Cezary Michalski

Lula czy Chavez?

Pytanie, kim okaże się Tsipras, wciąż pozostaje otwarte.

Najciekawsze pytanie, jakie nasuwa zwycięstwo Syrizy, znalazłem w „Financial Times”. Brzmi ono: „Lula czy Chavez?” – i oczywiście dotyczy Tsiprasa. Na początek dostaliśmy koalicję Syrizy z „Niezależnymi Grekami”, którzy uważają Żydów za ukrytych władców świata, imigrantów za podludzi „wysysających greckie bogactwo”, a UE za „Europę pedałów, która zastąpiła Europę narodów”.

Wiem, że w koalicji z socjaldemokratyczną To Potami Syriza miałaby nieco bardziej związane ręce w negocjacjach z Trojką, bo ta partia nie jest aż tak żarliwie eurosceptyczna. Jednak wzięcie jawnie faszyzującego sojusznika pokazuje inną linię podziału, która lewicy (jest jeszcze jakaś lewica?) powinna dać do myślenia. Ponieważ szydziłem sobie na tych łamach z potencjalnej koalicji Kaczyńskiego z Korwinem, koalicja z tamtejszymi korwinistami, zawiązana przeciwko „europejskiemu dyktatowi” przez nadzieję europejskiej lewicy także nie budzi mego entuzjazmu.

„Nadzieja będąca mistrzem z Grecji” (cyt. za Stokfiszewski parafrazujący Celana), jak dla mnie, wciąż ma jeszcze mocno zakwefione oblicze.

Do tego trzeba będzie sobie wybrać źródło nadziei spośród co najmniej dwóch różnych źródeł: Ukraina suwerenna wobec Kremla albo Grecja suwerenna wobec Brukseli. Gdyż nowy grecki rząd jest zdecydowanie prorosyjski i odciął się od wszelkich nowych sankcji, jakie UE mogłaby nałożyć na Putina, który rozpoczął nową ofensywę w Donbasie.

Tak samo jak nie ma międzynarodówki nacjonalizmów, nie ma też międzynarodówki „antysystemowców”. Nie ma nawet podstawowej solidarności pomiędzy nimi. No, chyba że przeciwko Weimarowi UE, przeciwko kiereńszczyźnie UE, której ja będę bronił do końca wraz z tym czy innym batalionem kobiecym. Być może dlatego grecka populistyczna lewica tak łatwo mogła się dogadać ze skrajną grecką prawicą na bazie „urażonej przez Niemcy” narodowej dumy.

Kto jednak na polskiej lewicy zastanawia się nad prawomocnością koalicji Tsiprasa z Korwinem? Czy wolno bowiem wątpić w nadzieję będącą mistrzem z Grecji, szczególnie w czasach, kiedy tak bardzo brakuje nam jakiejkolwiek nadziei? Sartre tłumaczył się kiedyś, że przecież nie mógł publicznie powiedzieć prawdy o stalinowskiej Rosji, gdyż największym grzechem było w jego oczach „odebranie nadziei robotnikom z Billancourt”. Tsipras nie jest Stalinem ani żaden z nas nie jest Sartre’em. Niemniej zawsze warto się zastanowić nad jakością nadziei własnej i tej, jaką chcemy proponować innym.

BBC4 (znów jestem „za Kanałem”) nadaje dyskusję o Grecji z udziałem Daniela Cohn-Bendita i Anne Applebaum. Applebaum uważa, że Grecy to coś w rodzaju współczesnego narodu złodziei, gdyż wybrali Syrizę, aby „nie musieć oddawać pożyczonych pieniędzy”. Cohn-Bendit ma szczęśliwie nieco bardziej skomplikowane poglądy.

Przypomina, że program oszczędnościowy Brukseli trudno nazwać sukcesem. Parametry makroekonomiczne nieco się poprawiły, ale pacjent – w tym przypadku Grecja – zmarł.

Jednak i on zwycięstwa Syrizy nie uważa jeszcze za gwarancję powrotu Grecji do życia. Mówi, że „naprawdę nic nie wiadomo”, a największym źródłem niepokoju jest dla niego właśnie ta „zbyt łatwo zawarta koalicja przeciwna naturze” pomiędzy Syrizą a partią antysemicką, antyimigracyjną, homofobiczną i ksenofobiczną.

Jeśli teraz Unia „poluzuje Grekom”, to i tak będzie dobrze, choć nie wiadomo, czemu nie mogła „poluzować” weimarskiej koalicji chadeków z socjaldemokratami, kiedy ta jeszcze w Atenach rządziła. Choć odpowiedź na to pytanie jest oczywista. Wtedy „nie poluzowała” Grekom, bo nie musiała, tak jej się przynajmniej wydawało. Kiedy w Atenach rządzi już koalicja partii antyeuropejskich, Unia musi „poluzować”, tylko nikt nie wie, czy nie będzie to decyzja podjęta zbyt późno, aby tak bliski mi porządek weimarski (walczący nie przeciwko globalizacji, ale o jej zhumanizowanie) jeszcze w Grecji ocalić. W takich momentach spóźnienie miewa kluczową rolę polityczną. Może rozstrzygać pomiędzy ocaleniem a upadkiem jakiegoś politycznego porządku.

Na przykład Europejski Bank Centralny zaczął operację „luzowania ilościowego” sporo lat po tym, jak zrobiła to Rezerwa Federalna. Neoliberalna ponoć Ameryka zdecydowanie skorygowała „cykl koniunkturalny”, w ramach którego raz ludzie (nie wszyscy) mogą opływać w bogactwa, a raz (też nie wszyscy) oddawać się kanibalizmowi, gdyż „taka jest natura kapitalizmu” i „tylko komuchy mogą się przeciw tej naturze buntować” (nie tylko). Bardziej zdecydowanie niż Europa, którą wszyscy wciąż oskarżają o większy etatyzm czy wręcz o socjalizm. Jednocześnie faktem jest, że Ameryka złagodziła swój cykl koniunkturalny kosztem całego świata. Szczególnie kosztem pieniądza całej reszty świata, który to pieniądz z całego świata Ameryka na swój rynek, aby siebie ratować, ściągnęła. Po drugie, oczywiście Ameryka również w tym cyklu koniunkturalnym – podobnie jak w cyklu koniunkturalnym zakończonym kryzysem lat 30. XX wieku – okazała się wystarczająco silna, aby swój cykl koniunkturalny łagodzić kosztem całego świata.

Jednak tak silną uczyniła Amerykę właśnie samozagłada Europy w latach 1914–1918. Powtórzona z niezwykłym rozmachem w latach 1939–1945. Za każdym razem to amerykańscy żołnierze musieli potem instalować lub reinstalować na kontynencie europejskim „mdłe demokracje”, chadecko-socjaldemokratyczny Weimar, który wcale nie wydaje mi się gorszy i bardziej „pozbawiony nadziei” niż Chavezowska Wenezuela, Kuba czy Korea Północna. Ten Weimar osadzony w Europie dwa razy, nie bez udziału Amerykanów, był słabszy po roku 1918, silniejszy – na zachodzie kontynentu, bo wschodu już nie udało się uratować – po roku 1945. Ale czy dziś jest wystarczająco silny, by przeżyć politycznie wspólne uderzenie UKiP-u, Die Linke, Podemos, Syrizy i Niezależnych Greków? Ono bowiem nie tylko w Grecji jest wspólne, co potwierdza choćby publicznie wyrażany zachwyt Marine Le Pen zwycięstwem Syrizy (i jej koalicją z Niezależnymi Grekami).

„Lula czy Chavez?” – to pytanie sprowadza się do dylematu, czy Tsipras będzie negocjował wewnątrz UE, wewnątrz globalizacji, próbując ją skorygować i odnieść w niej sukces, jak to zrobił Lula. Czy też, jak Chavez, pójdzie drogą Kuby i Korei Północnej, próbując się od globalizacji uniezależnić. Z podobnymi zresztą skutkami.

Z drugiej jednak strony, jeśli w tej Europie, w tej wersji globalizacji, nie ma miejsca na Lulę, znaczy to, że będzie produkowała kolejnych Chavezów. A pytanie, kim okaże się Tsipras u władzy, wciąż pozostaje otwarte.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij