Chrystyna chodzi na Majdan codziennie i zbiera pieniądze na pomoc protestującym. A potem część tych pieniędzy defrauduje, bo chce kupić bilet do Stanów. Kinga Dunin czyta „Lincoln Highway” Amora Towlesa i „Lodową karuzelę” Ołeha Polakowa.
Amor Towles, Lincoln Highway, przeł. Anna Gralak, Znak 2022
12 czerwca 1954 roku. Podróż samochodem z Saliny do Morgen trwała trzy godziny i przez większość tego czasu Emmett w ogóle się nie odezwał.
Morgen to niewielka miejscowość w Nebrasce, w połowie drogi między Nowym Jorkiem a San Francisco. Miasta te łączy przecinająca całą Amerykę, od wybrzeża wschodniego po zachodnie, autostrada Lincolna, pierwsza taka w Ameryce, jej budowę rozpoczęto w 1912 roku.
Najprościej byłoby napisać, że Lincoln Highway to powieść drogi, nostalgiczna podróż do lat 50. i galeria ciekawych postaci po drodze. Tylko nie wiem, czy to brzmi zachęcająco. Mnie by chyba nie zachęciło, chociaż to prawda. A chciałabym zachęcić, bo to też dobra lektura na lato, a takich teraz szukam.
W Lincoln Highway znajdziemy takie zdanie: „w każdej historii zabawne jest to, że można opowiadać ją dowolnie długo”. I autor z tej zabawności chętnie korzysta. Czasem opowiada leniwie i szczegółowo, ale kiedy cierpliwość czytelnika mogłaby się zacząć wyczerpywać, następuje zwrot akcji. I to całkiem nieoczekiwany. To taki miły wakacyjny rytm – wolno, wolno, szybko…
Możemy też uznać, że czytamy przygodową powieść młodzieżową. Jej główni bohaterowie to trzech osiemnastolatków i ośmioletni chłopiec. Oraz Sally, młoda kobieta na drodze do emancypacji. Dwóch kolegów Emmetta jest łobuzami, ale w gruncie rzeczy mają dobre serca. Dziś pewno można by ich jakoś zdiagnozować. Zaburzenia osobowości, widzenie tunelowe, neuroatypowość? Jednak Emmett to chłopak solidny, odpowiedzialny i szanujący porządek. Spędził dwa lata w domu poprawczym dla chłopców na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Wraca na rodzinną farmę tylko po to, by oddać ją za długi ojca, który niedawno zmarł. Matka odeszła wiele lat temu i prawdopodobnie mieszka w San Francisco.
Emmett ma już tylko samochód, trochę pieniędzy uchronionych przez ojca przed wierzycielami i młodszego brata, Billy’ego, który namawia go, aby ruszyli do San Francisco na poszukiwania matki. Ma też bardzo amerykański plan: kupi gdzieś zniszczony dom, wyremontuje go, sprzeda, kupi dwa, wyremontuje, kupi cztery… i tak dalej. Niespodziewanie pojawiają się jego dwaj przyjaciele, którzy uciekli z poprawczaka. Oni mają inny plan i w przeciwnym kierunku chcą ruszyć – chcą odzyskać zamknięty w sejfie spadek jednego z nich. Takie motywy jak poszukiwanie matki albo „skarbu” to klasyka, prawda?
Billy przez całą podróż – niekoniecznie w wybranym przez braci kierunku i nie zawsze w tym samym towarzystwie – czyta ukochaną książkę: profesora Abacusa Abermathe Kompendium bohaterów podróżników i innych nieustraszonych poszukiwaczy przygód. O Ulissesie, Achillesie oraz innych, mitycznych i historycznych postaciach. Będą też pojawiały się różne moralizatorskie rozważania o dzielności, długach do spłacenia, długach, które trzeba odebrać, lojalności, przyjaźni, właściwym celu życia… Bohaterowie używają też dość górnolotnego języka – mało kolokwializmów, zero wulgaryzmów. Raz w powieści pojawia się „byczo”, bully, i to tylko dlatego, że było to ulubione słowo Abrahama Lincolna.
Billy spełnia w tej opowieści rolę pomocnika. Występującej w różnych mitach i historiach postaci pozornie nieważnej – sługi, giermka, posłańca, obcego, gościa – która w odpowiednim miejscu i czasie odegra kluczową rolę. Bracia po drodze będą spotykali dobrych ludzi, którzy udzielą im bezinteresownej pomocy, oraz złych, którzy zrobią wręcz przeciwnie. Czy to wszystko nie wygląda właśnie jak schemat takiej nawet dość staroświeckiej powieści przygodowej dla chłopców o chłopcach? (Ale jest też Sally i wcale nie trzeba jej ratować z opresji, to ona ratuje).
I jeszcze kończy to wszystko przypowieść o ukaranej chciwości i nagrodzonej cnocie. Jednak jest tu dużo gry konwencją, dystansu, wieloznaczności, które mimo wszystko wytracają czytelnika z trybu lektury naiwnej. A rozdziały numerowane są od 10 do 1, bo kiedy książka się kończy, podróż w zasadzie dopiero się zaczyna. I takich przekroczeń jest jeszcze sporo, więc i przyjemność z lektury bardziej złożona. W każdym razie na pewno nie jest to nużąca podróż niekończącą się autostradą.
Ołeh Polakow, Lodowa karuzela, przeł. Ryszard Kupidura, Wydawnictwo Anagram 2021
Ta historia zaczęła się w mroźną zimową noc na obrzeżach Kijowa, kiedy ktoś lub coś jak gdyby szepnęło Chrystynie do ucha: „To już koniec, moja droga, już nie zaśniesz”.
Jeśli kogoś nie pociąga przemierzanie setek kilometrów przez Amerykę, może woli wyprawę na wieś? Do Maślaków Górnych? Opowieść zakręconą, szaloną, fantastyczną. Brawurową. Jej autor nazywany jest twórcą „nowej prozy chimerycznej” – cokolwiek miałoby to znaczyć.
W Kijowie dzieje się coś ważnego – Majdan, walka o demokrację, wejście do Europy, przynajmniej taka jest obowiązująca narracja. Chrystyna chodzi tam codziennie i zbiera pieniądze na pomoc protestującym. A potem część tych pieniędzy defrauduje, bo chce kupić bilet do Stanów, gdzie mieszka jej matka. Sprawa się wydaje i Chrystyna postanawia opuścić Kijów, jednak nie jedzie do matki, tylko decyduje się odwiedzić dawno niewidzianego ojca we wsi Maślaki Wielkie. Ojca nie zastaje, a Maślaki okazują się bardzo dziwnym miejscem, w którym czas płynie jakoś inaczej. Przypominają może coś z powieści Strugackich, Pielewina? Znajdziemy tam wszystko, czego pewno z Majdanu nie widać.
czytaj także
Najpierw pojawia się zamarznięte jezioro, a na nim tytułowa lodowa karuzela, czyli obracająca się ogromna, okrągła kra. Wjeżdżających do Maślaków wita replika Bramy Brandenburskiej, a wieś wygląda zadziwiająco postępowo i zasobnie. Znajdziemy w niej elegancki hotel z ogrodem zimowym, farmę mleczną im. Mahatmy Gandhiego, elektrownię słoneczną, która działa, nawet jak nie ma słońca, zapewniając całkowitą niezależność energetyczną. Nad wszystkim czuwa tajemniczy guru, którego głos wszyscy znają tylko z radia…
A jednocześnie to bardzo ukraińskie Maślaki. Jeśli spojrzymy w oczy mieszkańcom, zobaczymy, że „mieści się w nich bezkresne, spalone słońcem niebo, kołyszą się łany zboża i szybują ptaki, wypisując w powietrzu tajemnicze hieroglify”. Pojawią się też ważni ukraińscy poeci. W szkole na lekcjach historii dzieci piszą wypracowania o haniebnej historii swojej rodziny – anonimowo. Mają opowiedzieć o tym, co było ukrywane.
Jesteśmy w jakimś ukraińskim śnie, gdzie mieszają się marzenia z tradycją, fantazmatami, odpryskami aktualnych wydarzeń. Pewno trzeba by znać lepiej ukraińskie imaginarium, żeby wszystko rozszyfrować, ale to naprawdę fascynująca powieść, i kiedy już postawimy pierwszy krok w Maślakach, będziemy zgubieni, trudno będzie przerwać lekturę. Szczególnie że pojawi się też w tej pozornie wspaniałej krainie jakiś cień grozy, a Chrystyna nie będzie mogła jej opuścić.
A do czego służy lodowa karuzela? To miejsce na wielki, radosny festyn, gdzie wszyscy się bawią. Ale też używa jej słynny kijowski jasnowidz, który przepowiada ludziom przyszłość dzięki umieszczonym na niej symbolom. Największą atrakcją jest jednak lodowa ruletka. Wtedy w Maślakach zbiera się cała krajowa łże-elita. Bilet wejściowy kosztuje milion dolarów, a stawką w grze są samochody, domy, stanowiska, wielkie pieniądze, a czasem życie.