalać i tak miało kogo innego. Jeśli oddanie zarządzania spółek SP w ręce niezależnych menedżerów ma polegać na tym, że państwo nie będzie miało pojęcia o ich poczynaniach, to chyba zrobiono o krok za daleko.
Oszczędne gospodarowanie informacjami
Z tego rozbicia dzielnicowego polskiego państwa bierze się też niezdolność do sprawnego informowania społeczeństwa oraz najwyższych urzędników na temat sytuacji. W pandemii najlepszą bazę danych stworzył nie sanepid czy Ministerstwo Zdrowia, a ówczesny maturzysta Michał Rogalski. Dane rządowe były szczątkowe i porozrzucane, więc obywatel musiał samodzielnie je kompletować i udostępniać innym.
Naukowcy do polityków: To nie jest pojedyncze odstępstwo od normy. To nowa rzeczywistość
czytaj także
Obecnie (stan na 17 września) polskie państwo działa chyba jeszcze gorzej niż podczas pandemii, gdyż w ogóle nie podaje kluczowych informacji w sposób regularny i zbiorczy. By dowiedzieć się o aktualnej sytuacji, trzeba zrobić przegląd mediów, portali społecznościowych i profili przeróżnych instytucji, które podają je bez ładu i składu. Zamiast stworzyć jedną, dedykowaną powodzi stronę rządową w domenie gov.pl, która w spójny i przejrzysty sposób udostępniałaby obywatelom wszystkie ważne dane, rząd bazuje na zwoływanych co jakiś czas konferencjach prasowych.
Z powodu tej chaotycznej polityki informacyjnej kluczowe treści omijają nawet rządzących. Mowa chociażby o doniesieniach o wycieku wody ze zbiornika Racibórz Dolny, którego zadaniem jest ochrona przed powodzią między innymi Opola i Wrocławia. Informacja o awarii poszła w świat, ale info o jej naprawieniu już nie. W rezultacie podczas zebrania sztabu kryzysowego we wtorek rano premier kraju nie miał pewności, co się dzieje. „Mamy do czynienia ze sprzecznymi komunikatami IMGW i hydrologów, jeżeli chodzi o zagrożenie dla Wrocławia” – przyznał Tusk.
Cynizm i krótkowzroczność
Politycy we wszystkich państwach starają się przy okazji sprawowania władzy załatwiać swoje drobne interesiki polityczne, ale ci polscy sprawiają wrażenie, jakby nie interesowało ich nic ponadto. Są w tym niewyobrażalnie wręcz cyniczni. Pamiętamy oburzenie opozycji na działania PiS w związku ze sztucznym kryzysem migracyjnym na granicy z Białorusią – po przejęciu władzy ówczesna opozycja działa dokładnie tak samo.
Obecna koalicja rządząca przed październikiem 2023 roku alarmowała również o wycince lasów, jednak po zwycięskich wyborach nic w tej sprawie nie zrobiła, gdyż z różnych powodów ta wycinka się rządzącym opłaca – bez względu na barwy partyjne. W rezultacie całkiem prawdopodobne jest, że krótkowzroczne wycinanie lasów na zboczach gór (dokładnie w masywie Śnieżnika) mogło zwiększyć skalę powodzi w Kłodzku.
czytaj także
Chyba jeszcze bardziej skandaliczna sytuacja miała miejsce w 2019 roku, gdy powstał ruch „NIE dla zbiorników na Ziemi Kłodzkiej”, sprzeciwiający się wysiedleniu 2,5 tys. osób w związku z planowaną budową infrastruktury hydrologicznej w tamtym regionie. Sprzeciw został cynicznie poparty przez przedstawicieli obu stron politycznego sporu – m.in. przez ówczesną ministrę edukacji Annę Zalewską z PiS oraz obecną wicemarszałkinię Sejmu Monikę Wielichowską z KO. W rezultacie zbiorniki nie powstały, a zamiast przesiedleń mamy zatopione zabytkowe kamienice w jednym z piękniejszych miast w Polsce.
Pozerstwo i dziadowanie
Gdy Tomasz Lis zaproponował zlecenie Owsiakowi organizacji wielkiego koncertu charytatywnego największych polskich „gwiazd muzyki”, można było mieć nadzieję, że to tylko gaworzenie przegranego Maxa Kolonki obozu liberalnego. Niestety, nieznośne przebłyski z lat 90., gdy oprócz powodzi musieliśmy znosić puszczane w kółko Moja i twoja nadzieja, stają się coraz bardziej realne. Premier Tusk wystąpił na konferencji z Jerzym Owsiakiem, nazywając go „najwybitniejszym specjalistą od szybkiej i dobrej pomocy dla ludzi”, najwyraźniej zapominając o istnieniu straży pożarnej, pogotowia, policji i wojska. Szef WOŚP zaoferował państwu, którego budżet sięga 900 miliardów złotych, pomoc wartą 40 milionów oraz poinformował o zrzutce na dodatkowe środki.
W ten sposób znów mniej zorientowani obserwatorzy mogli dojść do wniosku, że bez WOŚP mało co by w państwie działało, a pieniądze zbierane do puszek sumują się w gigantyczne kwoty. Najnowsze zapowiedzi ministry Hennig-Kloski, która zaoferowała nisko oprocentowane kredyty (1,5–2 proc.) m.in. na usuwanie skażeń środowiska czy naprawę podstawowej infrastruktury komunalnej, zapewne jeszcze ich w tym przekonaniu utwierdziły. Skoro w celu zlikwidowania najbardziej niebezpiecznych skutków powodzi państwo musi pożyczać poszkodowanym pieniądze na procent, to Owsiak na tym tle faktycznie wypada jak superbohater.
Obok tego zamiłowania do akcyjności, które w rzeczywistości jest zwykłym dziadowaniem, zawsze pojawia się element pozerstwa. Wspierający powodzian gwiazdorzy i krajowi celebryci dobroczynności pozują na zbawców. W sytuacjach nadzwyczajnych pozerstwo zawsze udziela się również władzy, która ponad żmudną, ale efektywną robotę stawia efektowne inscenizacje. Takie jak transmitowane na żywo przez TVP Info posiedzenia sztabu kryzysowego, podczas których premier Tusk z marsową miną wysłuchuje spowiedzi poszczególnych urzędników, teatralnie ich przy tym strofując za niezbyt jasne wypowiedzi, niezrozumiałe również dla jakichś 99 proc. obywateli i obywatelek.
Tolerowanie samowoli
Jedną z przyczyn zalania Jeleniej Góry było prawdopodobnie rozkopanie fragmentu wału lub grobli w celu usunięcia wody z pobliskiej budowy. Prokuratura jak na razie wszczęła śledztwo w sprawie, więc trudno przesądzać, czy to budujący w tamtym miejscu ośrodek SPA lokalny inwestor podjął taką decyzję. Tego typu samowola idealnie wpisałaby się jednak w polską kulturę polityczną, w której partykularny interes stoi nie tylko ponad prawem, ale i dobrem wspólnym.
Wysychająca Wisła stała się sensacją. Mniejsze rzeki umierają po cichu
czytaj także
Zresztą instytucje publiczne nie potrafią sobie poradzić nawet z tak zwaną turystyką powodziową, czyli ludźmi spacerującymi po wałach lub przyjeżdżającymi do zalanych miasteczek celem napawania się widokiem wielkiej wody. Podczas posiedzeń sztabu kryzysowego samorządowcy apelowali do rządu, by uniemożliwić zwiedzanie zalewanych terenów. Rząd zapowiedział, że dopiero z wprowadzeniem stanu klęski żywiołowej będzie miał narzędzia do walki z powodziowymi turystami. W międzyczasie prezenter TVP Info najpierw odradził turystyki powodziowej, ale już w kolejnym zdaniu zachęcił, by kręcone podczas obserwacji powodzi filmiki podsyłać redakcji.
Innym przejawem tego przyzwolenia na samowolę są masowe odmowy ewakuacji, które często kończą się tym, że mieszkańców i tak trzeba ewakuować, ale przy pomocy śmigłowców albo pojazdów straży pożarnej. W Kłodzku trzeba było wyciągać w ten sposób ludzi z jednej z kamienic. Uratowana kobieta z uśmiechem przyznała reporterowi TVP Info, że także w 1997 roku jej rodzina wychodziła w ten sposób z dokładnie tego samego budynku, gdyż, podobnie jak teraz, zwlekała do końca, ale tamta sytuacja „niczego jej nie nauczyła”.
Ta samowola nie bierze się z jakiejś naturalnej skłonności Polek i Polaków do brawury i łamania prawa. To luki prawne oraz bezzębność instytucji skłaniają do takich zachowań. Gdyby polskie gminy były w całości pokryte planami zagospodarowania przestrzennego, to ludzie nie mogliby budować się na notorycznie zalewanych terenach.
Oczywiście trudno wyrokować, czy nieznośna kartonowość polskiego państwa wpłynęła na skalę tegorocznej katastrofy, a jeśli tak, to w jakim stopniu. Obecna powódź ma przecież dramatyczny przebieg również w Czechach czy Austrii, które uchodzą (być może na wyrost) za całkiem nieźle zorganizowane. Marne to jednak pocieszenie. Lepiej byłoby mieszkać w kraju, w którym instytucje państwa nie tylko nie szkodzą, ale też skutecznie, w miarę możliwości, zapobiegają.