Wydawało się dotąd, że sukcesja to temat na czas po wyborach, ale plama na wizerunku ascetycznego wodza narodu, trudność w sprawowaniu władzy ojcowskiej i możliwe wahnięcia sondaży mogą wprowadzić w partyjne szeregi zamęt.
Jedynka „Wyborczej” o kulisach negocjacji budowy warszawskiego wieżowca przez prezesa PiS to z pewnością nie kapiszon, ale też nie bomba wodorowa. Jaką wieżowiec Srebrnej wyzwoli siłę rażenia, pokażą dopiero kolejne dni i tygodnie – bańki na fejsie o wiele zbyt wcześnie ogłaszają zmiecenie PiS, względnie zupełny niewypał. Zwłaszcza że nagrań w sejfie mecenasa Giertycha podobno jest więcej. Do narracyjnej bitwy o sens, a więc o interpretację tego wydarzenia od razu jednak staną gęgacze wszystkich obozów, z symetrystami włącznie. I przede wszystkim polityczni liderzy, dla których podobne wydarzenia to może najtrudniejsza experimentum crucis ich talentu i potencjału.
Czy to będzie PiS-owska Rywingate? A może afera gruntowa? Lub chociaż „ośmiorniczki” prezesa? Styl ujawnionej rozmowy jest nieporównanie mniej knajacki niż znany z nagrań w Sowie i przyjaciołach, bon motów o gravitas i kamieni kupie też tu nie znajdziemy. Kabaretu jest tylko trochę (projekt „K-Towers”, względnie „bliźniaki”), do tego nieco kuchni medialnej (jak tu pomóc „Gazecie Polskiej Codziennie”). Dla przeciętnego wyborcy nic nadzwyczajnego.
A jednak miliardowe sumy, o których mowa, zwykłego śmiertelnika muszą przyprawić o zawroty głowy. Zaś cynizm prezesa („nie wygramy wyborów, nie zbudujemy wieżowca”) niejednego zwolennika zmierzi – zwłaszcza wcale liczne „antysystemowe” i „rynkowe” segmenty elektoratu. Tym bardziej że w tej historii kontrolowany przez państwo bank dać ma gigantyczny kredyt na inwestycję, z której 30 procent zysków czerpać będzie partyjna fundacja. Najtwardszy elektorat i tak zapewne uzna, że wszystkie te miliardy są dla wielkiej Sprawy, ale to nie fanatykami wygrywa się przecież wybory.
Strateg, co myśli tylko o Polsce, a brudną robotę zostawia żołnierzom (niczym Piłsudski Kostkowi-Biernackiemu), to jednak nie to samo, co strateg osobiście rabujący zaopatrzenie dla swej armii. Nagrana rozmowa rozbija mit Kaczyńskiego jako ascetycznego i surowego ojca, który może na pieniądzach się nie zna, za to moralnym autorytetem poskramia rozbisurmanionych gówniarzy. PiS-owi nieporównanie trudniej będzie strząsać z siebie odium machlojek czy brudnych interesów – dotąd obóz władzy był teflonowy, bo jak ktoś nabroił, to go Kaczyński rugał i dyscyplinował. W ten sposób grzechy czarnej owcy nie plamiły honoru rodziny. Ale póki on sam stoi na czele partii, nikt go w tej roli nie może zastąpić.
Czy PIS-owi spadnie, czy nie spadnie? – to pierwsze pytanie, jakie zada sobie opozycja. A jednak od dywagacji na ten temat ciekawsze wydają się dziś dwa inne zagadnienia. Po pierwsze: kto i kiedy głośno postawi w PiS kwestię, czy aby prezes nie staje się dla partii obciążeniem? Wydawało się dotąd, że sukcesja to temat na czas po wyborach, ale plama na wizerunku ascetycznego wodza narodu, trudność w sprawowaniu władzy ojcowskiej i możliwe wahnięcia sondaży mogą wprowadzić w partyjne szeregi zamęt. A może warto oczyścić się radykalnie? Względnie – o zgrozo – poszukać szalupy ratunkowej i czekać na lepszą koniunkturę?
czytaj także
Po drugie: jak to się ma do polaryzacji polskiego konfliktu i siły reszty aktorów? Wątpię, czy ewentualne straty PiS przełożą się na głosy PO – jeśli afera w ogóle „zażre” u jeszcze nieprzekonanych, to raczej z przesłaniem, że „oni wszyscy są siebie warci”. Zniechęceni do PiS wyborcy mogą skłaniać się odtąd w stronę Kukiza czy innej skrajnej prawicy (na szczęście rozdrobnionej), mogą pozostać w domu, a mogą też zagłosować na odnowione PSL albo i Biedronia. Krótko mówiąc, na kogoś, kto jeszcze nie rządził.
Ciekawy paradoks widać też w relacji polityków z mediami. Ktoś powiedział niedawno, że polityka to robienie czegoś, o czym publicyści muszą napisać. W tym wypadku to „Gazeta Wyborcza” uruchamia wydarzenie, a partie będą musiały się do niego odnieść. I nie jest przesądzone, że najwięcej skorzysta akurat partia temu medium najbliższa – to będzie test szybkiego reagowania dla Schetyny, Biedronia i Kosiniaka-Kamysza.
Niezależnie od efektu, stara gwardia z ulicy Czerskiej weszła w ten sposób do ostatniego boju o puentę swych dysydenckich biografii. Nie mam wątpliwości, że zanurzony w romantycznym teatrum polskości Adam Michnik widzi swą rolę jako męża stanu, który dla celu najwyższego – demokratyczno-liberalnej Polski w zjednoczonej Europie – gotów jest na sojusze niespecjalnie mu miłe. Churchill i Stalin? Piłsudski i kresowi ziemianie? Historyk-erudyta z pewnością znajdzie dla siebie odpowiedni kostium.
A w co gra Wielki Pośrednik – mecenas Giertych? Jak mawiał klasyk, to jest doskonałe pytanie. Gdyby chodziło tylko o dożywotnią legitymację „europejskiego konserwatysty” i dawnych grzechów odpuszczenie, pal go licho – jak Paryż wart był mszy, tak być może pokonanie PiS warte jest absolucji endeka. Gorzej, jeśli za wojną podjazdową z PiS stoją poważne ambicje polityczne.
I taka refleksja na koniec: taśmy Kaczyńskiego mogą przyspieszyć bieg wydarzeń i uruchomić niespodziewaną koniunkturę. Może nie być drugiej okazji, by cały układ sił nagiąć na lewą stronę. Bo nawet jeśli rząd z Giertychem byłby mniej zły od rządu z Ziobrą, mam wciąż wiarę, że Polskę stać na lepszych zbawców demokracji.