Potrzeba instytucji zdolnej chronić obywateli na poziomie UE.
Na kanclerz Merkel już od dłuższego czasu wywierana jest presja, żeby zadbała o wprowadzenie do spektrum problemów, którymi aktywnie zajmuje się Unia Europejska, tematykę odważniejszą niż tylko reakcje na kryzys. Wypowiedzi Merkel po ostatnich wyborach parlamentarnych w Niemczech pozwalają na wgląd w jej sposób myślenia: kanclerz zasugerowała Komisji Europejskiej, między innymi, zwiększenie wsparcia budżetowego dla krajowych oddziałów policji. Po raz kolejny brakowało jednak w tych wystąpieniach określenia ogólnego kierunku, w którym zmierzać powinna Unia Europejska. A dopóki gruntownie nie przemyśli się całej unijnej struktury, nie ma sensu przytłaczać jej coraz większą odpowiedzialnością.
Przyznawanie kolejnych uprawnień instytucjom UE wzmaga presję na stworzenie „unii politycznej” i wzięcia większej odpowiedzialności za stan demokracji. Ale naciski pochodzą również z przeciwnego narożnika, co prowokuje do podjęcia jeszcze trudniejszych pytań o legitymację demokratyczną Unii Europejskiej. Niezależność sądownictwa, praworządność, konstytucje, ordynacja wyborcza, prawa regulujące media, ochrona mniejszości – to dla wielu przestrzenie polityki, które stanowią Święty Graal narodowej suwerenności, a Unia coraz wyraźniej się w nie angażuje.
Jak powstało to napięcie? Najkrócej mówiąc, przez Węgry. Fidesz z premierem Orbanem ma w parlamencie większość sięgającą dwóch trzecich wszystkich miejsc. Wykorzystał ten fakt, żeby zupełnie przebudować system polityczny w kraju. Wpłynęło to negatywnie na europejskie standardy demokracji i praworządność, ale nie tylko na nie. Jednym z założeń leżących u podstaw europejskiego projektu jest przeświadczenie, że sam fakt przyjęcia państwa do Unii zaświadcza raz na zawsze o jego demokratycznym charakterze. Przykład Węgier wyraźnie naruszył tę pewność.
Znaleźliśmy się w sytuacji nazywanej często „dylematem kopenhaskim”. Kiedy państwa starają się o przyjęcie do Unii, są nadzorowane i oceniane przez Komisję Europejską na podstawie kopenhaskich kryteriów demokracji, praworządności, stosunku wobec praw człowieka i ochrony mniejszości. Ale kiedy już znajdą się w klubie, komisja zdecydowanie ogranicza swoją kontrolę. Znika instytucja kontrolna i pojawia się luka, którą później UE stara się wypełnić – przykład Węgier boleśnie ilustrują taką właśnie sytuację.
Polityka Fideszu odbija się na wiarygodności Unii Europejskiej również poza granicami państw członkowskich. Europejczycy słusznie przypomnieli egipskiemu Bractwu Muzułmańskiemu, czym jest demokracja i dlaczego wybory to nie to samo, co wręczenie zwycięskiej większości carte blanche na wprowadzanie dowolnych politycznych zmian. Jak byłoby to możliwe z premierem Orbanem, który właśnie tak traktuje demokrację i rządy większości? Ostatnio zasugerował nawet – oczywiście tylko hipotetycznie – że nie powinno być żadnych prawnych przeszkód przed wprowadzeniem tortur na Węgrzech. Tego rodzaju wypowiedzi i działania podważają status Unii Europejskiej jako klubu krajów demokratycznych. Co więcej, każdy kraj członkowski bierze udział w ustalaniu prawa europejskiego. Kiedy jeden z nich przestanie podtrzymywać demokratyczne standardy, może tym samym sabotować prawomocność całego procesu. Jeden zepsuty element jest w stanie zniszczyć cały organizm.
Artykuł drugi Traktatu z Maastricht stanowi, że Unia jest ufundowana na wspólnych wartościach – między innymi demokracji, poszanowaniu praworządności i praw człowieka. Jednocześnie, instytucjom UE brakuje narzędzi niezbędnych do tego, by zapewnić trwanie tym wartościom.
Rada Unii Europejskiej może, co prawda, zawiesić prawo głosu krajowi członkowskiemu, który zachowuje się w sposób nieobliczalny, ale to rozwiązanie jest postrzegane jako opcja wyjątkowa, niczym odpalenie rakiet nuklearnych. Trzeba wziąć pod uwagę również to, że Rada UE jest instytucją najmniej skorą do podejmowania jakichkolwiek zdecydowanych działań. Kraje członkowskie zmuszone są współpracować ze sobą niemal codziennie, ustalając skomplikowane prawo europejskie. Trudno się dziwić, że pozostają raczej zachowawcze przy podejmowaniu decyzji, które wymierzone byłyby w interesy jednego z nich. Komisja Europejska, Europarlament, Rada Europy nie szczędziły bolesnych słów krytyki skierowanych pod adresem Węgier. Do tego chóru dołączyła nawet administracja Stanów Zjednoczonych, natomiast Rada Unii Europejskiej milczy.
Komisja Europejska może jedynie delikatnie podskubywać kraje za ich problemy z demokracją. Na Węgrzech zdecydowała się zaangażować w prace nad prawem regulującym media. Ale trzeba jednocześnie przyznać, ze w chwili obecnej nie ma mandatu, żeby podejmować kwestie związane z rządami prawa i wyzwaniami demokracji, ani też nie jest wstanie kontrolować takich zjawisk systematycznie.
Parlament Europejski pozostaje bez wątpienia najbardziej aktywnym organem UE – problem w tym, że jest instytucją polityczną. W lipcu 2013 roku przyjął rezolucję w sprawie Węgier, która w dużej mierze skupiała się na krytyce prawicowej partii Fidesz. Decyzja została podjęta głównie głosami socjaldemokratów i liberałów – konserwatyści albo wstrzymali się od głosowania, albo otwarcie sprzeciwili się przyjęciu rezolucji.
Warto zastanowić się nad innymi opcjami, zwłaszcza, że są one przedmiotem wielu dyskusji. Pojawiają się w nich między innymi takie pomysły, żeby wzmocnić uprawnienia Agencji Praw Podstawowych Unii Europejskiej i unijnego Trybunału Sprawiedliwości. Rozważana jest również potrzeba powołania nowej instytucji skupiającej władze wszystkich pozostałych. Komisja Europejska jest ze zrozumiałych względów bardzo zachowawcza i ostrożna w podejmowaniu wrażliwych wątków politycznych. Unia nie może jednak ignorować powolnego rozkładu demokracji w jednym ze swoich krajów członkowskich i jest jasne, że w jakiś sposób zareaguje na trwającą sytuację.
Wymaga to położenia kresu obecnej instytucjonalnej kakofonii. Należy wzmocnić wyraźnie jeden organ UE, który zajmie się kontrolowaniem i zwalczaniem kryzysów demokracji w krajach członkowskich.
Rządy prawa wymagają, żeby od decyzji takiego ciała można było odwołać się przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości.
Nie można przesadzić jednak z zakresem tego rodzaju zmian. Batalia administracji federalnej USA z południowymi stanami o zniesienie rasistowskich praw Jima Crowa trwała przez dekady. Wystarczy pomyśleć o napięciach, które wywołują takie wertykalne konflikty, rozpięte między wartościami a suwerennością, żeby wyobrazić sobie, w jakim stopniu mogą one sparaliżować prace UE. Rozszerzenie zakresu władzy unijnych instytucji w sprawach politycznych jest jednak szansą na jasny i wyraźny powrót do logiki, która leżała u podstaw europejskiego projektu.
Chcąc osiągnąć cele polityczne – zagwarantowanie pokoju w zachodniej Europie i wzmocnienie demokracji – europejscy ojcowie założyciele zdecydowali się zainicjować unię ekonomiczną. Integracja gospodarcza posłużyła jako sposób na podjęcie wyzwań natury politycznej. Teraz, żeby stawić czoła kolejnym wyzwaniom należy wzmocnić UE narzędziami o jednoznacznie politycznym charakterze. W Unii, która w sprawach ekonomicznych i fiskalnych odgrywa najważniejszą rolę od lat i mierzy się z nieustającymi problemami z demokracją nie da się już więcej unikać pytania o unię polityczną. Niemiecki rząd, wybrany ponownie w listopadzie powinien wspólnie ze swoimi odpowiednikami z innych krajów wreszcie to sobie uświadomić i przestać uciekać przed tym pytaniem.
Michael Meyer-Resende – prawnik, dyrektor Democracy Reporting International (DRI), berlińskiej organizacji non-profit zajmującej się partycypacją polityczną.
przeł. Dawid Krawczyk. Tekst ukazał się na stronie OpenDemocracy na licencji Creative Commons CC BY-NC 3.0.
***
Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych