Antypolityczne może się okazać to, co będzie po Trumpie.
Agnieszka Wiśniewska: Czy wybór Trumpa to koniec polityki, jaką znamy?
Irena Grudzińska-Gross: Trump został wybrany przez coś w rodzaju pospolitego ruszenia. Chociaż głosowało na niego liczbowo mniej ludzi niż na Clinton, mobilizacja jego zwolenników była ogromna. Interpretacja tego wzburzenia jako antypolityki wydaje mi się dość bezużyteczna bez wielu definicji tego, co uważamy za politykę. Wyborcy poszli przecież do urn, nie wyszli na ulice. Więc to jest polityka, jak zawsze. Antypolityczne może się okazać dopiero to, co będzie później.
Na to przyjdzie nam poczekać. Jakie pierwsze reakcje na wybór Trumpa najbardziej panią zaskoczyły?
Już na samym początku podliczania głosów, gdy pierwsze trzy stany przypadły Trumpowi, dziennikarze „lewej strony” – bo takie stacje oglądałam (MSNBC i CNN) – zaczęli się przestawiać i dostosowywać, krytykować Hilary. To było w dniu wyborów, dzień po nich już wszyscy mają do niej pretensje. Ten proces „normalizacji” rozpoczął się, gdy tylko stało się prawdopodobne, że dotychczasowe prognozy gadających głów mogą się nie sprawdzić. Tylko stacja radiowa NPR nie zmieniła tonu i mówiono tam najpierw o zaniepokojeniu, potem strachu, a na końcu o ogromnym zawodzie i czymś w rodzaju żałoby.
No właśnie, jak to się stało, że wbrew przewidywaniom Trump wygrał? Czy prezydent Trump to ostateczny dowód na ogromna siłę populizmu?
Odpowiedzi na pytanie dlaczego Trump wygrał wahają się między „przemówił rozgoryczony lud” a „przemówili biali”. Pierwsza interpretacja zakłada, że zwycięstwo Trumpa ma podłoże polityczno-ekonomiczne. Że był to głos przeciw globalizacji, światowym i amerykańskim elitom, przeciw ich wzajemnemu popieraniu się i korupcji. Że oparty był na resentymencie ludzi pozbawionych wpływu na politykę, którzy postanowili przewrócić dotychczasowy układ, a Trump stał się ich nieoczekiwanym (i dość nieprawdopodobnym) reprezentantem. Jego persona pozwalała im na zwrócenie się przeciwko wszystkim elitom, także republikańskim. Dlatego nazywam to rokoszem. Przez osiem lat prezydentury Obamy partia republikańska skutecznie zablokowała działania tego prezydenta i partii demokratycznej, podważając w ten sposób podwaliny funkcjonowania demokracji. Nie było mowy o negocjacjach, kompromisach, jakimkolwiek dogadywaniu się. A więc w praktyce sami republikanie zakwestionowali przydatność swojej własnej partii, która nie rządziła tylko nie pozwalała rządzić. Nie zapominajmy, że John McCain uznał Sarę Palin – zapowiedź Trumpa – za godną dzielenia z nim prezydentury.
Druga interpretacja bierze pod uwagę wyżej wymienione przyczyny, ale skupia się na fakcie, że Trump został wybrany głosami białych i widzi w jego zwycięstwie wyraz rasizmu, seksizmu, ksenofobii i izolacjonizmu.
Wiele ludzi protestuje przeciw tej interpretacji, zarzucając jej zwolennikom pozycję wyższości ową. Oskarżanie wyborców Trumpa o rasizm jest niesprawiedliwe, mówią. A jednak Trump był w swoich wystąpieniach otwarcie rasistowski i ksenofobiczny, antylatynoski i antymuzułmański. Nie wydaje mi się możliwe, by jego wyborcy mogli tego nie zauważyć. To samo dotyczy już mniej otwartego antysemityzmu, szczególnie widocznego w ostatniej reklamie wyborczej Trumpa. Jego stosunek do kobiet też jest dobrze znany. Głosowali jednak na niego nie tylko biali mężczyźni ale także, jak się wydaje ze wstępnych obliczeń, białe kobiety, szczególnie z przedmieść. Być może te wszystkie izmy jego wyborcom nie przeszkadzały, a jeśli przeszkadzały, to kwestie rasy, strachu przed obcymi, jak również motywacji polityczno-ekonomicznych przeważyły.
Słowem, obie te interpretacje są słuszne. Głos na Trumpa był skierowany przeciw elitom, które nie wprowadziły zmian w reakcji na przykład na kryzys finansowy 2008 roku. Jednocześnie był to głos za zamknięciem kraju dla „terrorystów przebranych za syryjskich uchodźców”, za wypędzeniem milionów nieudokumentowanych emigrantów, za odwróceniem się od bolączek świata, od konsekwencji własnych wojen, od zmian klimatycznych. Nie od wszystkiego jednak da się odwrócić.
W Warszawie w środę od rana padał śnieg. „Winter is coming” cytując serial Gra o tron. Jakie nastroje panują w USA?
W Princeton, gdzie teraz jestem, jest pochmurnie i pada. Ale wkrótce ma być przez dłuższy czas słonecznie. Ludzie wokół mnie są w stanie szoku. Nie byli na tę przegraną przygotowani. Badania opinii publicznej były zgodne co do zwycięstwa Clinton, nawet po ataku na nią szefa FBI. O tych badaniach opinii publicznej mówią ciągle dziennikarze i eksperci, broniąc swoich obecnych i przyszłych posad. Specjaliści pocieszają się, że kampania Trumpa miała prawidłowe wyniki, a zatem sztuka ta nie jest całkowicie bezużyteczna. Ale szok już przechodzi i reakcje wahają się od normalizujących – nie będzie tak źle – do buntowniczych.
Debatuje się teraz nad szkodami, jakie ta prezydentura może wyrządzić, szczególnie że i senat i izba niższa pozostają w rękach republikanów.
Prezydentura Trumpa nie odbuduje instytucji politycznych tak potrzebnych do sprawnego funkcjonowania demokracji. Nie zajmie się tak krytyczną i pilną sprawą, jak kryzys ekologiczny. Wręcz przeciwnie: Trump uznaje te sprawy za wymysł Chińczyków i obiecuje powrót do węgla i przemysłu ciężkiego. Jeśli choć jedna z obietnic Trumpa zostanie wprowadzona w życie – milionowe deportacje, uwięzienie Hilary Clinton, zerwanie międzynarodowych umów handlowych, podważenie działania NATO, a przede wszystkim zerwanie umow z Iranem co do zaprzestania produkcji broni nuklearnej – wywoła to ogromne i niebezpieczne wstrząsy. „Zapinamy pasy!”, powiedziała jedna z telewizyjnych dziennikarek. Ale chyba trzeba sie dorywać do kierownicy.
***
Irena Grudzińska-Gross – historyczka literatury i idei, eseistka, pracuje na Princeton University, autorka m.in. książek The Art of Solidarity, Piętno rewolucji. Custine, Tocqueville, Mickiewicz i wyobraźnia romantyczna, Miłosz i Brodski. Pole magnetyczne, współautorka – wraz z Janem Tomaszem Grossem – książki Złote żniwa. Rzecz o tym, co się działo na obrzeżach zagłady Żydów.
**Dziennik Opinii nr 318/2016 (1518)