Sprzeciw wobec ACTA i bezpieniężna turystyka są częściami cichej, niezapowiedzianej rewolucji pokoleniowej.
Na ostatnim z tegorocznych spotkań cyklu „Laboratorium Przyszłości – Zrozumieć Rewolucję” w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej zostało postawione pytanie: Co zostało z ACTA? Jedna z odpowiedzi mówi, że nie zostało nic. Ruch społeczny powstał i rozpadł się, bo nie skrystalizował się i nie powołał do życia żadnych instytucji. Jednak, jak zauważa Manuel Castells, to właśnie zazwyczaj dzieje się z ruchami społecznymi, taka ich natura – ruch społeczny nie może żywo trwać i zastygać w instytucjonalny gestalt. Ale, podkreśla też Castells – niezależnie od tego, czy zostawia po sobie coś stałego – ruch społeczny dokonuje rzeczy niezwykle ważnej: zmienia świadomość ludzi. Taki też wniosek płynie z obserwacji „ACTAwistów”, którzy nie dość, że wykazali zdolność do „wyjścia z internetu” i zebrali się w przestrzeni miejskiej, to jeszcze pokazali władzy, że użytkownicy internetu to nie czysto wirtualne boty, a żywi ludzie, posiadający wolną wolę, ciała i aspiracje. Kolejne z pytań „Laboratorium Przyszłości” dotyczyło couchsurfingu. Może wydawać się dziwne, że w Centrum Sztuki Współczesnej poruszony został temat portalu oferującego bezpłatną alternatywę do hoteli – pozwalając ludziom na całym świecie udostępniać znajomym i nieznajomym turystom tytułową kanapę. A jednak. Co ważnego łączy surfowanie po kanapach i największą od lat mobilizację wśród młodych ludzi w krajach Zachodu?
Obywatelscy złodzieje
Couchsurfing postrzegany jest w Polsce przede wszystkim jako sposób na oszczędność. Artykuły w polskiej prasie poświęcone surfowaniu po kanapach podkreślają, że jest to rozwiązanie po prostu tanie – często pojawia się to już w tytule. Nie inaczej było w przypadku protestujących przeciwko ACTA, prasa przede wszystkim zwracała uwagę na to, że użytkownicy usług internetowych tym się różnią od konsumentów ekonomii offline, że za te usługi nie chcą płacić. Nazywano ich nawet złodziejami. I to chęć posiadania czegoś i nie płacenia za to uznawano za główny – jeżeli nie jedyny – powód buntu. Przedstawiając oba zjawiska w ten sposób, wniosek dotyczący polskiej młodzieży (bo to głównie ludzie młodzi korzystają z couchsurfingu i protestowali przeciwko ACTA) można wysunąć właściwie od razu: nie chcą płacić za to, za co płacić się powinno. Dlaczego? Bo mają mało pieniędzy, a jeśli mają więcej niż mało, to chcą je zatrzymać dla siebie. Dlaczego mają mało pieniędzy? Ponieważ nie chce im się pracować. Wygląda to z pozoru rozsądnie: młodość to wszak czas zabawy i beztroski, a na dodatek – buntu. Nie ma więc czym się przejmować – można by rzec – wyszaleją się i zrozumieją, że świat nie może funkcjonować tak, jak by tego chcieli.
Czy na pewno? Czy rzeczywiście praktyki młodych związane z niepłaceniem można sprowadzić do kombinowania, cwaniactwa, chciwości lub złodziejstwa? Chociaż pieniądze są niezwykle istotnym elementem egzystencji człowieka żyjącego w kapitalizmie, takie wytłumaczenie wydaje się nazbyt banalne.
Złudna ekonomia darmowości
To prawda, bodźcem do powstania couchsurfingu była studencka potrzeba taniego „przekimania się” u kogoś. Podobnie protest wobec ACTA miał utrzymać bezpłatny dostęp do kultury w internecie, a rewolucje w Hiszpanii czy Egipcie powodowane były ogromnymi problemami finansowymi obywateli. Wiemy już, że zarówno w przypadku ACTA, jak i ruchów rewolucyjnych sprzed paru lat nie chodziło jedynie o pieniądze. Podnoszone tam były wartości uniwersalne – z wolnością na czele. Próbujący opisać i zinterpretować couchsurfing jako przykład współczesnych przemian (kulturowych, społecznych, ekonomicznych i politycznych) natknie się na istotne różnice między couchsurfingiem a wspomnianymi, bardzo widowiskowymi, ruchami, ale dostrzeże także podobieństwa.
Najwyraźniejsza różnica jest taka, że couchsurfingu właściwie w Polsce nie widać. Korzysta z niego ogromna rzesza ludzi, lecz prawie nie istnieje w mediach. W wyimkowych relacjach można jedynie przeczytać o podstawowych cechach couchsurfingu: oszczędność, spotykanie ludzi i poznawanie odwiedzanych miejsc od środka. I nic dziwnego, przecież nic medialnego się tutaj nie dzieje. Ale podobnie nie dostrzegano narodzin praktyk i zmian, które szeroko zaprezentowali actawiści. Nie chcę przekonywać, że użytkownicy couchsurfingu wyjdą nagle na ulice i to dlatego powinniśmy bacznie ów portal śledzić. Zazwyczaj sprawiają wrażenie zainteresowanych samymi sobą, trudno w nich dostrzec aktywistów. Lecz mają oni pewne potrzeby, aspiracje i dążenia – coś, co mieści się w koszmarnie pojemnym i wydawałoby się odpolitycznionym stylu życia -, które trzeba dostrzec i pojąć, gdy chce się z nimi porozumieć. Nie jest to łatwe, bo rewolucja – rewolucja zwłaszcza ludzi młodych – odbywa się dzisiaj gdzieś pod spodem (albo ponad?), w nowym świecie, którego oglądanie wymaga posługiwania się nowymi pojęciami.
Istnienie couchsurfingu potwierdza to, co pokazały wydarzenia wokół ACTA. Młodzież nie jest zamknięta w wirtualnym świecie. Używając pojęć Manuela Castellsa: jest multimodalna, a jej świat to hybryda złożona ze świata realnego i wirtualnego – przez co podział ten traci na znaczeniu, gdy mówimy o młodych, bo dla nich jest to jeden spójny ekosystem. Dzięki temu udało im się wyjść na ulice dwa lata temu i dzięki temu potrafią korzystać z couchsurfingu. Jest on niemal laboratoryjnym przykładem umiejętności młodych do łączenia interakcji wirtualnych z realnymi – i dowodem na to, że te pierwsze drugich wcale nie wykluczają, lecz pomagają w nich – czy nawet umożliwiają je. Korzystając z archaicznej dystynkcji real-wirtual, można rzec, iż couchsurfing kulturowo i społecznie jest realnym przedłużeniem świata wirtualnego.
W centrum nowych praktyk sieciowych leży wolność: swobodnego czerpania z dóbr kultury, edukacji, możliwości nieskrępowanego zaspokajania podstawowych potrzeb, możliwości wpływania na władzę. Couchsurfing wpisuje się w ten nurt – jest cichym sprzeciwem wobec wciąż istniejących ograniczeń mobilności.
Nie bez znaczenia są oczywiście pieniądze, które często są kłodą dla podróżników. Istotne są jednak również granice kulturowe, a raczej ich rozpływanie się. Użytkownicy couchsurfingu są w 100 tys. miast na świecie i nieustannie się odwiedzają. Nie istnieje dla nich coś takiego jak bariera językowa czy mentalnościowa (jedynym warunkiem użytkowania couchsurfingu jest bycie otwartą osobą). Przekraczanie granic geograficznych i rygorów zamkniętej w pieniężnym obiegu turystyki oraz konwencjonalnych różnic kulturowych zlewa się w jedno.
Zaufanie i wymiana
Niezwykle ważne w tym kontekście jest zaufanie i wymiania. Podobnie jak na portalu Allegro, na couchsurfingu funkcjonuje system referencji. Po pobycie u kogoś, nocowaniu go czy też spotkaniu z nim, wystawia się ocenę i uzasadnia ją. Jak widać, nie ma tu mowy o zaufaniu na ślepo. Gdy do kogoś jedziemy lub zapraszamy do siebie, mamy możliwość racjonalnej oceny bezpieczeństwa sytuacji. Odwołując się do pojęcia Russella Hardina, można rzec, iż zaufanie staje się kategorią hiperkognitywną. Konkretne, namacalne wręcz referencje potęgują wagę elementu poznawczego. Co więcej – jak już dało się zauważyć – ufamy nie na podstawie własnych doświadczeń, a doświadczeń innych, dzięki czemu zaufanie jest od początku społecznie zapośredniczone.
Wymiana na couchsurfingu opiera się na odroczonej gratyfikacji. Dajemy coś lub bierzemy, nie mając żadnej gwarancji, że dostaniemy (podarujemy) coś w zamian. Wpływa to jednocześnie na postrzeganie czasu: z jednej strony istnieje przyszłość, w której możemy spodziewać się wyrównania rachunków (chociaż słowo „rachunek” zupełnie tutaj nie pasuje), z drugiej jednak wspomniany brak gwarancji powoduje, że niejako żyjemy chwilą. Forma wymiany na couchsurfingu przypomina także nieco rytuał Kula. Nie ma tu co prawda stałych partnerów wymiany, nie jest ona nawet zbliżona do bezpośredniej i ruch nie odbywa się w określonych kierunkach, ale jedna z najważniejszych cech Kula pozostaje: na bardzo rozległym obszarze buduje się społeczność.
Couchsurfurzy tworzą także lokalne wielokulturowe (a może już transkulturowe?) społeczności. Regularnie odbywają się spotkania organizowane całkowicie oddolnie, bez udziału administracji portalu. W Warszawie dosłownie codziennie ma miejsce jakiś event: a to siatkówka plażowa, a to salsa, wspólne gotowanie czy po prostu wyjście do baru. Na spotkaniach – oprócz licznych Polaków – pojawiają się ludzie z całego świata: Niemcy, Anglicy, Ukraińcy, Wietnamczycy, Amerykanie, mieszkańcy Półwyspu Arabskiego – by wymienić tylko część. Dzięki takim wydarzeniom Polacy zyskują kolejną możliwość poznawania innych kultur – nawet nie wyjeżdżając. To bardzo ważne, bo zmienia postrzeganie własnego, rodzimego regionu – nie jest już dziurą, do której nikt nie chce wstąpić choćby jedną nogą, lecz należy do multikulturowego centrum. Łącząc to ze wspomnianym światowym obywatelstwem, które daje świadomość i możliwość wyjazdu do innego kraju, można dojść do – zdawałoby się, paradoksalnego – wniosku, że młodzi Polacy będą mniej chętnie uciekali z ojczyzny, bo i ona staje się atrakcyjna. Choć, jak w wielu przypadkach, trzeba zdać sobie sprawę, że dotyczy to głównie przedstawicieli klas średniej i wyższej mieszkających w dużych miastach.
To wszystko razem pozwala postawić pytanie jeszcze szersze, o model rozwoju państwa. Czy jeśli uznamy, że couchsurfing i nowe praktyki sieciowe są ramą, w której pokolenie dzisiejszych dwudziestoparolatków postrzega swoje relacje z innymi, to czy – używając pojęć Ulricha Becka Polacy rozwiną się jako kosmopolici (co nie byłoby złe, bo jak twierdzi niemiecki socjolog, kosmopolityzm polega na koincydencji zróżnicowania i integracji), czy wręcz uniwersalistami i będą pragnęli stopienia się Polski z resztą Europy lub świata?