Kto teraz wytłumaczy Amerykanom politykę? Bo „prawdziwi dziennikarze” od dawna tego już nie robią.
Co się stanie z Ameryką po Jonie Stewarcie? Co się stanie z amerykańską młodzieżą i milionami frustratów, która po prostu nie jest w stanie już dłużej oglądać telewizji i czytać gazet? W czasach absurdu i nierzeczywistości „The Daily Show” był dla nich jedynym ocaleniem – miejscem, z którego Jon Stewart z utęsknieniem wyczekiwał końca rządów Busha – „jako komik, jako osoba, jako obywatel i jako ssak”.
W zeszłym tygodniu, gdy wciąż trwaliśmy w świeżej żałobie po emisji ostatniego odcinka „The Colbert Report”, Stewart oznajmił, że opuszcza kapitański mostek i odchodzi w ciągu roku. Na pytanie o to, co zamierza ze sobą zrobić, odpowiada, że zamierza „jeść kolację ze swoją rodziną, bo słyszał, że to podobno bardzo mili ludzie”.
Odejście Stephena Colberta – chodzącej karykatury amerykańskiego konserwatysty – było wystarczającym ciosem dla liberalnych cyników. A przecież Colbert to tylko wychowanek „The Daily Show” – to tutaj powstał zarys jego późniejszego, samodzielnego programu, podczas gdy Stewart to instytucja. „The Colbert Report” bawił nas od 2005 do 2014, Stewart zaczął „The Daily Show” w 1999 – jeszcze za prezydentury Clintona.
W czasach gdy media zaczęły uprawiać dziennikarstwo jako formę rozrywki, rozrywka – za pośrednictwem Stewarta – zmuszona była zająć się polityką. I zajęła się nią bardzo serio.
To tu naród wyrażał swój sceptycyzm jeśli chodzi o wojnę w Iraku. I to tu wyśmiewano się z Dicka Cheneya i nieistniejącej broni masowego rażenia. To tu powstał muppet Gitmo – maskotka przetrzymywana i torturowana w Guantanamo. To tu wytłumaczono młodym Amerykanom, czym jest Arabska Wiosna. Wreszcie, to tu miliony przygotowywały się do prezydenckich wyborów, relacjonowanych masom w fantastycznym raporcie zatytułowanym „Niezdecydowanie”. Jak podsumowała Amy Davidson na stronach „The New Yorker”, bez Stewarta wybory 2016 będą po prostu nieznośne. Tylko Stewart był w stanie poradzić sobie z amerykańskim karnawałem po 11 września 2001, gdzie „poczucie absurdu doskonale odpowiada erze, w której myślowy dysonans stał się narodową epidemią” (Michiko Kakutani) w tym „dzikim, dziwacznym, niemożliwym dla przewidzenia i miażdżąco barokowym kraju” (Tom Wolfe).
Ani Stewart, ani Colbert nie są dziennikarzami. Stewart zaczynał od komedii typu stand-up w słynnym „The Bitter End”, tam gdzie pierwsze kroki stawiał jego idol, Woody Allen. A jednak w 2007 roku Amerykanie zdecydowali, że jest jednym z najważniejszych „dziennikarzy politycznych” w kraju. „The Daily Show” otrzymał 20 nagród Grammy i gościł praktycznie wszystkich – od Obamy (dwa razy) przez oboje Clintonów, po Elizabeth Warren i Johna McCaina. Zresztą polityczne kręgi Waszyngtonu wyrażają swoje ubolewanie z powodu rezygnacji Stewarta, głównie przez swoje oficjalne konta w serwisie Twitter.
W 2010 roku zorganizowany przez Stewarta i Colberta „wiec, żeby powrócić do zdrowych zmysłów” zgromadził w stolicy 250 tysięcy ludzi i zmienił się w karnawał. Program był od zawsze postrzegany jako „liberalny”, mimo że sam Stewart uważa się bardziej za „moralnego socjalistę” niż za demokratę. To on w znacznej mierze odpowiada za sukces związku zawodowego pisarzy skupionych wokół stacji Comedy Central, za której przykładem poszli pisarze i komicy pracujący dla innych stacji. Z drugiej strony w swojej krytyce Stewart nie oszczędzał również demokratów – do kanonu przeszedł wywiad z Kathleen Sebelius (ówczesną szefową Departamentu Zdrowia), gdzie Stewart testuje nieszczęsną, niedziałającą stronę www.healthcare.gov.
To właśnie ten brak pokory i szacunku dla mniejszego zła sprawia, że Jamelle Bouie dochodzi do wniosku, że ludzie tacy jak Stewart paraliżują lewicę. „The Daily Show” krytykuje z bardzo bezpiecznej pozycji, ograniczając się do obśmiewania i nie proponując niczego konstruktywnego w zamian. Głównym narzędziem jest tutaj – pisze Bouie – szyderstwo. To zniechęca ludzi, którzy chcieliby zrobić coś na serio. Za swoją negację i opanowaną do perfekcji sztukę dekonstrukcji Stewart dostaje półtora miliona dolarów za sezon. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z końcem ery. Z pewnością będzie nam brakowało tej „orzeźwiającej wysepki zdrowia psychicznego” na „zatrutym oceanie” (Bouie) amerykańskich mediów.
Stewart poinformował publikę o planowanym odejściu tego samego wieczoru, gdy dowiedzieliśmy się, że inna ikona amerykańskiej telewizji, Brian Williams, odchodzi na sześć miesięcy bezpłatnego urlopu za swoje kłamstwa o ostrzelaniu jego helikoptera w Iraku. Prawicowa stacja Fox triumfuje – pozbyć się ich wszystkich naraz: Williamsa, Colberta i Stewarta. Gdy Jon krótko po rozpoczęciu programu (który nagrywa się po południu, a emituje kilka godzin później, o 23:00) oznajmił widzom, że wkrótce odejdzie, publiczność opowiedziała szokiem i krzykami: „Kochamy cię, Jon!”. Stewart zrobił szereg swoich słynnych min, po czym przyłożył ręce do oczu: „Co to za płyn? Czym są te uczucia? Frankenstein jest niezadowolony…”.
„The Daily Show” będzie na antenie co najmniej do lata 2015. Dalsze losy programu nie są znane. Internet huczy od plotek.