A gdyby tak wpłynąć na sytuację zwierząt poprzez podatki?
Pytanie, czy lepiej jest zmieniać status zwierząt i wpływać na polepszenie ich sytuacji oddolnie, na przykład poprzez sumujące się gesty jednostek, ich prywatne wybory i inicjatywy społeczne, czy też odgórnie, systemowo i instytucjonalnie, choćby poprzez ułatwienie lub przymus określonych zachowań grup ludzi, jest źle postawione. Obie metody są potrzebne, ponieważ są współzależne. Żadna z nich nie może samodzielnie doprowadzić do trwałej i powszechnej zmiany. Skuteczność każdej z nich rośnie wraz ze stopniem wykorzystania drugiej.
czytaj także
Jednym ze sposobów odgórnej zmiany sytuacji zwierząt na lepszą jest wprowadzenie określonych rygorów prawnych. Nie musi się to wiązać ze stuprocentowym poparciem społecznym. Jednak im lepiej jest ono zaznaczone, inaczej mówiąc: im bardziej prawo jest społecznie usprawiedliwione, tym bardziej odporne na zawirowania wynikające ze sporów politycznych. Norma postępowania, która ma podwójne uzasadnienie, tzn. wynika z ocen jednostki, jej osobistych wartości, a jednocześnie jest sankcjonowana przez państwo, to norma bliska stanu nieskrępowanej realizacji.
Szczególnym narzędziem odgórnego wpływu na sytuację zwierząt mogłyby być podatki. Piszę „mogłyby”, ponieważ trudno sobie dziś wyobrazić, żeby np. którykolwiek z rządów państw unijnych zechciał użyć tego narzędzia na szeroką skalę, a więc w celu wyraźnego polepszenia sytuacji wielu zwierząt. Gdyby chciał to zrobić, musiałoby to dotyczyć tych zwierząt, które wykorzystywane są dla mięsa, mleka lub jajek. Nie ma teraz takiej woli politycznej, ale i wystarczającego społecznego przyzwolenia – w przeciwieństwie do popytu na te produkty, który sprawia, że skandal chowu przemysłowego jest legalny.
W jaki sposób opodatkowanie miałoby się przełożyć na polepszenie sytuacji zwierząt? Odpowiedź z pozoru wydaje się prosta: poprzez zniechęcanie do zakupu, droższych po wprowadzeniu podatku, produktów pochodzenia zwierzęcego i obniżenie opłacalności tzw. produkcji zwierzęcej. W rzeczywistości nie od dziś trwa spór teoretyków o to, co i jak powinno być opodatkowane, a także osiągnięcie jakiego celu byłoby zadowalające. Czy chodzi o odejście od intensywnych metod hodowli? O zmniejszenie liczby hodowanych zwierząt? O jedno i drugie?
Faktem jest, że obecna cena produktów pochodzenia zwierzęcego nie uwzględnia rzeczywistych kosztów ich wyprodukowania. Koszty dla samych eksploatowanych zwierząt są oczywiście najwyższe, przy czym kwestia zwierzęcej krzywdy przekracza rozważania ekonomiczne. Niezależnie od tego, produkty te obarczone są ogromnymi kosztami środowiskowymi – związane są z niekorzystnymi zmianami klimatycznymi, wykorzystaniem zasobów wodnych na ogromną skalę, zanieczyszczeniem środowiska, wycinką lasów itd. Dochodzą do tego koszty zdrowotne. Dziś jest już właściwie poza dyskusją, że wysokie spożycie produktów pochodzenia zwierzęcego jest niekorzystne dla zdrowia i sprzyja choćby rozwojowi chorób cywilizacyjnych.
Steven McMullen w wydanej w 2016 roku książce Animals and the Economy zauważa dobroczynny potencjał podatków jako narzędzia wpływu na sytuację zwierząt, ale próbuje również wypunktować minusy niektórych proponowanych rozwiązań. Podkreśla, że w tej chwili, przy sztucznie zaniżonej cenie i ukrytych kosztach, utrudnia się konsumentom podejmowanie przemyślanych decyzji związanych z zakupem. Nie ma mowy o rachunku zysków i strat. Rzeczywiście, niska cena produktu sugeruje raczej jego bezproblemowość. Większość nie zastanawia się na przykład nad tym, czy warto kupić karton krowiego mleka i czy taki produkt jest warty tego, żeby go produkować i promować.
McMullen przypomina dodatkowo, że ze względu na stosowane w wielu krajach subsydia, produkty te często sprzedawane są poniżej kosztów produkcji. Podatek nałożony na konsumpcję lub produkcję produktów pochodzenia zwierzęcego byłby formą ujawnienia przynajmniej niektórych kosztów z nimi związanych. Mógłby to być podatek naliczany „od zwierzęcia”, a więc proporcjonalnie – ci, którzy eksploatują na większą skalę, byliby obciążeni większym podatkiem. Słusznie jednak zauważa, że przy takim rozwiązaniu tendencja do hodowania zwierząt o nienaturalnie dużej masie mięśniowej, mogłaby wzrosnąć. Jego zdaniem nie zachęcałoby ono do wyboru mniej intensywnych i bardziej przyjaznych środowisku form chowu zwierząt.
czytaj także
Innym proponowanym rozwiązaniem jest opodatkowanie zależne od negatywnego wpływu środowiskowego hodowli. Dla przykładu, kto zużywa więcej wody i czyja produkcja bardziej zagraża czystości wód gruntowych, płaci więcej. To jednak też nie jest takie proste. McMullen twierdzi, że wpływ hodowli na środowisko jest tak ogromny i wieloaspektowy, że wiele negatywnych skutków wymykałoby się mechanizmowi opodatkowania.
Analizuje także koncepcję, którą przedstawił David Robinson Simon w wydanej przed kilku laty książce Meatonomics. Simon postuluje w niej wprowadzenie pięćdziesięcioprocentowego podatku akcyzowego na mięso, jajka i nabiał. Niezależnie od tego, czy dotyczy to, powiedzmy, śmietany czy jakiegoś produktu spożywczego z jedynie niewielkim dodatkiem składnika pochodzenia zwierzęcego objętego podatkiem, cena końcowa wzrastałaby o pięćdziesiąt procent. Chcesz uniknąć podatku, zwanego przez Simona Meat Tax? Zmień skład produktu na roślinny, w końcu konieczność jest matką wynalazku.
McMullen twierdzi, że taka struktura opodatkowania również nie stanowiłaby zachęty dla wprowadzania, jak to nazywa, „pozytywnych zmian w produkcji zwierzęcej”. Najprościej mówiąc: niezależnie od numeru na jajku, podatek wynosiłby tyle samo. W związku z tym cena jajek tzw. ekologicznych, obecnie już droższych, a przez to rzadziej kupowanych, nie stałaby się konkurencyjna. Jego zdaniem podatek powinien być raczej zależny od sposobu traktowania zwierząt.
Tego typu dyskusje spotyka się coraz częściej. Raport Changing Climate, Changing Diets. Pathways to Lower Meat Consumption londyńskiego instytutu Chatham House z 2015 roku analizował między innymi kwestię podatku od mięsa, a także możliwe reakcje społeczne na jego wprowadzenie. Rok później badacze związani z Oxford Martin Programme on the Future of Food opublikowali globalną analizę wpływu opodatkowania między innymi mięsa na wielkość emisji gazów cieplarnianych i zdrowie ludzi. Politycy w Danii, Szwecji i Niemczech również o tym debatowali. Przykłady można by mnożyć.
W styczniu przyszłego roku zostanie udostępniony publicznie kolejny raport dotyczący podatku od mięsa. Przygotowany przez grupę inwestorską Farm Animal Investment Risk and Return Initiative (FAIRR) nie jest poświęcony temu, jak wysoki ma być, a nawet czy w ogóle powinien zostać wprowadzony. Jest raczej analizą prawdopodobieństwa jego upowszechnienia, dokonaną na podstawie znajomości okoliczności wprowadzania innych tzw. „podatków od grzechu”. W ten sposób nazywa się opodatkowanie produktów, których koszty zdrowotne lub ekologiczne są wysokie, jak np. tytoniu, cukru lub węgla. Podatki takie funkcjonują w wielu krajach.
Raport stwierdza jasno: istnieje powszechna zgoda, że nadprodukcja i nadkonsumpcja mięsa mają zły wpływ na zdrowie ludzi i środowisko, a średnio- i długoterminowa prognoza wskazuje, że wprowadzenie podatku od mięsa zacznie być poważnie rozważane. Przemysł spożywczy czekają nieuchronne zmiany, których początku mamy się spodziewać za pięć, dziesięć lat.
FAIRR zachęca firmy do przygotowań, a na jej liście pytań sprawdzających tę gotowość znajdujemy między innymi pytanie, czy zostały już podjęte kroki mające na celu „dywersyfikację białkowego portfolio”. Innymi słowy, czy firma już zaczęła myśleć o wprowadzeniu do produkcji również białka roślinnego? Czy myśli już o redukcji zawartości mięsa w swoich produktach?
Z pewnością trudno uznać obecne koncepcje opodatkowania mięsa i podobnych produktów za receptę na budowanie sprawiedliwych relacji człowieka i zwierząt. Można powiedzieć, że efektem ubocznym tego rozwiązania najprawdopodobniej byłoby jedynie ograniczenie liczby eksploatowanych zwierząt. Nie chodzi o to, że jest ono czymś złym, a o to, że niewystarczającym. Jak pisze McMullen, podatek nie pomoże świni, która pomimo tych regulacji całe życie będzie musiała spędzić w fatalnych warunkach. Gorzej: nie pomoże ogromnej liczbie podobnie traktowanych zwierząt.
czytaj także
Podatki od grzechu wpisują się raczej w podejście „możemy używać, ale nie nadużywajmy”. Akcyza na alkohol nie ma na celu jego delegalizacji lub powszechnej abstynencji. Wydaje się, że podatek taki stanowi bardziej adekwatną odpowiedź raczej na zagrożenia środowiskowe i zdrowotne tzw. produkcji zwierzęcej. Wydaje się także, że dziś to troska o własne zdrowie i otoczenie stanowi dla większości ważniejszy powód akceptacji wzrostu cen produktów niż krzywda zwierząt.
Fakt, że dodatkowe opodatkowanie mięsa i innych produktów zwierzęcych nie wymaże głównego, żeby nie powiedzieć, śmiertelnego grzechu krzywdzenia zwierząt, nie oznacza, że nie może ono stanowić elementu większej walki. Przecież wspomniana dywersyfikacja białkowego portfolio oznacza o wiele większą dostępność i atrakcyjność roślinnego pożywienia. Jest szansa – nawiązując do modnego ostatnio słowa „reduktarianizm” – że mogłaby pomóc w redukcji wielu wymówek, które dziś pozwalają na sięganie po produkty pochodzenia zwierzęcego i skutecznie spowalniają etyczną rewolucję.
Jakkolwiek smutno by to nie zabrzmiało, wszystko wskazuje na to, że nie da się zaprojektować wyzwolenia zwierząt bez uwzględnienia wygodnego dla oprawców procesu emancypacji ich ofiar.