Jeszcze kilka tygodni temu wygrana prawicy w hiszpańskich wyborach wydawała się pewna. Lewicowy rząd jest u władzy już od kilku lat, jego kadencja przypadła na czas pandemii i kryzysu związanego z wojną w Ukrainie, a sondaże nie dawały premierowi Sanchezowi większych szans na utrzymanie stanowiska.
Jak doszło do sytuacji, w której można mówić o braku zwycięzcy? Pisałem jakiś czas temu o dwóch równoległych pojedynkach, kluczowych dla wyniku hiszpańskich wyborów: o miejsca pierwsze (między PSOE a PP) oraz trzecie (Sumar i Vox). Oba starcia wygrały partie z bloku prawicowego, ale na tyle minimalnie, że nie zdobyły przy tym większości w parlamencie. Nie mogą na nią liczyć również PSOE i Sumar, mimo poparcia większości regionalistów, osłabionych w tych wyborach.
Po raz pierwszy od śmierci Franco skrajna prawica może wejść do rządu Hiszpanii
czytaj także
Do uzyskania wotum zaufania nowy (lub stary) premier potrzebowałby również głosów katalońskich separatystów z Junts, których warunkiem jest organizacja referendum niepodległościowego. Na to nie zgodzi się ani lewica, ani tym bardziej prawica, a wobec takiego pata najbardziej prawdopodobnym scenariuszem są kolejne wybory. Dla prawicy oznacza to duże rozczarowanie, podczas gdy Pedro Sanchez zyskał chwilę oddechu i przystąpi do kolejnej kampanii z mocniejszej pozycji.
Udana ucieczka do przodu
Nie doszłoby do tak wczesnych wyborów, gdyby premier nie postanowił ich przyspieszyć po klęsce lewicy w majowych wyborach regionalnych. Manewr Sancheza był bardzo ryzykowny – nie zawsze skrócenie kadencji wychodzi na dobre premierowi, co pokazuje chociażby przypadek Ruttego. Tym razem ryzyko się jednak opłaciło, ponieważ lider PSOE swoim posunięciem jednocześnie poskromił własną partię i zmobilizował lewicowych wyborców, przerażonych wizją dojścia do władzy skrajnej prawicy z Vox.
Problemy z lojalnością wpływowych polityków PSOE to dla Sancheza nic nowego. Jeszcze zanim został premierem zmierzył się z buntem prawego skrzydła partii, które wolało porozumienie z centroprawicą od współpracy z Podemos. Koniec końców Sanchez postawił na swoim i stworzył rząd z udziałem lewicy oraz regionalistów, ale w PSOE wciąż są obecni jego krytycy i istniało realne zagrożenie, że wobec porażek w wyborach regionalnych i słabnących wyników sondażowych spór wewnętrzny może na nowo odżyć, a to nie pomogłoby partii w kampanii wyborczej. Premier przyspieszając głosowanie pozbawił partyjnych przeciwników czasu na działanie, skupiając PSOE wokół siebie.
Hiszpania wprowadza pociągi za friko, zapłacą banki i firmy energetyczne
czytaj także
Nie mniej zaskoczeni byli rywale z bloku prawicowego. Przedterminowe wybory dały im mniej czasu na przygotowanie, chociaż mogło się wydawać, że PP i Vox są na fali wznoszącej, więc głosowanie dwa miesiące po zwycięskich wyborach regionalnych tylko im sprzyjało. Sanchez trafnie jednak oszacował, że zwiększona obecność skrajnej prawicy we władzach regionów na wielu wyborców zadziała jak kubeł zimnej wody i zachęci ich do oddania głosów na PSOE, aby zapobiec powtórzeniu tego na poziomie krajowym. Na jesieni ten efekt prawdopodobnie nie byłby tak silny, a socjaldemokratom byłoby trudniej zdobyć aż 32 proc. głosów.
Inna polityka (nie) jest możliwa
Jest to najlepszy wynik PSOE od 15 lat, ale nie zapewnił on zwycięstwa – o jeden punkt procentowy więcej zdobyła konserwatywna Partia Ludowa (PP). Nacjonalistyczny Vox i lewicowe Sumar otrzymały po 12 proc. głosów, a więc nawet razem wzięte miałyby znacznie mniejsze poparcie niż któraś z tradycyjnych partii rządzących. Zapewne oba bardziej radykalne ugrupowania ucierpiały przez głosowanie taktyczne na ich centrowych sojuszników, bowiem hiszpański system wyborczy nie sprzyja mniejszym partiom ogólnokrajowym. W ten sposób minęło zagrożenie dla duopolu PSOE i PP, swego czasu bardzo poważne.
czytaj także
Pedro Sanchez w pierwszych wyborach na stanowisku lidera socjaldemokratów zdobył mierne 22 proc. głosów i wydawało się wówczas, że lada moment antysystemowe Podemos może przejąć pałeczkę pierwszeństwa na lewicy, a PSOE wzorem swoich greckich lub francuskich kolegów zostanie wypchnięte na margines. Podobnego losu do niedawna mogli obawiać się konserwatyści, bowiem skompromitowana skandalami korupcyjnymi Partia Ludowa w 2019 r. otrzymała poparcie zaledwie 17 proc. Hiszpanów. Zarówno centroprawicowi Obywatele, jak i radykalny Vox ostrzyli sobie zęby, licząc na ostateczny upadek PP.
Tymczasem kilka lat później Obywatele odeszli w polityczny niebyt, a nacjonaliści również osłabli, będąc jedynie dodatkiem dla zwycięskich konserwatystów. Podemos zostało zastąpione przez Sumar, które nie neguje swojej roli lewego skrzydła w koalicji kierowanej przez Sancheza.
Nie znaczy to, że Vox i Podemos/Sumar nie odegrały i nie odgrywają ważnej roli politycznej. Udało im się zradykalizować swoje obozy polityczne – PSOE stało się bardziej socjalne, a PP bardziej narodowo-konserwatywna. To chyba jednak marne pocieszenie dla sił, które deklarowały chęć całkowitego przeobrażenia hiszpańskiej polityki i zastąpienia skompromitowanych partii. Zamiast tego antysystemowi radykałowie zostali podrzędnymi partnerami starych wyjadaczy.
Co przyniesie dogrywka?
Dlatego w następnych wyborach, które prawdopodobnie odbędą się już za kilka miesięcy, głównym celem dla Sumar i Vox będzie uniknięcie marginalizacji i zjedzenia elektoratu przez silniejszych sojuszników, korzystających z głosowania taktycznego. Trudno wyobrazić sobie w najbliższej przyszłości rozpad istniejących bloków, scena polityczna stała się zbyt spolaryzowana, ale może dojść do napięć wewnątrz nich. Konfliktu wewnątrzpartyjnego raczej nie uniknie Partia Ludowa, w której szuka się winnych rozczarowującego (mimo zwycięstwa) wyniku wyborczego.
Pod znakiem zapytania stoi pozycja lidera PP Alberto Núñeza Feijóo. W przypadku jego odejścia murowaną faworytką do przejęcia sterów partii jest popularna prezydentka regionu Madrytu Isabel Díaz Ayuso, co oznaczałoby mocny skręt w prawo. Ayuso nie ukrywa swojej bliskości do Vox, deklaruje walkę z „ideologią LGBT”, broni hiszpańskiego kolonializmu, a mówienie o katastrofie klimatycznej uznaje za „komunistyczny spisek”. Partia Ludowa w jej wydaniu miałaby większe szanse na skanibalizowanie skrajnej prawicy, ale sama w dużej mierze zajęłaby te same pozycje.
czytaj także
Niezależnie od wewnętrznych decyzji PP, premier Sanchez prawdopodobnie będzie się trzymał obecnej strategii, czyli prezentowania siebie jako gwaranta bezpieczeństwa. Szef rządu z jednej strony chwali się dobrym zarządzaniem krajem w czasach kryzysu, a z drugiej straszy wizją skrajnej prawicy u władzy. Ta taktyka oddziałuje zwłaszcza na wyborców regionalistów, którzy chętnie przenoszą swoje poparcie na PSOE, zapewniające respektowanie obecnej autonomii regionów. Jeśli utrzyma się trend z niedzielnego głosowania i partie katalońskie oraz baskijskie stracą na znaczeniu, to separatyzm jako problem polityczny stanie się drugorzędny.
Odebrałoby to prawicy argument przeciwko Sanchezowi jako „premierowi separatystów”, ale PP i zwłaszcza Vox mają w zanadrzu jeszcze wiele zarzutów do rządu zbyt feministycznego, zbyt socjalnego, zbyt ekologicznego i zbyt progresywnego. Do następnej kampanii w lepszych humorach przystąpi jednak lewica. Tym razem wbrew przewidywaniom udało jej się uniknąć porażki – kolejnym celem będzie zwycięstwo. Sanchez wciąż nie jest faworytem, ale hiszpański premier pokazał już, że łatwo stanowiska nie odda.