Sorry, dystyngowani lepsi ludzie, ale system, w którym część liberalnych elit potępia dziennikarkę, bo wyznała, że źle się poczuła po seksistowskim komentarzu znanego pisarza, to cholernie zły i szkodliwy system. I feminizm ma go rozpierdolić, a nie hołubić i potęgować.
Od jakiegoś czasu w gronie liberalnych elit toczy się debata o tym, czy publiczne nazwanie nieznanych sobie kobiet „kurwami” to już seksizm, czy właśnie przeciwnie, świetny żart i znakomite spoiwo środowiska literackiego. Magdalena Żakowska, Małgorzata Omilanowska, Joanna Kos-Krauze, Eliza Michalik, Kazimiera Szczuka, Maciej Stuhr zacięcie bronią prawa Janusza Rudnickiego do seksistowskich tekstów. Bo co jak co, ale to jest akurat prawo, o które celebryci bezwzględnie powinni walczyć.
czytaj także
Kazimiera Szczuka w tekście Nasze #metoo to góra, która urodziła mysz postanowiła dokładnie wytłumaczyć Annie Śmigulec, dlaczego jej #metoo było źle zrobione. Najpierw dziennikarka nie sprzeciwiła się, gdy była słownie obrażana. A, jak wiadomo, molestowaniom są winne molestowane, które się nie sprzeciwiają. Potem, gdy już się sprzeciwiła, to w formie niechętnego wyznania wobec rozmówczyni w wywiadzie zamiast dziarskiego samotnego okrzyku. A, jak wiadomo, molestowanie to wina skrzywdzonych kobiet, które niechętnie wyznają, a nie dziarsko krzyczą. Poza tym dziennikarka źle dobiera sobie autorytety. A gdy już czyta tych bezkompromisowych mężczyzn, to nie staje się „mistrzynią riposty”. Chyba jest jakaś niezdolna albo niedokładnie czyta. I poza tym to jej wina, że w debacie publicznej nie pojawiły się nazwiska znanych gwałcicieli. Wszystko dlatego, że podała nazwisko osoby, która zachowała się wobec niej seksistowsko.
W skrócie: Anna Śmigulec zrobiła to źle, a #naszJanusz taki przecież jest, wobec wszystkich. I każdy, kto czyta jego książki, powinien to wiedzieć. Bo jak ktoś tworzy wulgarne postaci w książkach i jest za to nagradzany, to może też sobie wulgarnie traktować kobiety, a co. Zasłużył, wybitny jest w końcu i lubiany.
Cały tekst dotyczy dziennikarki i jej niewłaściwej reakcji. Sprawca jest właściwie nieobecny. Bo tak działa kultura gwałtu. Ma milion sposobów, żeby piętnować skrzywdzoną i wybielać krzywdzącego. Zwłaszcza, jeśli jego pozycja jest pewna i ma on olbrzymie wsparcie ważnych osób. Jedynym nieobarczającym skrzywdzonej wyjściem jest milczenie. Chyba że się je przerwie, wówczas się za to oberwie od rozczarowanej naszą postawą znanej feministki.
Januszki sukcesu
Ktoś cię molestuje? Sprzeciw się, przecież jesteś taka silna, na pewno zniesiesz hejt środowiska, np. nasz, zrobimy ci taki hejt, zastosujemy wszystkie opisywane przez nas w książkach o patriarchalnej przemocy mechanizmy, że będziesz supermanką, zobaczysz. W pracy płacą ci mniej? Zapierdalaj dwa razy więcej niż inni, pokaż, na co cię stać. Albo sprzeciw się pracodawcy i zostań zwolniona, ale za to pokażesz wszystkim, jak walczyć. Co tam związki zawodowe, co tam wsparcie i solidarność, wszystko możesz osiągnąć sama, niech patriarchat cię nie ogranicza, do roboty!
To zwykła neoliberalna propaganda sukcesu. Jasne, bądźmy silne i mocne jak samce alfa, a będzie nam lepiej. Chyba że akurat nie jesteśmy uprzywilejowaną panią z klasy średniej, tylko np. pracownicą gastronomii na śmieciówce. Liberalny self-made feminizm wspiera nierówności i nakłada jeszcze większe obciążenia na kobiety. Zamiast działania wspólnotowego i solidarnego stawia na pojedynczą osobę, która sama o siebie walczy i napierdala.
Zawołanie: „bądź odważna, sprzeciw się!” służy tutaj wyłącznie obwinianiu skrzywdzonej, która nie okazała się wystarczająco odważna i niewystarczająco się sprzeciwiła.
czytaj także
Rzecz w tym, że nie tylko waleczne i błyskotliwie ripostujące osoby zasługują na szacunek i brak molestowania. Zasługujemy na niego wszystkie i wszystkie o to walczymy swoimi sposobami – mocnymi, ostrymi, ale i pełnymi wątpliwości. W tekście, w poście na facebooku i w rozmowie. Na tym polega #metoo – jego siła to nasza solidarność i wielość, a nie samodzielne i jakże bohaterskie wymachiwanie szabelką.
Rozepnij przyciasny kołnierzyk
Oczywiście, Kazimiera Szczuka ma rację, gdy postuluje, żebyśmy wszystkie reagowały. Dokładnie tak powinno być, reagujmy – potępiajmy seksistowskie zachowania i komentarze. Nie obwiniajmy osoby skrzywdzonej, nie przenośmy na nią odpowiedzialności za przemoc, której doświadczyła. Stawajmy po jej stronie, niezależnie od tego, czy zareagowała pełnią wkurwu, czy milczącym zażenowaniem. Skrzywdzona nie ma obowiązku reagować, winny ma obowiązek nie dyskryminować. I przeprosić. To reakcja środowiska, nie skrzywdzonej, jest tu decydująca: co jest w nim akceptowalne, a co nie. O tym mówi Alicja Długołęcka, gdy kładzie nacisk na środowiskowe rozwiązaniu problemu. Nie ma to nic wspólnego z nagonką.
Gdyby środowisko rzeczywiście od razu solidarnie zareagowało i dało znać, że nie ma zgody na takie zachowania, nie byłoby o czym gadać. Tu naprawdę wystarczyła krytyka i przeprosiny. Właściwie wystarczyło się nie odzywać, skoro jedyne, co miało się do zaoferowania, to stek mizoginistycznych klisz i oskarżeń. Janusz Rudnicki w całej swojej okazałej genialności serio sam się mógł bronić. Słuszniejsza afera rozpoczęła się po reakcji części przedstawicieli liberalnej elity. Wówczas wyszło na jaw, że to nie jednostkowy błąd czy wyjątkowy buc, tylko poważny systemowy problem. Bo jeśli w tak oczywistej sytuacji przekroczenia granic nie ma solidarnej reakcji, to jak ma być, gdy ujawniane sytuacje nie są publiczne, potwierdzone, nagłośnione i tak proste do rozwiązania? Czyli w większości przypadków molestowania. A także gwałtów.
Szczuka ubolewa, że inne kobiety nie poczuły się na tyle pewnie, żeby ujawnić polskich Weinsteinów. Tyle że to nie jest wina #metoo Anny Śmigulec ani powszechnej i słusznej krytyki seksistowskich wypowiedzi pisarza. To nie jest wina kobiet i ich #metoo. To wina tych, którzy publicznie i z pełnym przekonaniem potępiają osobę, która ujawniła seksistowskie zachowanie ich kolegi. Którzy jawnie trzymają stronę krzywdzącego, a nie skrzywdzonej. To wasza wina. To dzięki wam szefowie, profesorowie, reżyserzy i producenci filmowi, naczelni redaktorzy i kierownicy działów znanych gazet, którzy molestują kobiety, wykorzystując pozycję władzy – mogą spać spokojnie. Victim blaming pracuje na pełnych obrotach, lojalność wobec znanych kolegów też, więc naprawdę nie ma się co dziwić, że polscy Weinsteinowie pozostają niepokonani.
Nagradzani koledzy liberalnych elit mogą czuć się bezpiecznie. Cała reszta już niekoniecznie. Ich #metoo też nie ujawniły sprawców przemocy wśród znanych osób; często również nie reagowały bądź reagowały niewystarczająco ostro; nie zawsze są mistrzyniami riposty i różnie dobierają sobie autorytety. Widocznie same są sobie winne.
Wiktymizacja Anny Śmigulec to po prostu wyraz pogardy do milionów kobiet, które razem z nią opisywały swoje historie. To jawne stawanie po stronie znanych krzywdzących, bo im wolno więcej. I to jest zajebiście nieetyczne. To nadużycie swojej pozycji i autorytetu, by napędzać molestowanie. Rudnicki to zwykły szowinistyczny buc, który na krytykę odpowiada jak modelowy generator dystansu: „Trochę luzu. Rozepnij przyciasny kołnierzyk, uśmiechnij się. Jutro będzie lepiej”. Reakcja liberalno-feministycznych celebrytów nie różni się absolutnie niczym od opisywanych przez nich ze wstrętem reakcji na obleśnych typów, którym pozwala się rzucać kurwami i pizdami, bo „on jest taki charakterny”, taki chłopiec-rozrabiaka z niego, „on już tak ma”.
#WeToo
I po co to wszystko? Żeby obronić pisarza?
Stawka jest znacznie większa. Chodzi o władzę.
Elity bronią status quo, w ramach którego wypracowały swoją pozycję. Self-made woman, propaganda sukcesu to elementy systemu, który wytworzył obecne elity i ich środowisko. Zaburzenie tego porządku z pewnością zmieni także ich status – bo na tym polega społeczna zmiana. I przeciw temu występują. Po kolektywnych, oddolnych działaniach następuje cofka.
Dlaczego to właśnie przemysł filmowy i telewizyjny znalazł się w centrum akcji #metoo?
czytaj także
Obrona Janusza sukcesu to obrona pozycji klasowej elit. Ich klasowej wyższości i przywileju, na co wskazywała Agnieszka Graff. Bo też „kurwy” znanego pisarza to nie po prostu seksistowskie „kurwy”, jak u jakiegoś zwykłego policjanta czy broń boże pracownika fizycznego, tylko wyrafinowana mikroprzypowieść, perlisty dowcip i czysty zajebisty talent. „Sami swoi”, celebryci z warszafki, tak świetnie się rozumieją, taki mają genialny elitarny kod, że zwykłe sztywniary nigdy go nie zrozumieją. I z tego nieobeznania sprzeciwiają się molestowaniu przez fajnych typków. Dystynkcja klasowa jest tu bardzo jasna i to w jej obronie staje liberalna elita. W obronie seksistowskiej, klasistowskiej normy.
Sorry, dystyngowani lepsi ludzie, ale system, w którym część liberalnych elit potępia dziennikarkę, bo wyznała, że źle się poczuła po seksistowskim komentarzu znanego pisarza, to cholernie zły i szkodliwy system. I feminizm ma go rozpierdolić, a nie hołubić i potęgować.
Wy walczycie o Janusza, my walczymy o równość.
Nie jesteśmy bohaterkami nagradzanych książek ważnych panów, którzy mogą dowolnie decydować o tym, jak nas opisać i skomentować. To my przejmujemy narrację, to my opowiadamy – przejmujemy kontrolę. Wiemy, jak działa język, bo podlegamy jego wykluczeniom od lat. Jesteśmy ważniejsze niż najśmieszniejszy żart, najlepsza mikroprzypowieść czy zabawne przeprosiny-nieprzeprosiny jakiegoś zadufanego w sobie dupka. Nie jesteśmy elitami, nie mamy żadnych interesów w utrzymaniu tego systemu. Jest nas więcej. Działamy razem i razem reagujemy: tak jak chcemy i czujemy się bezpiecznie, a nie wedle zaleceń autorytetek. Nie wypełniamy zaleceń autorytetek, współdziałamy.
To nie wy piszecie ten świat, już nie wy.