Opis startującego dziś wydarzenia brzmi jak parafraza książki „Gotowi na zmianę. O mężczyznach, męskości i miłości” autorstwa bell hooks, która uświadomiła mi, że w narracji feministycznej powinno znaleźć się miejsce na mówienie o męskim bólu, a nie tylko o przywilejach, którymi patriarchat obdarowuje nierówno.
Gdy dowiedziałam się, że tegoroczny Kongres Kobiet w Brukseli odbędzie się hasłem „Męskość i inne więzi. Jak odejść od toksycznej męskości i budować nowe sposoby bycia mężczyznami?”, uznałam, że piekło zamarzło. W dodatku zostałam zaproszona do udziału w dwóch panelach – w najbliższą sobotę mam opowiadać o incelach i manosferze.
Algorytmy nakręcają redpillową maszynkę do mielenia facetom mózgów
czytaj także
Gdy dwa lata temu podjęłam ten temat w mediach, skupiając się na problemach chłopców i mężczyzn, których te społeczności przyciągają, wiele liberalnych i radykalnych feministek uznało, że przeszłam na stronę mizoginów. Sama zaczęłam nabierać wątpliwości, czy aby nie za bardzo szastam empatią w stosunku do osób, spośród których większość wyraża mniej lub bardziej antyfeministyczne poglądy, ale chciałam zrozumieć, skąd się biorą. Doprowadziło mnie to do wniosku, że problemy, jakie mamy z mężczyznami, wynikają z problemów, jakie mają mężczyźni, a nawet mali chłopcy.
Nie tylko o przywilejach
Okazało się, że o ile frazes „patriarchat krzywdzi wszystkich” nie budzi w feministycznym środowisku kontrowersji, o tyle wskazywanie na konkretne krzywdy doświadczane przez mężczyzn jest stąpaniem po cienkim lodzie. Ilekroć to robię, zaczynają się licytacje o to, kto ma gorzej i komu wsparcie się należy, a komu mniej lub wcale. Nie zamierzam brać w nich udziału.
Wygląda na to, że – ku mojemu zaskoczeniu, ze względu na silne konotacje z feminizmem drugiej fali, obfitym w antymęskie narracje – w licytację nie chcą się też bawić organizatorki brukselskiego Kongresu Kobiet, hasło wydarzenia wprost nazywając „rewolucyjnym”. A już opis brzmi jak parafraza książki Gotowi na zmianę. O mężczyznach, męskości i miłości autorstwa bell hooks, która uświadomiła mi, że w narracji feministycznej powinno znaleźć się miejsce na mówienie o męskim bólu, a nie tylko przywilejach, którymi patriarchat obdarowuje nierówno.
Szybcy, wściekli i samotni. Czy mężczyźni są w Polsce emocjonalnie dyskryminowani?
czytaj także
„Mężczyźni cierpią, a cała kultura mówi im: nie mówcie nam, proszę, co czujecie” – pisała hooks, przekonując, że bez zmiany tego stanu rzeczy niemożliwe jest rozmontowanie patriarchatu, który już od najmłodszych lat kastruje chłopców emocjonalnie. Brak pogłębionych studiów nad ich wychowaniem i dorastaniem hooks nazwała „największą porażką myśli feministycznej”. Wierzyła też, że tylko wspólnymi siłami – ponad podziałami ze względu na płeć, które nie są przecież istotniejsze niż te klasowe czy rasowe – wyzwolimy się z narzuconych nam patriarchalnych ograniczeń.
Z kolei Liz Plank, autorka świetnej książki Samiec alfa musi odejść. Dlaczego patriarchat szkodzi wszystkim, zauważyła, że „sposób, w jaki wychowujemy chłopców, to przepis na katastrofę – i ta katastrofa już się dokonuje”.
Wyraźnie inspirowane tą myślą organizatorki brukselskiego Kongresu Kobiet piszą: „W dyskursie emancypacji i wzmacniania kobiet i grup marginalizowanych zapomina się o chłopcach i mężczyznach. Mało tego, w narracji o patriarchacie często są za niego jako mężczyźni obwiniani. A rzeczywistość jest coraz bardziej skomplikowana […]”. Oraz: „W czasach fundamentalizmów politycznych i wojennej retoryki, również odwołujących się do kultu silnej męskości, mówmy głośno o tym, że chłopcy i mężczyźni mają prawo być wrażliwi, czuli, ludzcy”.
Empatia plus pragmatyzm
Czy feministki powinny zajmować się męskim cierpieniem? Na każdym kroku słyszę to pytanie. Znużona odpowiadam: tak, jeśli naprawdę zależy nam na budowaniu nowej, niepatriarchalnej rzeczywistości. Nie chodzi tylko o empatię – na którą wszyscy i wszystkie zasługujemy – ale również pragmatyzm. Nie możemy skutecznie przeciwdziałać temu, jak istniejące wzorce męskości krzywdzą kobiety, bez podważenia elementów krzywdzących dla samych mężczyzn. A te wzorce podtrzymujemy wszyscy – jako dorośli i jako społeczeństwo.
Jeśli osoby uświadomione feministyczne i nastawione prorównościowo nie będą tworzyć nowych modeli, reakcjoniści wzmocnią stare. Już to robią. Tym skuteczniej, że nie mają konkurencji.
czytaj także
Uprzedzając głosy oburzenia, że kobiety będą mówić w imieniu mężczyzn: w panelach wezmą udział również mężczyźni, m.in. antropolog i autor Kacper Pobłocki, działacz antydyskryminacyjny Kamil Błoch (członek Grupy Performatywnej Chłopaki), wykładowca i reporter Wojciech Śmieja czy Michał Bomastyk z Instytutu Przeciwdziałania Wykluczeniom, który opowie o pierwszym w Polsce telefonie zaufania dla mężczyzn. Będzie też o męskim doświadczeniu niepełnosprawności, migracji oraz przemocy, w tym gwałtów wojennych. A także o potrzebie i sposobach afirmowania transmęskości, co cieszy mnie tym bardziej, że najstarsza polska organizacja feministyczna – Centrum Praw Kobiet – obrała ostatnio przeciwny kurs.
Jako feministki nie musimy, ale możemy pomóc nastawionym równościowo mężczyznom przecierać szlaki – mamy już doświadczenie w walce z terrorem stereotypów płciowych. Z tymi dotyczącymi męskości walczy się trudniej, ponieważ wystarczy, by mężczyzna przyznał, że sobie z nimi nie radzi, a zostanie uznany za nie dość męskiego. Bo w naszej kulturze – znów zacytuję Liz Plank – bycie mężczyzną polega na wygrywaniu w bycie mężczyzną. Masz sobie radzić i kropka. Każda słabość zostanie surowo oceniona i rozliczona. W dodatku mężczyźni zaangażowani w ruch feministyczny są zniechęcani do zajęcia się wyzwaniami związanymi z męskością (znam takich, którzy próbowali, co samo w sobie było uznawane za działanie antyfeministycze). Czas dać im zielone światło.
Ruch wyzwolenia mężczyzn – co poszło nie tak?
Pomysł na feministyczny kongres o męskości i doznawanych przez mężczyzn krzywdach można uznać za rewolucyjny w skali Polski, ale idea nie jest taka nowatorska. Kapitalizm musiał doprowadzić do jej zmarginalizowania, bo w przeciwieństwie do dopuszczonego w końcu do debaty publicznej feminizmu liberalnego, zagraża ona podstawom tego systemu. Podsycanie konfliktu między płciami utrudnia podjęcie wspólnej walki z patriarchalno-kapitalistycznym wyzyskiem. Zauważali to już działacze tzw. ruchu wyzwolenia mężczyzn sprzed pół wieku.
Ruch wyzwolenia mężczyzn (który ewoluował w antyfeministyczny ruch praw mężczyzn) zaczynał jako profeministyczny. W latach 70. XX wieku w USA niejaki Warren Farrell został poproszony o stworzenie męskiej przybudówki Narodowej Organizacji Kobiet. W jej ramach organizował m.in. warsztaty, których celem była pomoc mężczyznom w zrozumieniu opresji, jakiej w patriarchacie doświadczają kobiety – i odwrotnie. Prosił mężczyzn, by przechadzali się w skąpych strojach pośród kobiet obrzucających ich wulgarnymi komentarzami na temat ciała czy stroju, tak by na własnej skórze poczuli, jak to jest być traktowanym jak mięso. Kobiety z kolei miały np. ustawiać się w kolejności od najmniej do najlepiej zarabiających, a te niżej w szeregu były częstowane określeniami takimi jak frajer/przegryw (loser).
czytaj także
Z czasem doszedł do wniosku, że ruch feministyczny jest wrogi mężczyznom i nie dąży do równości, a uprzywilejowania kobiet. Decyzję o porzuceniu feministycznych działań przypieczętował sprzeciw Narodowej Organizacji Kobiet wobec postulatu zrównania prawa do opieki nad dzieckiem przy rozwodzie. Feministki argumentowały, że nowe prawo oznaczałoby dyskryminację kobiet, które średnio zarabiały znacznie mniej od swoich mężów, więc w razie rozwodu nie mogły zapewnić dzieciom takich warunków ekonomicznych jak ojcowie. Zwracały też uwagę, że równy podział wiązałby się z koniecznością częstych kontaktów ofiar przemocy ze swymi oprawcami. Niektóre podnosiły nawet argument, zgodnie z którym kobiety z natury są bardziej empatyczne i opiekuńcze, co miałoby czynić z nich lepszych rodziców.
Wkrótce Farrel zaczął głosić skrajnie antyfeministyczne przekonania, jak to, że kobiety rządzą światem za pomocą „krótkiej spódniczki i flirtu”. To on przetarł szlaki dla takich postaci jak Jordan Peterson czy Andrew Tate i do dziś wspiera ich seksistowską narrację, posuwając się nawet do obwiniania kobiet o przemoc, jakiej doznają ze strony mężczyzn. Narrację, która infekuje umysły milionów chłopaków na całym świecie i dla której wciąż brakuje zdrowej, atrakcyjnej alternatywy.
Tym bardziej cieszy mnie, że organizatorki Kongresu Kobiet w Brukseli zauważają pilną potrzebę jej stworzenia: „Chcemy przyjrzeć się innej męskości: otwartej na zmianę, na relacje, męskości peryferyjnej, czułej, tworzącej się od nowa, prowadzącej do przemyślenia społecznego paktu różnicy płci i wzorów współbycia. Porozmawiajmy o tym, czym jest męska dominacja, co oznacza przekonanie, że bycie mężczyzną to przywilej. Odwróćmy myślenie: niech przywilejem będzie prawo do słabości i kruchości!”.
Pierwsza część historii Warrena Farrella powinna być dla nas inspiracją, druga przestrogą. Musimy razem zastanowić się, jak budować wspólny, otwarty na doświadczenia wszystkich płci ruch oporu wobec patriarchatu. Jak uniknąć stawiania kobiet i mężczyzn naprzeciw siebie, jako mających rzekomo przeciwstawne interesy? Jak stworzyć język faktycznie równościowy, nienacechowany wrogością wobec którejkolwiek płci?
Mam nadzieję, że w sobotę znajdziemy odpowiedzi na te i więcej pytań. Nie ukrywam, że Magdalenę Środę – prezeskę Stowarzyszenia Kongres Kobiet, która poprowadzi panel z moim udziałem – uważam za feministkę nierzadko wpadającą w antymęskie tony, o czym zdarzało mi się mówić publicznie. Tym bardziej doceniam zaproszenie i otwartość na dyskusję, a być może nawet, kto wie – rewolucję w polskiej debacie feministycznej.
Cały program XI Kongresu Kobiet w Brukseli, który odbędzie się już 9 grudnia, dostępny jest tutaj.