Kraj

Promujemy akcję „Jeden lekarz, jeden etat”, żeby lekarze nie musieli już biegać z miejsca na miejsce

Po wypowiedzeniu klauzul opt-out, zredukowaniu godzin pracy, mamy więcej ochoty i siły, by pomagać ludziom. Na widok pacjenta w naszych głowach nie pojawia się już myśl: „O Jezu, znowu ktoś przyszedł...”.

Wiktoria Bieliaszyn: Rozmawialiśmy w październiku przy okazji protestu głodowego lekarzy w warszawskim Dziecięcym Szpitalu Klinicznym przy Żwirki i Wigury. Wtedy zastanawialiśmy się nad tym, dokąd młodzi lekarze zamierzają wyjechać. Czwartkowe porozumienie oznacza, że nigdzie nie wyjeżdżacie?

Filip Dąbrowski: Zawsze miałem nadzieję, że będę mógł zostać w Polsce. Myślę, że czwartkowe rozmowy sprawią, że część osób zmieni swoje plany i też zostanie w kraju. Co prawda warunki porozumienia wciąż nie są takie, jakie wielu z nas by chciało. Większość rezydentów bardzo się cieszy, że je zawarto, ale spotykamy się różnymi głosami, także z krytycznymi: że za mało, że za wolno, że przyspieszenie nakładów na ochronę zdrowia powinno nastąpić szybciej. A prawda jest taka, że sytuacja polskiej ochrony zdrowia jest tak zła, że każde przyspieszenie jest swego rodzaju sukcesem.

„Protestuję, bo to jedyna droga, żeby sytuacja w służbie zdrowia się poprawiła”

Wróćmy jeszcze do października i momentu, w którym protest głodowy został przerwany. Co się działo później?

Stwierdziliśmy, że nie możemy dłużej utrzymywać systemu publicznego naszą pracą ponad siły, naszym brakiem czasu na rodzinę, naszym brakiem czasu na dalsze kształcenie się i podnoszenie kwalifikacji. Zrozumieliśmy, że nie możemy planować pracy i życia w kraju, którego system ochrony zdrowia pełen jest braków, błędów i niedociągnięć. To właśnie z tego powodu duża część naszej pracy sprowadza się do szukania dróg na skróty i podejmowania prób obejścia systemu oraz walki z nim kosztem rzetelnego leczenia pacjentów.

Dlatego zaczęliście wypowiadać klauzulę opt-out, która pozwalała wam pracować dłużej niż 48 godzin w tygodniu?

Tak, wielu lekarzy zdecydowało się na ten krok i rzeczywiście wypowiedziało tę umowę. Mówimy tu o ok. 5000 osób. Warto też wspomnieć, że duża grupa młodych lekarzy, którzy dopiero w tym roku rozpoczęli pracę, w ogóle tej umowy nie podpisała.

Marek Balicki: Lekarzy pracujących w publicznej ochronie zdrowia jest za mało

Minister Radziwiłł stwierdził, że ta liczba to właściwie takie „nic”.

Ministerstwo nie bierze pod uwagę osób, które tej umowy nigdy nie podpisały. A trochę ich było. Kiedy lekarz pracuje w szpitalu A, a dodatkowo dyżuruje w szpitalu B, to takiej klauzuli nie podpisuje. W jednym miejscu jest zatrudniony na umowę o pracę, w drugim jest na kontrakcie, a opt-out opiera się na etacie i pracy w jednym miejscu. Promujemy akcję „Jeden lekarz, jeden etat”, by lekarze nie musieli już biegać z miejsca na miejsce. Zachęta do tego stanowi jeden z punktów obecnego porozumienia.

Polska służba zdrowia i szpitalna rzeczywistość. Z czym mamy do czynienia?

Ze względu na ciągłe braki w finansowaniu systemu od kilkunastu lat mierzymy się z niedoborem personelu medycznego. O specjalistach takich jak dietetycy, fizjoterapeuci, psycholodzy kliniczni można tylko pomarzyć. Polskiej służby zdrowia zwyczajnie nie stać na to, by ich zatrudnić. Pacjenci potrzebują także opieki większej liczby lekarzy i pielęgniarek – niejednokrotnie lekarz czy pielęgniarka wykonuje normę pracy dla dwóch lub więcej osób. Osoby wykonujące zawody medyczne, zarówno w szpitalach publicznych, jak i całodobowych jednostkach ochrony zdrowia, zobowiązane są także do pełnienia dyżurów. Osoby innych profesji, zatrudnione na umowę o pracę, spędzają w pracy 40 godzin tygodniowo. My w szpitalu pracujemy dłużej, choć jest to praca trudna, wymagająca i bardzo odpowiedzialna, związana z dużym stresem, wysiłkiem fizycznym, a także dyżurami w godzinach nocnych. Podstawą jest 48 godzin w tygodniu, ale klauzula opt-out pozwala na zwiększenie godzinowego wymiaru pracy do 72 godzin w tygodniu, co już samo w sobie jest bardzo trudne, zwłaszcza jeśli w takim trybie pracuje się tydzień po tygodniu. Każdy z nas ma oczywiście w pracy gorsze okresy. Trzeba zamknąć rok, napisać raport. Zapominamy jednak, że lekarze często muszą pracować nawet ponad 100 godzin w tygodniu. Przez cały rok. Jest to dramat nie tylko dla nich, ale również dla ich pacjentów.

A jak to się odbija na pacjentach?

Nie jest tajemnicą, że pacjenci się skarżą. Dlaczego? Bo lekarz jest zmęczony i niemiły, bo trzeba odsiedzieć w kolejce do gabinetu kilka godzin, bo lekarz nie poświęca im wystarczająco dużo uwagi i nie tłumaczy im wielu rzeczy. Ludzie nie wiedzą, na co chorują, po co się leczą, co dana procedura, zabieg, ćwiczenie ma zmienić.

Wypowiadanie klauzuli opt-out cokolwiek zmieniło?

Skutki są bardzo pozytywne. W nas samych zachodzą dzięki temu zmiany. Nagle widzimy, że pacjent przestał być dla nas problemem. Na widok pacjenta w naszych głowach nie pojawia się już myśl: „O Jezu, znowu ktoś przyszedł…”. Po wypowiedzeniu opt-out, zredukowaniu godzin pracy, mamy więcej ochoty i siły, by pomagać ludziom. Myślę, że pacjenci również to odczuwają. Wypowiedzenie tych umów dla nas, lekarzy, jest świetną rzeczą. Ja na pewno nigdy takiej umowy nie podpiszę. Dla systemu z kolei niewątpliwie jest to problem. Te godziny muszą przecież zostać w jakiś sposób wypełnione.

Głodować z lekarzami?

Wiele oddziałów zostało tymczasowo zamkniętych.

Tak, ale nie można powiedzieć, że jest to wina wyłącznie rezydentów. Klauzulę wypowiadali też specjaliści. Pomijając już same wady systemu, w źle zarządzanych szpitalach sytuacja kadrowa stała się bardzo trudna. W większości z nich nie zatrudniano młodych ludzi, a jak ktoś odchodził, po prostu redukowano zatrudnienie. Lekarze uznali, że nie mogą tak pracować, bo jest to niebezpieczne dla pacjentów. Trudno, żeby cały oddział obstawiły cztery osoby, a takie sytuacje były na porządku dziennym. Co drugi dzień ktoś jest na dyżurze. Co drugi dzień ktoś dobę jest w pracy. Jest to zwyczajnie niebezpieczne.

Konstanty Radziwiłł, w jednym ze swoich, na szczęście, ostatnich rozporządzeń, umożliwił sprawowanie opieki przez jedną osobę, pełniącą akurat dyżur, nad kilkoma oddziałami. Nie dość, że ten zmęczony lekarz zostaje na swoim oddziale, to musi jeszcze jednocześnie opiekować się chorymi z innego oddziału i izby przyjęć.

Nie jest to chyba fizycznie możliwe.

Jest to niewykonalne, ale taki lekarz musi wziąć na siebie odpowiedzialność za zdrowie chorych. Wielu specjalistów stwierdziło, że ma dosyć nie tylko zarywania nocy, nie tylko ciągłego zmęczenia, ale jeszcze narażania pacjentów na tak duże ryzyko. Były takie przypadki, m.in. w szpitalu wojewódzkim w Kielcach, gdzie ponad połowa specjalistów-chirurgów wypowiedziała umowę o pracę. Ci lekarze zwolnili się z pracy właśnie z tego powodu. Musieli jednocześnie opiekować się chorymi na oddziale i na SOR-ze. Dochodziło do sytuacji, że operowali pacjenta z wyrostkiem, a na SOR akurat przywożono pacjenta z wypadku. Cudem jest, że nikt nie umarł.

Dla tej sprawy wszyscy powinniśmy głodować!

Na temat sytuacji kieleckiego szpitala wypowiedział się radny PiS Bartłomiej Dorywalski, który uznał, że dyrekcja szpitala powinna szukać rozwiązania problemów, a nie wyłącznie kierować roszczenia do rządu.

Jest to bardzo ciekawa wypowiedź. Dyrektorzy szpitali są w bardzo trudnej sytuacji. Nasze działania, bo nie lubię nazywać tego protestem, mają pomóc dyrektorom. Dyrektorzy warszawskich szpitali i przychodni bardzo nam gratulują, bo wiedzą, że dzięki tym działaniom mogą głośno powiedzieć, że jest jakiś problem. Podczas głodówki otrzymywaliśmy pisma poparcia od stowarzyszeń dyrektorów szpitali z Mazowsza i Wielkopolski. To, co powiedział Dorywalski, to śmieszna wymówka. Dyrektorzy często nie są w stanie zapewnić opieki chorym. Zrzucanie na nich całej odpowiedzialności jest niewłaściwe i ma posłużyć za wymówkę politykom, którzy przez ostatnie dwadzieścia lat nie doprowadzili do znaczącej zmiany w ochronie zdrowia. Jeżeli dyrektor szpitala nie dysponuje odpowiednimi środkami i narzędziami, by móc prowadzić sensowną politykę kadrową, to nie jest w stanie spełnić wszystkich oczekiwań.

Zarobki chyba nie zachęcają do podejmowania pracy w szpitalu.

Podpisaliśmy trudne porozumienie. Dzięki niemu lekarz rezydent będzie zarabiać 4000 zł brutto. To ogromna zmiana. Jeszcze dwa lata temu to było 3200 zł brutto. Przy podpisaniu umowy lojalnościowej: 4600 zł brutto. Super. W jaki sposób dyrektor ma prowadzić politykę kadrową, jeżeli pensja rezydenta wynosi 4000 zł, a wynagrodzenie motorniczego w Warszawie wynosi 4300 zł brutto? Spawacz pociągów w Bydgoszczy zarabia 4600 zł brutto. Zarabiamy więc już więcej niż kasjer w Lidlu, ale wciąż tyle samo, co kierowca autobusu, a mniej niż spawacz w fabryce. Mówienie dyrektorom, że to wszystko ich wina i pytanie ich, dlaczego nie zatrudnią ludzi, jest śmieszne, bo w polskiej rzeczywistości lepiej jest zatrudnić się w fabryce śrubek niż w szpitalu. Mam nadzieję, że pensja dla specjalisty w wysokości 6750 zł brutto poprawi sytuację kadrową szpitali.

A co z mobbingiem w szpitalach?

Po wypowiedzeniu umowy opt-out wiele osób doświadczyło mobbingu ze strony dyrektorów i ordynatorów. Rozumiem, że działali pod presją, a ich agresja spowodowana była stresem i presją przełożonych, ale mobbing jest najgorszą, skandaliczną formą rozwiązywania problemów. Lekarzy zastraszano, odmawiano im urlopu, odsuwano od operacji, blokowano ich rozwój zawodowy, często w brutalny i wulgarny sposób. Taki lekarz mógł usłyszeć, że nie ma już czego szukać w danym szpitalu. Ordynatorzy i dyrektorzy nie potrafili przekierować tego problemu do resortu, który jest przecież odpowiedzialny za zdrowie Polaków.

Po proteście głodowym pojawiły się pierwsze obietnice i pomysły, które miały pomóc w rozwiązaniu problemu polskiej służby zdrowia.

Pojawił się np. trudny do zrealizowania pomysł sprowadzenia specjalistów z Białorusi i Ukrainy. Warto zwrócić uwagę, że w obu tych krajach obowiązuje inny system nauczania. Mimo wszystko poziom medycyny w Polsce jest trochę wyższy niż na Ukrainie. Do tej pory lekarzom z tych krajów trudno było uzyskać nostryfikację dyplomu i pracować w naszym systemie, poniżej 30% z nich zdawało konieczne egzaminy. Poza tym lekarzom z Ukrainy wcale się nie opłaca tutaj przyjeżdżać, podobne jak na Litwie i w Estonii znacznie podniesiono tam ostatnio wynagrodzenia. Jeśli taki lekarz będzie chciał wyjechać, to tak jak i my pojedzie do Niemiec. Według danych Naczelnej Izby Lekarskiej w Polsce prawo wykonywania zawodu uzyskało dotąd dokładnie 291 lekarzy z Ukrainy.

Andrzej Duda podkreśla, że niedziela z mamą i tatą to najpiękniejszy dzień tygodnia. Ale chyba nie brał pod uwagę rodzin lekarzy?

To prawda. Jest to też jeden z głównych powodów naszych działań. Widzimy, jak pracowali nasi starsi koledzy. Ja widziałem pracę i poświęcenie moich rodziców, którzy też są lekarzami. Z dzieciństwa pamiętam, że życia rodzinnego było u nas bardzo mało. I to w wielu rodzinach lekarskich trwa nadal. Nic się nie zmieniło. Od koleżanek i kolegów, którzy wypowiedzieli opt-out, zdarza mi się teraz usłyszeć: „Mam wolną sobotę. Co ja mam robić? Co się robi w wolną sobotę?”. Lekarze nie wiedzą, jak się zachowywać w wolnym czasie, bo nie są przyzwyczajeni, że coś takiego w ogóle istnieje. Wiadomo, że nie zamkniemy szpitali na niedzielę. Nikt nie ma takich planów, ale głęboko wierzymy, że można to zorganizować w taki sposób, by rodziny lekarzy, pielęgniarek, położnych, ratowników medycznych nie cierpiały z tego powodu.

My wiemy najlepiej, jak ten system jest chory

Porozumienie, czy może raczej słodko-gorzki kompromis?

W dokumencie, który nazywa się Długoterminowy plan rozwoju kraju, prognozowano, że nakłady finansowe na ochronę zdrowotną osiągną poziom 5,5% w 2060 r. Działania Porozumienia Rezydentów przyspieszyły to o 36 lat. W ciągu kilku miesięcy. Jestem więc bardzo zadowolony, że udało nam się to osiągnąć. Jestem niezadowolony, że nie udało nam się osiągnąć wszystkiego – cały czas wiele pracy przed nami. Przede wszystkim będziemy pilnować ministerstwa, aby spełniło swoje obietnice. To jest to, czego nam brakowało. Poprzednicy ministra Szumowskiego tylko obiecywali. Teraz mamy dokument, prawdziwą deklarację, a nie puste słowa, które ktoś rzucił w eter. Mamy coś, na podstawie czego możemy wymagać. Ogromną hańbą będą próby niewypełnienia porozumienia przez Rząd.

Oczywiście są lekarze, którzy uważają, że to porozumienie jest za słabe. Zarzucają nam, że się poddaliśmy, że przestaliśmy walczyć. A przecież to nie jest walka. Tu nie chodzi o to, żeby zabić ministra, żeby wyjechały czołgi na ulice. To jest pewien etap naszych starań. Dzięki dotychczasowym akcjom udało nam się dojść do połowy góry. Wszyscy się teraz znają u nas na himalaizmie, więc powiedzmy, że założyliśmy sobie pierwszy obóz. Atak na szczyt wciąż przed nami. Proces przemian nie jest zakończony. My zgodziliśmy się na jego tempo. A zmiany są ogromne. Dotyczą kwot rzędu kilkudziesięciu miliardów złotych rocznie.

Odpowiedzią na postulat „Chcemy leczyć w Polsce” jest umowa lojalnościowa i zobowiązanie do pozostania w Polsce?

W Polsce potrzebujemy lekarzy. Chcemy, by leczyli nas polscy lekarze. Ten dodatek lojalnościowy to kwota 600 zł brutto. Rozmawialiśmy wcześniej na ten temat już z ministrem Radziwiłłem. Złożyliśmy propozycję, której jednak nie zaakceptował. To dosyć kontrowersyjny temat w środowisku, ale muszę powiedzieć w tym momencie o dwóch rzeczach. Po pierwsze, ten dodatek jest w sumie niewielki. Te 600 zł dopłaty dla osoby, która zamierza wyjechać do Niemiec, gdzie będzie zarabiać 3000 euro więcej, to nie jest znacząca kwota. Osoby, które bardzo chcą wyjechać, i tak wyjadą. Powiedzmy, że to taka nagroda dla tych, którzy chcą zostać. Gdybym sam był na początku specjalizacji, to na pewno bym taką umowę podpisał. Po drugie, lekarz, który podpisze umowę lojalnościową, musi pracować w kraju przez dwa lata w ciągu pięciu lat od zakończenia specjalizacji. Forma zatrudnienia nie jest określona. Można więc to rozwiązać na różne sposoby. Niektórych lekarzy ta umowa oburza. Nie chcą się wiązać, traktują to jako ograniczającą ich „lojalkę”. Myślę, że to pierwsza reakcja i że po przeczytaniu warunków umowy sporo osób się na to zdecyduje.

Jesienią lekarze gotowi byli pakować walizki i wyjeżdżać na Zachód. Porozumienie zmieniło nastroje w środowisku?

Tak. Lekarze chcieli wyjeżdżać nie tylko z powodów finansowych, ale również ze względu na warunki pracy. W porozumieniu są zawarte paragrafy mówiące o tym, że lekarz w czasie dyżuru jest traktowany jak funkcjonariusz publiczny, czyli państwo będzie zapewniać mu ochronę przed agresywnym zachowaniem pacjentów. Takie sytuacje często mają miejsce na izbach przyjęć. Dochodzi nawet do tego, że mężczyzna z drzazgą w palcu potrafi postawić na nogi cały szpital i mieć pretensje, a nawet dopuścić się rękoczynów – bo dlaczego ten lekarz akurat reanimuje pacjenta z wypadku, skoro on już od godziny czeka w kolejce.

Kolejną rzeczą, o której trzeba wspomnieć, jest decyzja ministerstwa w sprawie zniesienia obowiązku ustalania poziomu refundacji leku przez lekarza. To kuriozalne, że lekarz, wypisując receptę, musi sprawdzać cenę leku, procent refundacji itd. Za pomyłkę można było słono zapłacić, bo gdyby podczas kontroli się okazało, że popełnił błąd, to musiałby z własnej kieszeni zapłacić za lek, refundację oraz jeszcze karę.

Przedstawiciele innych zawodów medycznych też skorzystają na tym kompromisie?

W podpisanym porozumieniu jest mowa o zwiększeniu prestiżu zawodu pielęgniarki. Minister zapowiedział również, że chętnie spotka się z przedstawicielami innych zawodów i że będzie rozmawiać z nimi o rozwiązaniu ich problemów. Nie jest to zapisane, ale jestem przekonany, że zwiększenie nakładów finansowych na służbę zdrowia, które udało się nam, rezydentom, wywalczyć, poprawi sytuację innych zawodów medycznych. Te pieniądze będą spożytkowane nie tylko na nowy sprzęt, procedury i remonty, ale też na zatrudnienie rehabilitantów, dietetyków, psychologów klinicznych.

***

Filip Dąbrowski – doktor nauk medycznych, Katedra i Klinika Położnictwa i Ginekologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Wiktoria Bieliaszyn
Wiktoria Bieliaszyn
Dziennikarka „Gazety Wyborczej”
Dziennikarka „Gazety Wyborczej”, specjalizuje się w Europie Wschodniej. Publikowała m.in. w „Polityce”, „Tygodniku Powszechnym”, OKO.press, Die Welt, La Repubblica i Meduzie.
Zamknij