„Panie premierze, już panu nie wierzę!” We wtorek 23 lipca w Warszawie i kilku innych polskich miastach odbyły się demonstracje po odrzuceniu przez Sejm, zaledwie trzema głosami, ustawy, która miała zdekryminalizować pomoc w aborcji.
„Panie premierze, już panu nie wierzę!” „Chodzi o to, żebyśmy się bały, żebyśmy się wstydziły! PSL tego tylko chce, bo wiedzą, że aborcje się nie skończą, będą tylko bardziej niebezpieczne!” „Zapomnieliście, kto dał wam władzę!” „Oszukaliście nas!” „Zdradziliście!”
Pod sejmem wybrzmiało przede wszystkim ogromne rozczarowanie: tym, że w demokratycznym podobno już państwie nadal nie mamy praw reprodukcyjnych. Tym, że telewizję można naprawić w parę tygodni, do śledzenia wszelkich defraudacji dokonywanych przez polityków Zjednoczonej Prawicy można powołać wiele komisji i zespołów prokuratorskich, ale kiedy chodzi o prawa kobiet – znowu, jak zawsze, polityczna maszynka się zacina, posłowie kręcą, chrzanią coś o swoich sumieniach, czy o „kwestiach światopoglądowych”. Albo są ostentacyjnie chamscy, jak poseł PSL Tadeusz Samborski, który głos przeciw ustawie uzasadniał tym, że „w Polsce trzeba podnieść dzietność”.
Aborcyjny Dream Team po głosowaniu: Tak się kończą koalicje z konserwatystami
czytaj także
Nie po to stałyśmy godzinami w kolejkach do lokali wyborczych, nie po to wychodziłyśmy na ulice, pod policyjne pałki i gaz, by po raz kolejny zobaczyć, jak nasze prawo do życia, zdrowia, do decyzji, do naszego własnego sumienia, staje się narzędziem politycznym, służącym utrzymaniu lub powiększeniu zakresu władzy.
„Od Giewontu aż po Hel ***** Giertycha i PSL”
Wynik głosowania pokazał, że istnienie Koalicji 15 października jest wątpliwe, przede wszystkim dlatego, że kolejni politycy nie tylko w nią nie wierzą, ale świadomie ją sabotują.
Czym innym jest bowiem postępowanie Romana Giertycha, którego na jednym głosowaniu nie było wcale, w drugim nie wziął udziału, tłumacząc się, że wydawało mu się, że nie musi, że wystarczy, jak nie będzie przeciw? To intryga szyta grubymi nićmi, obliczona na obronę własnego światopoglądu, który pozwala na to, by kobiety umierały, zakażone rozkładającym się płodem. Albo może na interes polityczny, pokazanie swojej niezależności, osobności od reszty grzecznych szeregów Tuska. Giertych znalazł się tam na innych zasadach, nie obowiązują go tuskowe warunki, może pozwolić sobie na to, by zlekceważyć głos premiera, przypominający, że to głosowanie ma wyjątkowe znaczenie. Może nawet tydzień później zaproponować jakieś tam swoje poprawki czy pomysły dotyczące projektu, co już jest największym dowodem lekceważenia koalicyjnej komisji, która pracowała nad tym przez trzy miesiące, Koalicji, dla której to był test i samego Tuska.
czytaj także
Zupełnie jawnie rzuca też wyzwanie premierowi Kosiniak-Kamysz. W programie Polsatu wprost stwierdził, iż „rozpad koalicji jest mniej kosztowny niż utrata wyborców”. Czyich wyborców? Przecież PSL wjechał do Sejmu na plecach Polski 2050 – która żyrowała zaufanie jako strona bardziej postępowa, europejska, zielona, tradycyjnie przyjaznym przemysłowi mięsnemu, myśliwym i kościelnej hierarchii peeselowcom. To na Trzecią Drogę, nie na PSL, Polki i Polacy głosowali „strategicznie”, byle nie osunęła się pod próg wyborczy.
Warto zauważyć, że sceptyczny wobec praw kobiet Szymon Hołownia dał się przekonać w toku negocjacji, tak jak i inni dość konserwatywni posłowie Polski 2050. Rozmawiali z aktywistkami, zrozumieli, o co chodzi w aborcji farmakologicznej i na czym polega poprawka mająca zdekryminalizować pomoc w przerwaniu ciąży. Wszyscy zagłosowali za poprawką.
czytaj także
Czyich wyborców Kosiniak nie chce więc utracić? Wszystko wskazuje na to, że swobodnie traci wyborców swojego niedawnego sojusznika – Polski 2050. A to, czego nie chce utracić, to władza, którą udało mu się zdobyć, miejsce na mapie politycznej, blisko uprzywilejowanych środowisk, które potrafią za przywileje zapłacić: tym, czym darzy bór. PSL obsiada stanowiska w Wodach Polskich, Lasach Państwowych. Czy użyje też politycznych wytrychów, pozostawionych przez PiS do czerpania korzyści dla swoich, na przykład Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa?
PSL o konserwatywnych wartościach mówi tylko po to, żeby utrzymać fasadę i nie narazić się Kościołowi. Bo to, co może przyciągnąć do niego uciekających z tonącego pisowskiego okrętu, to stanowiska.
Jednak widok posłów PiS, którzy po zwycięskim dla siebie głosowaniu w sprawie aborcji wstali i klaskali, każe myśleć, że ten okręt niekoniecznie tonie. Owszem, afery z defraudacją pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości czy z Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych na pewno są poważnym ciosem. Niemniej PiS wciąż ma najwięcej fanatycznych wyborców, „teflonowych”, na których informacje, a nawet dowody nadużycia władzy w ogóle nie robią wrażenia. Ostatnie wybory pokazały, że strona demokratyczna wygrywa zaledwie o włos. Być może więc politycy, napędzani arogancją i pazernością, pospieszyli się z podcinaniem skrzydeł Koalicji.
Sam Donald Tusk na konferencji przed demonstracją pokazał znużenie i rezygnację. Stwierdził wprost, że „jest nas za mało”, że parlament jest konserwatywny, że nic nie może zrobić, choć próbował wszystkiego.
Wkurw
Jeśli gdzieś widzę jakąś nadzieję dla praw kobiet, to tylko we wkurwie. Język i ton kobiet walczących o swoje prawa nie będzie już nigdy grzeczny. Pod sejmem były wrzask, obelgi, wściekłość, spotęgowane rozczarowaniem i gołą polityczną prawdą: życie kobiet, ich realne cierpienie, strach, plany, niezależność, ambicje – to wszystko się nie liczy. Liczy się tylko władza nad kobiecymi ciałami i dostęp do intratnych posad.
Przewiduję, że odpowiedzią na wszelkie kolejne próby wytykania kobietom formy protestu będzie gromki, pogardliwy, iście szatański śmiech i krótka odpowiedź „wypierdalaj”. Nie wiem, czy będziemy, jak górnicy i rolnicy, palić pod sejmem opony, ale na pewno nie będzie miło.