Jak to możliwe, że w dodatku do poważnego dziennika czytamy, że Adolf Hitler był takim samym człowiekiem, jak każdy z nas?
W piątkowym dodatku do „Rzeczpospolitej” poświęconym historii mogliśmy przeczytać wstępniak redaktora prowadzącego, pana Ł., z którego dowiadujemy się między innymi, że Adolf Hitler „był takim samym człowiekiem, jak każdy z nas i miał takie same marzenia i pragnienia, jak my wszyscy” (sic!). Tekst jest opatrzony zdjęciem Hitlera, biorącego na ręce dziecko, które ma za chwilę przytulić.
Gdyby ktoś jeszcze oprócz mnie czytał ten artykuł, mielibyśmy spory skandal medialny.
Po kolei. Autor kreśli sylwetkę wodza III Rzeszy, jako człowieka skromnego, uczciwego, pracowitego i zdolnego, o ujmującej osobowości, której uległa między innymi pewna pani Lena z miasta Linz.
Najpierw jednak czytamy, że dobry Adolf zaraził się wirusem antysemityzmu w złym, wielokulturowym Wiedniu. Jak do tego doszło?
Ano młody, ambitny Hitler z małomiasteczkowego Steyr przeniósł się do siedliska zarazy multikulti, którym na początku XX wieku był Wiedeń.
Nie mógł znieść, jak pisze redaktor Ł., cytując Mein Kampf, że setki tysięcy aryjskich dziewcząt dają się uwieść „odrażającym żydowskim bękartom o krzywych nogach”.
W ten sposób dowiedzieliśmy się, że to multikulturowy Wiedeń i wszechobecny w nim „upiorny Żyd”, odpowiedzialny za nędzę, lichwę, drożyznę w sklepach bezdomność a nawet pornografię i prostytucję popchnęły dobrego Hitlera w objęcia antysemickiej ideologii.
Redaktor Ł. z lubością cytuje Mein Kampf dociekając istoty przemiany, która zaszła w Hitlerze. Zrozumiał on bowiem, że „żydostwo” czai się wszędzie. Zatem trzeba mu wypowiedzieć wojnę rasową i zniszczyć je.
Za Mein Kampf pyta retorycznie redaktor Ł.: „Czy było jakiekolwiek mętne przedsięwzięcie, jakakolwiek forma plugastwa, zwłaszcza w życiu kulturalnym, w których nie uczestniczyłby przynajmniej jeden Żyd?”. Nein!
Biedy Hitler byłby przecież zupełnie innym człowiekiem, gdyby nie ten plugawy, żydowski i multikulturowy Wiedeń. Nieprawdaż panie Ł.?
Zatem nie obwiniajmy pochopnie Adolfa, pisze dalej redaktor i „nie zrzucajmy winy na jego obsesje, demoniczną osobowość, czy psychopatyczne skłonności”, których przecież nigdy nie miał. Wszak był dobrym i miłym człowiekiem, o czym niech świadczy po wsze czasy wspomniana już Lena z Linzu, która w liście do matki z 1908 roku takimi słowami wstawiała się za „niezwykle grzecznym i sympatycznym młodzieńcem o nazwisku Hitler”. Cytuję dalej za redaktorem prowadzącym Ł.: „Kochana Mamusiu (…) Syn jednej mojej znajomej jest malarzem. Chciał się dostać na c.k. Akademię Sztuk Pięknych , ale nie powiodło mu się (…) To poważny, ambitny, młody człowiek, który ma 19 lat i jest dojrzalszy i poważniejszy niż wskazywałby jego wiek. Jest bardzo miły i solidny, z wielce porządnej rodziny (…). Ach gdybyś zobaczyła jego szczęśliwy uśmiech, gdy czytał ten list cichutko dla siebie. Serdecznie dziękując położył go przede mną. Skromnie i uroczo zapytał, czy on też może do Ciebie napisać, aby wyrazić osobiste podziękowanie, odpowiedziałam mu z radością: tak!”
W ten sposób redaktor Ł. kończy tekst, pełen adoracji oraz próby wytłumaczenia „antysemickiego ukąszenia”, którego ofiarą padł przyszły wódz III Rzeszy.
Wstępniak poprzedza artykuł pana Ł. o Adolfie Hitlerze, który jego zdaniem prowadził normalne, prozaiczne, drobnomieszczańskie życie. Był w dodatku zdolnym malarzem, być może nieślubnym potomkiem znakomitej żydowskiej rodziny, zdolnym politykiem, który robił błyskawiczną karierę. Zdarzyło mu się co prawda wymordować Strasserowców w trakcie „nocy długich noży”, ale któż od czasu do czasu nie miałby ochoty zabić swoich przeciwników politycznych? Wbrew wielu biografom, zdaniem redaktora Ł, Adolf wcale nie był przesadnym ascetą. Był przystojnym, wysokim jak na swoje czasy mężczyzną (ok. 175cm, według pomiarów Ł.), kochał życie, kobiety, wino i śpiew.
W takim tonie napisany jest ten artykuł. Oparty na naiwnych analizach i nieuprawnionych wnioskach. Wszystko po to, aby zetrzeć mity narosłe wokół Hitlera i przedstawić jego prawdziwy, pozytywny wizerunek.
Trudno przejść do porządku dziennego nad niezdrową fascynacją autora, który kończy swój elaborat słowami: „…pod grubą warstwą mitów i legend (…) znajdziemy człowieka o prostym usposobieniu i drobnomieszczańskim charakterze. Szukając potwora, odnajdziemy niestety zwykłego człowieka z tłumu. Zło, jak zwykle okazuje się banalne”.
Jednak smutniejsze i bardziej zatrważające od tego, co pisze Ł., wydaje mi się to, iż dodatek „Rzecz o Historii”, w sporej części poświęcony Hitlerowi, ukazuje się bez rzeczowej redakcji w poważnym ogólnopolskim dzienniku. Ponure jest znaczenie obu teksów i brak reakcji kierownictwa „Rzeczpospolitej”.
Może wiedzą, że nikt tego nie czyta.
Zastanawiam się i pytam Bogusława Chrabotę, kiedy będziemy zbierać żniwa słów, które tworzą duszną atmosferę niczym z lat 30. XX wieku? Akceptacji przemocy i zrozumienia dla najczarniejszych ideologii. Albo kiedy zbierzemy pokłosie (nomen omen) milczenia wobec wymowy tego artykułu?
**Dziennik Opinii nr 334/2016 (1534)