Unia Europejska

Ekstrema przejmuje niemieckie państwo

policja niemiecka

Nowy i szczególnie problematyczny skok jakościowy wydarzeń w Chemnitz dotyczy zdolności organizacyjnych. Zauważalna była wielka dysproporcja między policją a prawicowymi ekstremistami, którzy w błyskawicznym tempie byli w stanie zgromadzić w mieście tysiące ludzi za pośrednictwem sieci społecznościowych, na co policja była zupełnie nieprzygotowana – przygotowała zbyt małe siły i zareagowała zbyt późno.

Michał Sutowski: W saksońskim mieście Chemnitz, znanym głównie z wielkiego pomnika Karola Marksa, mieliśmy niedawno całą falę demonstracji skrajnej prawicy, ale też zwykłych mieszkańców wymierzonych w imigrantów i politykę rządu Angeli Merkel. Impulsem do nich było zabójstwo na ulicy, nożem, młodego Niemca, co ciekawe, kubańskiego pochodzenia, przez Syryjczyka i Irakijczyka; manifestacje przerodziły się w zamieszki i wyraźnie wymknęły spod kontroli bezradnej policji, wielu uczestników wykonywało nazistowskie gesty i wznosiło nazistowskie okrzyki. Czy to znak czegoś nowego, a może po prostu kolejny epizod bogatej historii prawicowej ekstremy we wschodnich landach Niemiec?

Wolfgang Templin
Wolfgang Templin – działacz opozycji demokratycznej w NRD i publicysta. W latach 2011-2013 roku kierował biurem Fundacji Heinricha Bölla w Warszawie.

Wolfgang Templin: Podobne wystąpienia i napaści na cudzoziemców miały miejsce od dawna, ale nowy i szczególnie problematyczny skok jakościowy wydarzeń w Chemnitz dotyczy zdolności organizacyjnych. Zauważalna była wielka dysproporcja między zaangażowaną tam policją a prawicowymi ekstremistami, którzy w błyskawicznym tempie – gdy doszło do zabójstwa, które uruchomiło całą dynamikę zdarzeń, a którego szczegóły są dopiero badane – byli w stanie zgromadzić w mieście tysiące ludzi za pośrednictwem sieci społecznościowych, na co policja była zupełnie nieprzygotowana – przygotowała zbyt małe siły i zareagowała zbyt późno.

Wiemy dlaczego?

Dowiadujemy się teraz, że Urząd Ochrony Konstytucji miał sygnały, że coś podobnego się szykuje – a to oznacza, że przepływ informacji między UOK, ministerstwem spraw wewnętrznych i lokalną policją był po stokroć gorszy niż między prawicowymi ekstremistami.

Czyli stolica państwa nie dogaduje się z władzami landu?

Gorzej, ja mówię o koordynacji i obiegu informacji w ramach landu.

A czemu ten obieg nie działa?

Niektórzy mówią o niekompetencji, ale moim zdaniem decyduje fakt, że na różnych szczeblach w tych wszystkich strukturach działają, oczywiście niejawnie, zwolennicy środowisk ekstremistycznych, którzy są w stanie różne działania służb opóźniać, blokować czy wprost je uniemożliwiać, a za ekstremę trzymać kciuki. W Niemczech mamy niestety kilkudziesięcioletnią już tradycję podkopywania struktury państwa przez prawicowców.

Zamieszki w Chemnitz jako dwie opowieści o współczesnych Niemczech

W sensie: od zaraz po upadku muru?

Choć nie zajmuję się Saksonią zawodowo, mam tam wielu przyjaciół i znam tamtejszych aktywistów i polityków. Z tej pozycji mogę powiedzieć, że to zjawisko było widoczne już na początku lat 90. Wielu członków społeczności akademickiej wykorzystywało np. swoje publikacje i rosnący status naukowy do robienia kariery w aparacie państwa. Bardzo ciekawym tego przykładem był krąg kilkudziesięciu osób skupionych wokół historyka Ernsta Noltego, rzecznika tezy o nazizmie jako ruchu wtórnym, reaktywnym jedynie wobec komunizmu. Oni podjęli próbę, wówczas nieudaną, zbudowania intelektualnego zaplecza dla nowej prawicy, odwołującego się do myśli i biografii Carla Schmitta czy Ernsta Jüngera. Wydali nawet zbiorowo książkę, dziś już nieco zapomnianą, pod charakterystycznym tytułem Die Selbstbewusste Nation, czyli „samoświadomy naród”.

Z pana nazwiskiem wśród autorów.

Faktycznie, tamto środowisko, wtedy raczej konserwatywne niż skrajnie prawicowe, przyciągało także ludzi z mojego kręgu, aczkolwiek ja byłem zawsze mocno na dystans. Skorzystałem jednak z okazji, by podjąć, jako filozof z wykształcenia, refleksję nad tytułowym pojęciem. Ono może bowiem oznaczać naród pewny siebie, przekonany o swej sile i wartości, ale także – w rozumieniu Heglowskim – naród zdolny do konfrontacji ze sobą, mierzący się z własną historią, który dopiero przez autorefleksję może wydobyć z siebie coś pozytywnego. Mówię to na marginesie, bo chcę pokazać, że takie inicjatywy miały kiedyś walor intelektualny, niestety działalność dawnych wielbicieli „konserwatywnej rewolucji” z Republiki Weimarskiej, przeniesiona na grunt państwa, okazała się już bardzo szkodliwa. W MSW Saksonii, ale także w tamtejszym Ministerstwie Oświaty, UOK czy w strukturach policji, gdzie wielu z takich młodych inteligentów robiło kariery, dochodziło do wielu przypadków represji wobec środowisk lewicy – to dotyczyło głównie policji, ale także do przymykania oczu na działalność skrajnej prawicy.

To specyfika tego landu? Jego kultury politycznej?

Premierzy Saksoni, od Kurta Biedenkopfa, przez niejakiego Georga Milbradta aż po ostatnich: Tillicha i Kretschmera, zawsze podkreślali wyjątkowość tego miejsca, jego specyficzną tradycję przemysłową, wspaniałą historię, przy wszystkich dzielących ich różnicach starali się wykazywać wyjątkowość Saksonii na tle reszty landów wschodnich, pokazać, że ma ona prawo do dumy ze swych osiągnięć… I właściwie nie byłoby w tym nic złego, ale jeśli nie chcemy dostrzec ciemnych kart tej historii – Walter Ulbricht, wieloletni przywódca NRD też był Saksończykiem, jeszcze wcześniej land był bastionem NSDAP – to potem zaczynają przybierać na sile zjawiska, które obserwujemy w ostatnich latach.

Czyli?

Mniej więcej przed 10 laty zaczęły tam rosnąć w siłę – zwłaszcza w regionach południowych, jak Erzgebirgskreis – partie takie, jak neonazistowska NPD, Republikanie czy inne środowiska, niepartyjne, zwłaszcza tzw. Kameradschaften, które ogłaszały swój region „przestrzenią wyzwoloną narodowo”… Było to oczywiście wymierzone w cudzoziemców i w lewicę. Ta próbowała jakoś stawiać opór, ale wyraźnie zabrakło centrowego, umiarkowanego mieszczaństwa, które powiedziałoby: to jest nasz kraj i nie dopuścimy do tego, żebyście go zniszczyli. Land, który pod pewnymi względami nieźle się rozwijał, musi być również landem kultury demokratycznej i silnego społeczeństwa obywatelskiego. O tym dotychczas politycy landu zapominali.

A co to znaczy: przestrzeń wyzwolona narodowo?

To znaczy: to nasz teren i my ustalamy reguły gry.

Czyli, że u nas nie ma żadnych cudzoziemców?

Jak już, nie daj Boże, tu są, powinni być za to wdzięczni i chodzić ze spuszczoną głową. Nie ma mowy o jakiejś afirmacji swej tożsamości, zaznaczaniu, że się jest jakoś odrębnym… To dotyczyło okolic Radebeul pod Dreznem, aż do południowej granicy z Czechami, miasteczka Hoyerswerda znanego w latach 90. z podpalania domów dla azylantów, wreszcie całego szeregu miasteczek w Erzgebirgskreis.

Nazistowska narzeczona

Czy stoi za tym jakieś „długie trwanie” społeczne, skoro tam też dochodziło do incydentów antyuchodźczych dwadzieścia lat temu?

Ruch narodowo-socjalistyczny zawsze zdobywał tam wielu zwolenników, odbijał ich przed wojną socjalistom i komunistom. A po roku 1945 to się odwróciło – wielu starych nazistów, choć nie tych największych zbrodniarzy, przeszło na stronę SED, to wszystko składa się na podatny grunt. Coś podobnego mamy również w innych wschodnich landach, ale tam jednak społeczeństwo obywatelskie jest silniejsze, zwłaszcza w dużych miastach, dużo bardziej dobroczynny jest również wpływ kościołów. No i jeszcze jeden czynnik to specyficzna mieszanka wschodu i zachodu, mam na myśli ludzi, którzy przyjechali do Saksonii pracować po zjednoczeniu. Czasem byli to np. nauczyciele z silnym powołaniem, misją uczenia młodych demokracji, ale byli też wśród nich karierowicze, ludzie, którym się niespecjalnie wiodło na Zachodzie. Szybko awansowali i dochodzili do stanowisk kierowniczych, a potem zaczęli się dogadywać ze starymi kadrami.

A jak ktoś nie chciał się dogadywać?

Poznałem pewnego prokuratora, z pochodzenia berlińczyka, który w młodym wieku przeniósł się do Drezna i opowiadał mi rzeczy, w które nie mogłem uwierzyć. Mnóstwo ludzi z dawnych enerdowskich kadr po prostu blokowało w prokuraturze pewne typy spraw związanych ze skrajną prawicą – całe stosy akt pokrywały się kurzem, a rzecz się przeciągała na wiele lat. Nie wszyscy przechrzcili się z komunistów tym razem w faszystów, wielu robiło to ze zwyczajnej Schadenfreude, że ta nowa demokracja źle działa, jeszcze inni byli po prostu leniwi.

Uchodźcy i wojna o duszę Niemiec

Land wielkiego układu prawicowo-postkomunistycznego?

Jest taki dziennikarz Jürgen Roth, w Polsce znany z niezbyt dobrej książki o Smoleńsku, ale u nas pisał dość ciekawe materiały na temat niemieckich oligarchów, rosyjskiej mafii w Niemczech i różnych powiązań polityki z biznesem. Roth poświęcił Saksonii książkę. Twierdził w niej, że wzajemne uwikłania wymiaru sprawiedliwości, służb, polityki i gospodarki były tam szczególnie silne i pogmatwane. Jego tezy zostały odrzucone przez władze, pisano, że demonizuje land, że przesadza, krytykował go m.in. ówczesny minister spraw wewnętrznych Saksonii, a potem rządu federalnego, Thomas de Maizière i sprawę zamieciono pod dywan. Tylko dwie frakcje: Sojusz 90, czyli zieloni ze wschodnich landów oraz Die Linke, która tutaj zachowała się bardzo przyzwoicie, próbowały jakoś drążyć te wątki. Próbowali jakiegoś śledztwa w landtagu, ale zostali przegłosowani.

Saksonia to jakiś wyjątek na mapie Niemiec?

Turyngia też ma swoje trupy w szafie, w Saksonii te zjawiska widać jednak najmocniej.

Ale dlaczego? Jaki jest klucz do wyjaśnienia, że postkomunistyczny land sprzyja skrajnej prawicy?

Mnóstwo błędów i zaniedbań politycznych, a przede wszystkim skupienie się wyłącznie na dużych ośrodkach. Kiedy w Lipsku czy Dreźnie odbywa się marsz skrajnej prawicy, natychmiast organizowana jest dużo większa kontrmanifestacja, ale w mniejszych miastach tego nie ma, albo siły obywatelskie są bardzo małe. Wielu ludzi, którzy zapraszali mnie do Zgorzelca czy Budziszyna, opowiadało mi, że nie mają siły, że mogą przenieść się co najwyżej do dużego miasta albo w ogóle na Zachód, ale konfrontacja z neonazistami na miejscu jest skazana na porażkę.

Bo tzw. zwykli obywatele ulegają przed zorganizowaną siłą?

Tak, a dodajmy jeszcze, że w najbardziej zaniedbanych regionach, zwłaszcza przy granicy niemiecko-czeskiej, ale także na północnym wschodzie, przy niemiecko-polskiej granicy, część z tych środowisk zaczyna organizować różną działalność społeczną. I tym pozyskuje dodatkowych zwolenników.

Powiedzmy zatem, skoro mowa o organizacji, kto to właściwie jest? Przecież takie wystąpienia jak w Chemnitz nie mogą być dziełem jednego środowiska, ale jakiejś większej koalicji.

Zgadza się, to byłyby grupy po niemiecku nazywane Kameradschaften, czyli stowarzyszenia działające pod różnymi hasłami i nazwami, czasami na granicy prawa i organizujące ludzi do bardzo różnych aktywności: to mogą być mieszkańcy jakiejś ekologicznej komuny agrarnej prowadzący „tradycyjny” styl życia i ubierający się w swetry robione na drutach, mogą to być kibice piłkarscy, ale też uczestnicy paramilitarnych bractw, którzy potajemnie organizują w lasach ćwiczenia wojskowe ze strzelaniem. Co jakiś czas organizacje te są rozwiązywane, ale szybko pojawiają się pod nowymi nazwami. Do tego mamy środowiska akademickie, czyli wzorowane na przedwojennych stowarzyszeniach studenckich Burschenschaften, no i całkiem sporo pojedynczych sympatyków. I na to wszystko nakłada się życzliwość czy bezpośrednie wsparcie ze strony struktur państwa.

Ale na czym ono polega?

Po zabójstwie niemieckiego Kubańczyka w Chemnitz, które było zapalnikiem dla zamieszek, w sieci bardzo szybko ukazał się nakaz aresztowania domniemanych sprawców, Irakijczyka i Syryjczyka, zawierający ich nazwiska i adresy, pochodzenie etniczne, treść zarzutu i przesłanki do aresztowania. To przecież znaczy, że w bezpośrednim kręgu prowadzących śledztwo jest ktoś, kto sympatyzuje z ekstremistami i był gotów zaryzykować karierę, żeby im ten materiał udostępnić. Do dziś nie zostało to wyjaśnione. Nie wspominając już o zaniedbaniach przy samej interwencji – policjanci twierdzą, że robili, co w ich mocy i ja im nawet wierzę, ale tu przecież chodzi o błędy kierownictwa, o zbyt późne skierowanie zbyt małych sił do akcji.

Po sukcesie AfD jeszcze bardziej potrzebujemy ponadnarodowej strategii walki z radykalną prawicą

Może ten wyciek nakazu – to jednak odosobniony przypadek?

No to drugi przykład: w trakcie demonstracji Pegidy ekipa telewizyjna ZDF zaczęła filmować szczególnie głośnego demonstranta, który stanowczo sobie tego nie życzył, próbował ich nawet zaatakować. Po całym incydencie policja zatrzymała dziennikarzy na trzy kwadranse. Co się potem okazało? Otóż filmowany przez nich człowiek był pracownikiem drezdeńskiego LKA, czyli takiego waszego CBŚ…

OK, a czy władze na poziomie federalnym zareagowały właściwie?

Nie, bo skala wydarzeń i błędów domaga się decyzji personalnych. Nie potrafię uwierzyć, że w policji, w prokuraturze ani w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych nie ma ludzi, którzy potrafiliby zadziałać skuteczniej w tej sprawie, dlatego również na poziomie federalnym reakcja jest spóźniona i niedostateczna. Z kolei na poziomie landu słyszymy głównie, że nie ma podstaw do wyciągania konsekwencji personalnych, a poza tym policja jest obciążona zadaniami do granic możliwości, co zresztą po części jest prawdą – tylko że nawet brak przepływu informacji i niezdolność do koordynacji działań przez urzędy, nie mówiąc o czynnym sprzyjaniu ekstremistom, to jest powód do daleko idących zmian.

A co z politykami? Bo teraz mówi pan o urzędnikach niemieckiego państwa…

No właśnie. Mamy Alternatywę dla Niemiec, która jest dobrze zorganizowana w Saksonii, także na pograniczu tych skrajnie prawicowych grup i wydaje się bardzo prawdopodobne, że pomagała im w koordynacji. Ta partia jest jednocześnie inspiratorem takich wydarzeń, z całym swoim dyskursem antyimigranckim, językiem dumy narodowej i ideami „uwalniania” Niemiec od islamskiej opresji, jak również ich beneficjentem. W przyszłorocznych wyborach do Landtagu zapowiadają zdobycie pierwszego miejsca i nie jest to obietnica bez pokrycia, bo SPD jest tam – z nieznanych mi powodów – wyjątkowo słaba, zaś CDU, wciąż będąca na czele, traci na tych wydarzeniach, a jednocześnie ulega radykałom bo się boi, że zdecydowana reakcja odbierze jej kolejne głosy.

Pułapki na dobrych ludzi

czytaj także

I jak to wszystko wpływa na politykę ogólnoniemiecką?

Na poziomie krajowym wszyscy drżą ze strachu, bo nie wiedzą, jak ten problem rozwiązać, jak powstrzymać wzmacnianie się AfD. Niestety, FDP w osobach Lindnera, a przede wszystkim Kubickiego postanowiła rzecz rozegrać partyjnie – zaatakowali Angelę Merkel, że to jej polityka uchodźcza tak naprawdę odpowiada za rozruchy w Chemnitz. I tak jak mam wiele słów krytyki wobec pani kanclerz, tak dziś uważam, że takie rozgrywki partyjne osłabiają państwo. I oczywiście ją samą – dalsze osłabianie jej pozycji nie przyniesie nic dobrego.

Bo?

Bo to dziś jedyna gwarantka stabilności demokracji w Niemczech. SPD dołuje potwornie, to jest jakiś dramat po prostu; Zielonym szczęśliwie udało się nieco pozbierać po ostatnich dwóch latach i zaczynają powoli odzyskiwać wigor. Ale mamy w perspektywie kolejnego roku wybory do landtagów w Saksonii, w Turyngii, gdzie AfD również rośnie w siłę, a także w Brandenburgii. I wiemy dziś jedno: najgorszą z możliwych strategii jest ta, którą przyjęła CSU w Bawarii…

Czyli zostać Alternatywą dla Niemiec w wersji soft?

Dokładnie. To groźne z dwóch powodów: po pierwsze, bo ludzie zawsze wybiorą oryginał ponad kopię, a po drugie, to prowadzi do rozbicia centrowego ośrodka władzy – bo oferta polityczna CSU dla Bawarii to jest polityczny autorytaryzm, który objawia się przede wszystkim powiększaniem kompetencji policji.

To proszę jeszcze powiedzieć, jak pan widzi związek między czynnikami ekonomicznymi, wykluczeniem społecznym, a wzrostem prawicowego ekstremizmu? Czy widzi pan tu proste wynikanie?

Ekonomia gra rolę, ale przeceniamy ten czynnik. W Saksonii wyniki gospodarcze są bardzo dobre, oczywiście są tam też biedniejsze regiony, ale w środkowych Niemczech znajdziemy powiaty, którym wiedzie się dużo gorzej, a jednak AfD nie zyskuje tam poparcia. Od obiektywnych wskaźników dochodowych ważniejsze jest poczucie porzucenia i degradacji społecznej miejscowości czy regionów – chodzi o starzenie się społeczności związane z wyjazdami młodych, na które nakłada się pogorszenie dostępu np. do transportu publicznego, zamknięcie pobliskiego sklepu, erozja infrastruktury, na którą władze nie przeznaczają odpowiednich środków, itp.

A może po prostu mieszkańcy wschodnich Niemiec dalej czują się jak mieszkańcy drugiej kategorii? Mają w końcu niższe emerytury?

Bycie „wschodem” to ważny czynnik, ale nie można wszystkiego sprowadzać do błędów polityki zjednoczeniowej, ani tym bardziej do post-enerdowskiej mentalności. Wolę na to patrzeć raczej w perspektywie zachodniego wpływu na Wschód. Taka anegdota: moja znajoma Niemka pochodząca z Rosji, która skończyła w Berlinie nauki społeczne, pracuje w jednym z biedniejszych powiatów Brandenburgii z tzw. trudną młodzieżą, no z kibolami po prostu. Nawet nieźle jej idzie, zyskuje uznanie lokalnej społeczności i pewnego dnia przychodzi do niej kilku młodych, grzecznych i kulturalnych, ale też świetnie ubranych dżentelmenów. Mówią, że to wspaniałe, co ona robi, że się zajmuje młodzieżą, że chcieliby wesprzeć… Pani pozwoli, że się przedstawimy: Towarzystwo im. Ericha Ludendorffa…

Przypomnijmy czytelnikom: jeden z najważniejszych generałów niemieckich I wojny światowej, autor książki pt. Wojna totalna, uczestnik puczu monachijskiego.

To są ludzie, którzy przybyli z Zachodu w latach 90. i którzy mieszkają w swoich wielkich posiadłościach, przyciągają do siebie warstwy wykształcone. Krótko mówiąc: to nie jest wschodni lumpenproletariat… Idźmy dalej – jak wielu prawników działających w ruchach prawicowych pochodzi z Zachodu, jak wielu jest oficerów policji, którzy na Zachodzie zaczynali kariery, pracowników administracji. No a sama Alternatywa dla Niemiec, na którą patrzy się dziś przez pryzmat rebelii Ossich – przecież w ich kierownictwie dominują ludzie z Zachodu, by wymienić tylko Gaulanda, niegdyś ważnego polityka konserwatywnego skrzydła CDU, Alice Weidel czy Beatrix von Storch. A Frauke Petry, która akurat próbowała przeciwdziałać przesunięciu partii ze skrajnej prawicy jeszcze bardziej na prawo, pochodzi akurat z Drezna…

No dobrze, to co robić? Skoro władze landu nad skrajną prawicą nie panują, AfD przekracza w sondażach 20 procent, a część urzędników wręcz sprzyja ekstremie?

Na pewno ci wszyscy obywatele, którzy dziś działają w pojedynkę, w grupach albo jako organizacje, muszą koordynować swoje działania i pokazywać sprzeciw. Błędem byłoby jednak tworzenie jakiegoś radykalnego ruchu jako przeciwwagi dla prawicy – kiedy ekstremiści wychodzą na ulice, cieszę się, że obywatele wychodzą na kontrdemonstrację. Nie uważam jednak, aby to obywatele mieli działać na rzecz powstrzymania ich marszy czy tłumienia ich rozruchów – bo to jest zadanie państwa. Nie wolno od nikogo wymagać, by stawał naprzeciw człowieka uzbrojonego w nóż… Celem obywateli jest organizowanie „demokratycznego centrum”, w którym mieszczą się młodzi ludzie ze środowisk alternatywnych, starzy konserwatyści czy ludzie ze Wschodu, jak ja, którzy pamiętają doświadczenie dyktatury…

Może wystarczy porządna polityka społeczna i mniej prekarnego rynku pracy?

To jasne, że Niemcy mają bardzo dużo do zrobienia w obszarze nierówności, integracji społecznej, znoszenia różnic między starymi a nowymi landami. Ale problemu skrajnej prawicy nie da się zredukować do wykluczenia społecznego, to przede wszystkim sprawa tożsamości i kultury politycznej. Nie ma tu żadnego determinizmu, potrzebne są ruchy obywatelskie. Oczywiście, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić – ja np. na uczelniach nie widzę dziś ruchu demokratycznego, który byłby adekwatną odpowiedzią na zagrożenia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij