Dwadzieścia lat temu Jacek Kuroń pisał: „Jeśli chcemy upamiętnienia polskich ofiar na Wołyniu czy Podolu, to nie możemy odbierać takiego prawa polskim Ukraińcom.”
„Jak napiszę testament, będzie się on nazywał «oskarżam», a może lepiej «proszę». Proszę, spróbujmy pomyśleć, jak się porozumieć z każdym, z tym drugim, jak znaleźć wspólnotę dążenia, jak znaleźć to, co najważniejsze” – mówił Jacek Kuroń w marcu 1999 roku. Lekarze nie dawali mu wtedy szans na wyzdrowienie, ale jak się okazało, miał przed sobą jeszcze pięć lat życia. W tej nieformalnej „ostatniej woli” zabrał głos nie jako legenda demokratycznej opozycji w PRL ani jako pierwszy minister pracy III RP, ale przede wszystkim jako twórca i były przewodniczący Sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych i Grup Etnicznych. Mówił o niej „Ja ją wymyśliłem (wywalczyłem)”. Jeśli dziś myślę o Jacku Kuroniu, to właśnie jako o polityku i działaczu zaangażowanym w sprawy mniejszości, walczącym o poprawę relacji polsko-ukraińskich, polsko-białoruskich czy polsko-litewskich. Szczególnie bliska była mu Ukraina. Bynajmniej nie tylko dlatego, że urodził się we Lwowie – w duchu tradycji Giedroyciowej „Kultury” powtarzał często, że „Bez niepodległej Ukrainy nie ma niepodległej Polski, a bez niepodległej Polski nie ma niepodległej Ukrainy”.
Monasterz dziś nie istnieje. To, co po nim zostało, to trochę ruin na zadrzewionym wzgórzu i mogiły.
W październiku 2016 roku byłam w Werchracie i Monasterzu z grupą ludzi, którym te słowa Kuronia są bardzo bliskie. Werchrata to wieś na wschodzie Polski, Monasterz to w zasadzie wspomnienie po wsi. W obu miejscach stanęliśmy przed zdewastowanymi grobami Ukraińców. W Werchracie zniszczono kamienny obelisk poświęcony pamięci 19 mieszkańców wsi, w tym partyzantów UPA, którzy zginęli w czasie II wojny światowej. Trzeba było włożyć sporo wysiłku, żeby kamienie nagrobne poprzewracać. Wiemy dokładnie, jak to wyglądało, bo sprawcy nagrali burzenie grobu i wrzucili filmik do sieci. Pozostają jednak bezkarni, choć podobne akty bywają nie tylko rejestrowane, ale też często publikowane, w niezwykłym tempie, na portalach programowo wrogich Ukrainie mediów w rodzaju Novorossiya Today. W Monastyrze rozbito płytę upamiętniającą zabitych, krzyż pomalowano na biało-czerwono, a na krzyżu wymalowano kotwicę Polski walczącej. Czy naprawdę o taką Polskę (bez Ukraińców?) walczyli przed laty nasi przodkowie spod tego znaku? Monasterz dziś nie istnieje. To, co po nim zostało, to trochę ruin na zadrzewionym wzgórzu i mogiły. Na to wzgórze idzie się ze 20 minut, leśnymi drogami, przeskakując przez powalone drzewa, brodząc w błocie. Ktoś się tu wdrapał z młotem i farbą, żeby zbezcześcić groby. Dopiero później wdrapali się tu inni, by zaświadczyć, że nie ma naszej zgody na niszczenie pomników i cmentarzy.
Już niemal dwadzieścia lat temu Jacek Kuroń pisał: „Jeśli chcemy upamiętnienia polskich ofiar na Wołyniu czy Podolu, to nie możemy odbierać takiego prawa polskim Ukraińcom. Godne pogrzebanie zmarłych, zabitych, zamordowanych jest elementarnym obowiązkiem żyjących, wpisanym w podstawy cywilizacji europejskiej”. W innym miejscu dodawał, że „wszyscy musimy zaakceptować prawo ludzi do czczenia pamięci ofiar – to jest do pielęgnowania grobów swoich poległych i pomordowanych. Ta prawda jest i pozostanie subiektywna. Koniecznie jednak musimy pilnować, aby epifania czciły pamięć tych, którzy już nie żyją, nie zaś godziły w uczucia żywych. Tymczasem postępujemy dokładnie odwrotnie, grając grobami w polityczne gry”.
Kwestia relacji polsko-ukraińskich zawsze leżała Kuroniowi na sercu. Dlatego zależało mu na działaniu wspomnianej wyżej sejmowej komisji ds. mniejszości, dlatego tak cieszył się, że to Polska jako pierwszy kraj uznała niepodległość Ukrainy (nawet jeśli, o ironio, sami Ukraińcy woleliby przyznać ten przywilej Kanadzie…). Przeżywał osobiście wszystkie większe i mniejsze spory polityczne, te o cmentarz Orląt Lwowskich, o działanie Związku Ukraińców, dlatego tak go bolało „granie grobami w polityczne gry”.
Wydaje się, że wszystko, co w latach 90. zaprzątało głowę Kuroniowi, dziś powinno zaprzątać głowy innym politykom w naszym kraju. Ale nie zaprząta.
Dziś tamte słowa Kuronia są aktualne, jak mało kiedy. On sam na pewno by wolał, żeby się zdezaktualizowały i żebyśmy o tym, że „na terytorium Polski dewastowane są cmentarze żołnierzy ukraińskich” (to słowa Kuronia z 1997 roku) czytali dziś z niedowierzaniem. A jednak cmentarze i pomniki nadal są dewastowane. Ukraina jest niepodległa, ale doświadcza też kolejnych rewolucji, a dziś także wojny na wschodzie kraju. Do Polski przyjeżdża coraz więcej jej mieszkańców, którzy chcą się tu uczyć się, mieszkać, pracować. Opublikowany w grudniu raport NBP pokazał, że w 2015 roku pracowało w Polsce około miliona obywateli Ukrainy. Wielu z nich przyjeżdża tu na pewien czas, potem wraca do domu i znów przyjeżdża. Studentów objętych badaniem zapytano o plany na przyszłość. 36 procent powiedziało, że chce pracować w Polsce.
Wydaje się, że wszystko, co w latach 90. zaprzątało głowę Kuroniowi, dziś powinno zaprzątać głowy innym politykom w naszym kraju. Ale nie zaprząta. Wszyscy pamiętamy niesławne słowa premier Ewy Kopacz o ryglowaniu drzwi, gdy na zewnątrz biją (w tym wypadku: Rosjanie ukraińskiego) sąsiada, a później słowa premier Beaty Szydło, która tłumacząc się w Parlamencie Europejskim, dlaczego Polska nie chce przyjąć uchodźców opowiadała, że „Polska przyjęła milion uchodźców z Ukrainy”. Co oczywiście nie było prawdą. W roku 2015 status uchodźcy otrzymało w naszym kraju dwóch Ukraińców.
Dziś znów słyszymy i obserwujemy zachowania ksenofobiczne i antyukraińskie. W grudniu 2016 roku ulicami Przemyśla przeszedł marsz, w czasie którego mogliśmy usłyszeć okrzyki „śmierć Ukraińcom” i „Przemyśl–Lwów zawsze Polskie”. Wydawało się, że w czasie niedawnego Majdanu – podobnie jak w czasie Majdanu sprzed dekady – stanęliśmy na wysokości zadania. Polacy solidaryzowali się z Ukraińcami. Byłam na kilku demonstracjach w Warszawie czy Wrocławiu. Widziałam ukraińskie flagi, znicze, słowa poparcia. Pamiętam, jak na jednej z demonstracji solidarnościowych w Warszawie ktoś z tłumu zaczął śpiewać hymn Ukrainy. Natychmiast tłum to podchwycił. Tysiące ludzi śpiewało „Szcze ne wmerła Ukrainy ni sława, ni wola”. Najpierw się zdziwiłam, że tylu ludzi w Warszawie zna ukraiński hymn, a po chwili załapałam, że to przecież śpiewają Ukraińcy. To ich są tutaj tysiące. Są naszymi sąsiadami, pracują u nas i z nami (choć pewnie częściej u nas). Majdan się skończył, wojna się zaczęła i chyba znów nie zdajemy jako Polacy egzaminu jako sąsiedzi.
Na szczęście są też sytuacje, jak w jednym z warszawskich gimnazjów, gdzie klasa szkolna walczy o to, by ich ukraińska koleżanka mogła zostać w Polsce i dalej się tu uczyć – zamiast zostać deportowaną. Jakaś nadzieja jest. Choć niewielka. Jacek Kuroń zapewne ucieszyłby się z tej interwencji uczniów, bo jak przystało na niepoprawnego idealistę głęboko wierzył w edukację i uczenie dzieci i młodzieży. Tyle że tym razem to młodzież dała nam lekcję.
Kuroń wierzył też w siłę działania, szczególnie wspólnotowego. Przy każdej możliwej okazji zapraszam do Ukrainy znajomych z Polski czy z innych krajów. Latem kolegium międzynarodowej redakcji prowadzonego przez Krytykę Polityczną anglojęzycznego portalu Political Critique zorganizowaliśmy właśnie w Kijowie. Zaprosiliśmy współpracujących z nami przyjaciół z Czech, Słowacji, Węgier, Białorusi do Ukrainy, żeby i oni mieli okazję zobaczyć Kijów, poznać działających tam aktywistów. Ukraina jest blisko, a jednak większość była w Kijowie pierwszy raz w życiu. Jak ważne są bezpośrednie, międzyludzkie kontakty i współpraca z Ukraińcami – to może najważniejsza i, kto wie, czy nie najłatwiej zapominana lekcja Jacka Kuronia. Nie tylko polityka, ale przede wszystkim praktyka działania, który wiedział, jak ważne jest tworzenie warunków do wspólnej pracy.
Jacek Kuroń powtarzał często, że ważne są dobre relacje polsko-ukraińskie na szczytach władzy, ale też na poziomie lokalnym. „[…] o warunkach życia mniejszości decyduje nie rząd, ale władza lokalna i nastawienie społeczne” pisał. Jeśli przyszliście Państwo do Teatru Powszechnego, to zakładam, że mieszkacie raczej w Warszawie niż w Werchracie czy Przemyślu. Ale to przecież nie zwalnia z współodpowiedzialności i nie pozwala być obojętnym. Nas w Warszawie niejako podwójnie „nie zwalnia”, bo nie dość, że mieszka tu wielu Ukraińców, to Państwo jesteście – zakładam tak, skoro przyszliście do teatru– elitą w skali miasta, a może i całego kraju. I jako elita macie specjalne obowiązki – co nie ja wymyśliłam, tylko znowu Kuroń: „[…] w ostatecznym rozrachunku świadomość społeczną kształtują elity”, pisał.
No i raz jeszcze Kuroń, w końcu przez niego tu jesteśmy. „Nietrudno się «integrować» czy jednać na poziomie deklaracji i obiegowych haseł. Trudniej czynić to, kiedy trzeba się zmierzyć z realnymi problemami i żywymi emocjami”. Dziś tych realnych problemów w relacjach polsko-ukraińskich jest sporo: warunki pracy Ukraińców w Polsce, wsparcie dla studiujących u nas obywateli Ukrainy i wreszcie możność prowadzenia jakkolwiek sensownej polityki międzynarodowej. Bo dziś – jak mówi w znakomitym wywiadzie polski dyplomata i ekspert od spraw zagranicznych Witold Jurasz „największą tajemnicą polskiej polityki wschodniej jest jej brak”.
Największą tajemnicą polskiej polityki wschodniej jest jej brak
czytaj także
Z Jackiem Kuroniem jest tak, że miło się o nim słucha i czyta, ale na koniec zawsze zostaje się nie z miodem na sercu, ale z zadaniem domowym. Naszym na dziś jest wysłuchanie jego prośby i próba porozumienia z każdym, z tym drugim, np. z Ukraińcem, który mieszka tuż obok nas.
Cytaty za: Jacek Kuroń, Nadzieja i rozczarowanie. Pisma polityczne 1989–2004, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2010.
Tekst pochodzi z programu spektaklu Pasja wg świętego Jacka Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk i Pawła Łysaka, Teatr Powszechny Warszawa, premiera 24 stycznia 2017.