Kraj

Chodźmy na marsz i wybory. Żeby nie trzeba było iść na Bastylię albo inną Berezę

Zwyciężymy, jak zdążymy, ale zwycięstwo nie będzie jedno – będzie wieloetapowe. Pierwsze zadanie to oczywiście odsunąć PiS od władzy, a drugie: nie dopuścić, żeby wrócił. Tego bez lewicy zrobić się nie da.

Rządy PiS zmierzają do punktu kulminacyjnego. Musi nastąpić jakiś przełom, bo PiS pali za sobą mosty. Gwałtowny zwrot w sprawie sojuszu z Ukrainą i afera wizowa pokazują, jak bardzo zdeterminowane są polskie władze, by destabilizować Europę Zachodnią, wprost uciekając się do białoruskich metod. Łukaszenka zwozi migrantów pod polską granicę, a PiS zarzeka się, że sobie poradzi, rezygnując z oferowanej przez inne kraje pomocy. Teraz okazuje się, że PiS robi to samo co białoruski dyktator, a pomocy nie chce dlatego, żeby nikt mu nie patrzył na ręce.

Już nie tylko my, Polki i Polacy, nie wiemy, czego spodziewać się po kolejnym dniu – jakiej nowej hucpy, jakiego oszustwa, afery czy łamania prawa; jakiego nowego wroga wypatrzy władza. Teraz tego bazowego, podstawowego zaufania, wynikającego ze zrozumienia polskiej racji stanu, nie mogą mieć do nas również nasi dotychczasowi sojusznicy.

Wawrzyk pokazał, że w polskich mundurach po lasach chodzą kompletni frajerzy

Jaka właściwie jest teraz polska racja stanu? Kto ją odczyta z działań rządu? Po ośmiu latach rządów PiS otaczają nas już tylko wrogowie, jak PiS nazywa Brukselę, Berlin i Kijów. Sami przesuwamy granice strefy Schengen, ustawiając się poza nimi, a nie korzystając z KPO, rozwojowo i ekonomicznie ustawiamy się poza granicami Unii. Czy to wszystko po to, by Jarosław Kaczyński mógł kolejne cztery lata obiecywać, że będziemy „gonić” Zachód? Że już za kilka, kilkanaście albo kilkadziesiąt lat będzie u nas najpierw jak w Hiszpanii, a potem jak w Niemczech? Wszystko, co PiS teraz robi, tylko zwiększa ten dystans.

Skłóceni jesteśmy również wewnątrz. Rozbici na Polaków i wrogów – „polskojęzycznych”, jak to lubi nazywać propaganda PiS. Na nauczycieli, którymi PiS pogardza i którym radzi wyprowadzić za miasto, zamiast podnieść im pensje; na kobiety, którymi PiS też pogardza i zgadza się, by umierały przez ciąże; na dzieci, którymi PiS oczywiście również pogardza, rujnując im edukację; na mężczyzn, wobec których pisowska pogarda objawia się między innymi i tym, że wzorcowym Polakiem ma być fanatyczny, tępy faszysta; na rolników, których chce trzymać na krótkiej smyczy dopłat, przedsiębiorców, których oskarża o oszustwa (chyba że jest to Obajtek), i wiele kolejnych grup.

Pogardę PiS wobec ludzi widać w języku, w agresywnych, nienawistnych i kłamliwych spotach, we wrzasku ministra Czarnka, w obłudzie i manipulacji, których najlepszym przykładem są pytania referendalne.

Prezentujemy się światu jako państwo po prostu głupie

PiS nie potrzebuje, żeby ludziom było lepiej, ale żeby byli sfrustrowani, zdesperowani, niepewni, zdezorientowani i wystraszeni, a przez to łatwo sterowalni. Żeby, jak już teraz wiele z nas czuje, szczytem możliwości było utrzymać się burty kruchej łódeczki – zwykłych zadań, które pozwalają na jaką taką codzienność. Żeby o polityce myśleć się nikomu już nie chciało, by trud nasz codzienny odsunął chęci rozwiązywania problemów systemowych: adaptacyjnych, edukacyjnych, społecznych.

PiS pali mosty. Zostawia sobie tylko jeden kierunek, który zresztą Kaczyński wyraźnie określa w kolejnych wystąpieniach: domknięcie sprawy podporządkowania partii sądów, „spolonizowanie mediów”, pozbycie się „wrogów” i „zdrajców”, czyli, jak rozumiem, zaproponowanie im wyjazdu albo celi w Bastylii, Berezie, czy może po prostu na Białołęce. Chyba że ich fantazja poniesie i odkurzą jeszcze Rakowiecką, dorabiając do tego odpowiednią propagandę au rebours. Wszystko oczywiście w imię suwerenności narodu, który powinien utożsamić się z jedynie słuszną partią.

Macie dość polityki? O to chodziło

czytaj także

Dlatego ma rację Donald Tusk, kiedy w rozmowie z Jerzym Baczyńskim mówił: „To nie są typowe, zwyczajne wybory, spór o jakieś niuanse w programach. Albo będziemy żyli jak wolni ludzie w europejskim dostatku i bezpieczeństwie, albo pogrążymy się w chaosie i wewnętrznych konfliktach”. Jeszcze do niedawna, można by pomyśleć „bez przesady”, ale teraz, kiedy PiS pali jeden most za drugim?

Dlatego chodźmy w tę niedzielę na marsz, a 15 października chodźmy na wybory. Pójdźmy na marsz i do wyborów, zanim będziemy musieli ruszyć na Bastylię. Wszyscy. Bo wszyscy jesteśmy tu potrzebni – i żeby wygrać te wybory, i żeby przypilnować ich rzetelności, i żeby zwycięstwo utrzymać, by PiS nie wrócił.

Demokracja na nierównościach nie urośnie

Dwie kolejne kadencje PiS wynikły z narastających w Polsce nierówności. Wynikły także z przewlekłej pogardy tych, którzy odnosili w wolnej Polsce sukcesy, wobec tych, którym się nie udało. Termin „udało się” nie jest tu od rzeczy, bo sukces niekoniecznie zależał od własnej pracy, zdolności, ambicji i woli, ale bardzo często od okoliczności. A przez trzydzieści lat wielu, zbyt wielu współobywateli nie mogło doczekać się „równouprawnienia”, bo bieda i pogarda wykluczają i stygmatyzują. A w Polsce sprzed jeszcze paru lat pogarda wobec „pięćsetplusów”, co „zasrywają nam wydmy” i „pierwszy raz zobaczyli morze” była aż nadto widoczna.

Całe obszary zamieszkiwane przez grupy, które czuły się wykluczone i takie były, gdzie państwo i jego instytucje nie docierały, gdzie nie dało się uświadczyć choćby kina czy świetlicy, za to zawsze docierał Kościół Rydzyka, można rozpoznać po najsłabszej frekwencji wyborczej. PiS tych ludzi dowartościował, a 15 października dowiezie ich do lokali wyborczych.

Oczywiście PiS oszukuje. Nie w jego interesie jest równość, wolność i dobrobyt. Ale wciąż jeszcze, mimo że nieco się w czasie ośmiu lat zużył i nieco tynku z niego opadło, pokazując grzyb i pleśń, wciąż może grać na frustracjach nabrzmiałych za rządów Platformy, wciąż może przypominać żal, i gniew, i poniżenie, bo mówi głównie do wyborców starszych, którzy pamiętają nawet transformację. Młodzi w większości są już w miastach. Co też nie jest bynajmniej synonimem postępu, a konsekwencją braku możliwości nauki, rozwoju i pracy w mniejszych ośrodkach.

Dlatego horyzontem nie może być wygrana 15 października, bo może okazać się chwilowa. Oferta partii demokratycznych musi ukoić lęki, dowieść, że nie próbuje po raz kolejny cynicznie wykorzystać naiwność tych, którzy na PiS już głosować nie chcą, ale głosować na KO się boją, bo pamiętają czasy jej rządów. I nie chodzi też o ukaranie tych, którzy na PiS głosowali i w październiku mimo wszystkich skandali znów na PiS oddadzą głos. Chodzi o godność – pojęcie, którym, jak kiedyś uważałam, posługują się osoby w wieku naszych babć, szykujących w szafie garsonkę do trumny i odkładających na „godny pochówek”. Dla osób, które doświadczyły biedy i wykluczenia i które różnicę między godnością a jej brakiem odczuwały bardzo boleśnie.

Frase: Odległy horyzont lewicy

czytaj także

Musi mieć też demokratyczna opozycja ofertę dla młodych, wyrosłych w klimacie dość beznadziejnym, patrzących na osuwanie się Polski w stronę autorytaryzmu, których godność czasem wymaga zdystansowania się od narodowo-katolickiego ochłapu tożsamości. Którzy wciąż słyszą, że nadciąga katastrofa, ale nie widzą, by dorośli, którzy od młodych wymagają szacunku i posłuchu, sami przedsiębrali racjonalne kroki, by tej katastrofie zapobiec. Musi dać więcej „ostatniemu pokoleniu” niż bladą nadzieję na trzydziestoletni kredyt i dużo miejsc pracy przy obronie granic sytej Europy przed głodnymi ludźmi.

Godność to coś, czego sama KO nie będzie w stanie zapewnić. Zbyt wiele w jej szeregach aspirantów do tego wąskiego grona kilkorga arystokratów, zbyt łatwo przyjmuje KO za swoje postulaty tych, którym się udało i którzy chcą tylko utrzymania swoich przywilejów. A zabawa w powrót do tego, co było, do polityki zaciskania pasa i uzasadniania nierówności dzisiejszych historycznymi nierównościami, sięgającymi I Rzeczpospolitej, to recepta na powrót PiS do władzy w ciągu paru miesięcy albo kilku lat.

Zasypanie tej wyrwy między wsią i miastem, między pracodawcami i pracownikami, między tu urodzonymi i migrantami nie jest możliwe bez lewicy. Jeśli jej głosu i jej obecności zabraknie, u boku KO stanie uśmiechnięty Mentzen, ochoczo przytakujący cięciom socjalnym, zaciskaniu pasa (i ściąganiu pasa), nowym kredytom (na edukację czy zdrowie, czy mieszkanie), nawet z dopłatami, ale pętającym ludziom plany na rozwój i życie, zacierający ręce na widok rosnącej ksenofobii. To nie „kwestie światopoglądowe” dzielą ludzi, ale godnościowe, bo godność czasem chowa się za barykadą swojskości, obawia się tego, co z zewnątrz, obawia się, że idą ją kolonizować, poniżyć, wykorzystać. Samej liberalnej KO nowe rozwiązania po prostu mogą nie zmieścić się w wyobraźni skrojonej pod wykresy PKB.

Miłe panie, drogie koleżanki, szanowne osoby: wybierzmy się!

Dlatego chodźmy wszyscy: na marsz, a potem do wyborów. A potem dalej, wszędzie tam, gdzie grożą nam nierówności i pogarda.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij