To prześmieszne przedstawienie pokazuje gorzką prawdę o teatrze zaangażowanym, który działa u nas w społecznej pustce, mijając się i z publicznością, i z realnymi konfliktami.
Czy w Polsce jest szansa na radykalny, lewicowy teatr, jaki uprawia włoski dramaturg i aktor Dario Fo? Badali to Monika Strzępka i Paweł Demirski w spektaklu Dario Fo przesłał instrukcje, który zakończył całoroczny cykl teatralnych remiksów w Komunie Warszawa. Wnioski nie są optymistyczne dla lewicy.
Po pierwsze – kwestionuj instytucję, w której pracujesz – tak brzmi jedna z instrukcji, które Dario Fo, błazen – noblista, autor interwencyjnych lewicowych sztuk miał przysłać Strzępce i Demirskiemu w odpowiedzi na wiadomość o planowanym remiksie jego twórczości w Komunie Warszawa. Ale jak kwestionować instytucję, skoro w tym wypadku jest nią pozarządowa organizacja, która jeśli nie zrealizuje zaplanowanych zadań, będzie musiała zwrócić roczny grant na działalność? Demirski, który gra tu samego siebie, udaje więc tylko, że zrywa spektakl: zbiera notatki ze stołu i demonstracyjnie wychodzi w kulisy razem z aktorką Agnieszką Kwietniewską. Za nimi pędzi Magda Grudzińska, kuratorka z Komuny, i po chwili zza zamkniętych drzwi dobiegają odgłosy piekielnej awantury. Ale wiemy, że to wszystko na niby, publiczność czeka cierpliwie na powrót aktorów, spokojnie, grant musi być rozliczony.
Bardziej przekonujący jest Demirski w kwestionowaniu własnej pozycji lewicowego dramatopisarza, który pochyla się nad losem skrzywdzonych i wykluczonych. Kwietniewska jako była robotnica Stoczni Gdańskiej / koncernu LG / wałbrzyskiej kopalni (niepotrzebne skreślić) zmywa szmatą rozlany na podłodze czerwony sok, imitujący, zdaje się, krew. Demirski naprawdę się nad nią pochyla i mówi coś w rodzaju: „Oto ja, lewicowy artysta, przychodzę do ciebie, skrzywdzona i wykluczona robotnico, aby ci pomóc”. Już sam język tego zdania demaskuje jego całkowity fałsz.
Nie da się ukryć: lewicowy teatr nie potrafi nawiązać dialogu z publicznością inną niż inteligencka.
Najgłośniejsze spektakle duetu Strzępka & Demirski ogląda jednorazowo góra 90 widzów, z których większość to sympatycy i ludzie z branży. Przekonujemy przekonanych, utwierdzamy się we własnych niezłomnych poglądach, jesteśmy marginesem, który żyje w alienacji od realnych problemów społeczeństwa – mówi ze sceny dramatopisarz. I ma niestety rację.
W kontekście twórczości Dario Fo słabość lewicowego politycznego teatru w Polsce jest przygnębiająca. Włoskiemu dramaturgowi udało się dotrzeć do naprawdę szerokiej publiczności. Na jego spektakle, grane w namiotach cyrkowych i na stadionach, przychodziło nawet po kilka tysięcy widzów. Jak podaje Monika Gurgul w swojej monografii Dario Fo, kompania Fo-Rame jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku gromadziła na swych przedstawieniach ponad 140 tysięcy widzów rocznie. To trzy razy więcej niż publiczność przeciętnego polskiego teatru repertuarowego. Lewicowi reżyserzy z Polski mogą o takiej publice tylko pomarzyć.
Sukces Fo jest zasługą formy, jaką uprawia, nawiązującej do tradycyjnej włoskiej komedii dell’arte. Włoski dramatopisarz jest spadkobiercą literatury mówionej i teatru jarmarcznego, wykorzystuje stare komiczne gagi i błazenady do przedstawiania realnych, politycznych problemów, takich jak narastająca w latach 60. i 70. fala faszyzmu i prawicowego terroryzmu, zubożenie szerokich warstw społeczeństwa, przemoc państwa, hipokryzja Kościoła.
Strzępka i Demirski także sięgają w swoim teatrze po formy ludyczne: bulwarową komedię i serial, jakoś jednak nie mogą wyjść poza zaklęty krąg teatru dla wybranych. Dlaczego? Bo tradycja literacka i teatralna w Polsce jest inna? Bo polski pisarz i polski reżyser są zajęci głównie sobą i ignorują kontekst wspólnoty? Bo publiczność nie chodzi do teatru po to, aby manifestować swoje postawy polityczne, gdyż nie robi tego także w codziennym życiu? Bo teatr w naszej szerokości geograficznej może być tylko albo wzniosłą uduchowioną sztuką, albo wulgarną rozrywką i innych możliwości nie przewidziano?
Demirski te stare pytania stawia na nowo. Fantastycznie parodiuje styl współczesnych polskich pisarzy: Stasiuka, Dehnela, Świetlickiego, pogrążonych w odmętach osobistego życia i mitologii. Równolegle na scenie toczy się inna opowieść: z kulis wyskakuje Andrzej Kłak w papieskiej sutannie oraz tiarze i zaczyna umoralniać zebrane w teatrze owieczki. Kwietniewska jako wykluczona z Wałbrzycha przemawia śląską gwarą, wspomina z nostalgią wczasy pracownicze za PRL-u, tęsknie przy tym spoglądając na Demirskiego, który jako lewicowy artysta tę nostalgię za PRL-em jej uosabia. Jednocześnie posłusznie całuje w rękę Papieża – Polaka, rozdarta jako ta sosna między marzeniem o państwie socjalnym a wiernością Kościołowi. Jak w slapstickowej komedii wszyscy się nawzajem policzkują – Demirski dostaje za to, że nie pojechał do strajkujących zakładów LG w Biskupicach pod Wrocławiem, bo w tym czasie był w próbach do kolejnego antykapitalistycznego przedstawienia, doktorantka, puszczająca w spektaklu projekcje, dostaje za hermetyczny język swoich dysertacji, a papież Polak – za całokształt.
Ta brawurowa burleska, przypominająca najlepsze przedstawienia duetu Strzępka & Demirski, udowadnia, że teatr oparty na błazenadzie, karykaturalnym wykrzywieniu, ostrej satyrze jest możliwy także w polskich warunkach. Brakuje tylko publiczności, dla której byłby czymś więcej niż wyrafinowanym żartem. Widzowie pękają ze śmiechu, patrząc jak aktorzy trzaskają się z plaskacza i kpią z dylematów warszawskiej klubokawiarnianej lewicy, nie widać jednak, aby ten śmiech cokolwiek zmienił w kraju.
Podstawowym problemem lewicowego teatru jest jego alienacja: chce on opowiadać o problemach wykluczonych, ale jego widownia rekrutuje się głównie spośród klasy średniej i kreatywnego prekariatu.
Nie dociera ze swoim przekazem do tych, którymi się zajmuje, nie mobilizuje do buntu. Co więcej, rzeczywiste pole walki pomiędzy władzą a opozycją znajduje się poza jego zainteresowaniem, jest to bowiem przestrzeń konfliktu między liberałami a katolickimi nacjonalistami. A polscy twórcy, zazwyczaj wrogo nastawieni do PiS-owskiej prawicy, nie są w stanie wyjść poza własne środowisko i bronić ludzi z innego obozu politycznego, bo to nie jest ich bajka.
Demirski trafnie nazywa ten problem w prowokacyjnym finale. Wzorując się na akcjach towarzyszących niektórym przedstawieniom Dario Fo, zmienia spektakl w debatę polityczną. Aktorzy wychodzą z ról i odczytują petycję do premiera Tuska o zwolnienie Piotra Staruchowicza „Starucha”, przywódcy kiboli Legii, który od siedmiu miesięcy siedzi w areszcie śledczym w Warszawie. Według prawicowych mediów Staruch jest więźniem sumienia, władza ma się nad nim mścić za hasło „Donald matole, twój rząd obalą kibole”, które ponoć wymyślił i rozpropagował. O politycznym charakterze sprawy ma świadczyć trzykrotna zmiana zarzutów i wydłużany ponad miarę areszt. „Nie chciałbym spotkać tego kolesia na ulicy, ale mam wątpliwości, czy jest traktowany sprawiedliwie” – mówi Demirski.
Jednak na pytanie, kto z widzów chciałby petycję podpisać, podnosi się tylko parę rąk. Argumenty? „Staruch” to przecież bandyta, pobił piłkarza, zastrasza świadków, musi być pod kluczem. To prawica robi z niego bohatera. Dlaczego nie podpiszemy apelu w sprawie skandalicznego traktowania cudzoziemców w ośrodkach imigracyjnych? – pyta ktoś. Ktoś inny dodaje, że apele w ogóle nie mają sensu, podpisaliśmy ich kilkaset i co? Jeden z aktorów odczytuje europejską definicję więźnia sumienia: to nie tylko osoba więziona za poglądy, ale także ktoś, kto za popełnione przestępstwo jest karany nieproporcjonalnie lub siedzi w areszcie ponad czas potrzebny do ukończenia śledztwa. Ale i to nie przekonuje widzów.
Czym jest teatr polityczny, który nie potrafi przekuć sztuki w działanie? Intelektualną zabawą, grą, udawaniem.
To prześmieszne przedstawienie pokazuje gorzką prawdę o teatrze zaangażowanym, który działa u nas w społecznej pustce, mijając się i z publicznością, i z realnymi konfliktami. Czy będzie tak, jak prorokuje Demirski, że lewica będzie siedzieć w teatrach, a prawica – w więzieniach? A może czas na prawicowy lewicowy teatr polityczny? Odpowiedzi na te pytania nie zna nawet sam Dario Fo.