Przeczytaliśmy wywiad z Dominiką Wielowieyską, Andrzejem Morozowskim i Jackiem Żakowskim.
Jeśli wydawało się wam, drodzy czytelnicy, że politycy są odklejeni od rzeczywistości, ale przynajmniej dziennikarze na co dzień trzymają się twardo ziemi, przeczytajcie najnowszy numer „Newsweeka”. Okładkowy wywiad z trzema gwiazdami polskiego dziennikarstwa pozbawi was złudzeń. Wygląda na to, że Dominika Wielowieyska, Andrzej Morozowski i Jacek Żakowski odlecieli już jakiś czas temu. Ciągle opisują i komentują rzeczywistość z miejsca, które nazywają Polską. Ale to raczej nie tutaj.
Ekonomia tak już ma – wszędzie, gdzie się pojawia, potrafi spaczyć najbardziej wzniosłą ideę. Taką jak wolność mediów. Każdy logicznie myślący człowiek, który nie stracił jeszcze resztek wiary w system demokratyczny, rozumie, jak współczesnemu społeczeństwu potrzebne są wolne media: swobodnie odnoszące się do tego, co się dzieje, co nas boli, co nas dotyczy. Takie media mają niezwykle odpowiedzialne zadania: muszą w zrozumiały sposób opisywać i uczciwie tłumaczyć rzeczywistość, dopuszczać do debaty publicznej odpowiedzialne jednostki, pozwalając na wielogłos (ale już nie jazgot). Zapewniać łatwość wymiany myśli i udostępniać nowe idee. Mobilizować do walki o rzeczy ważne, a czasem fundamentalne. Wreszcie: stanowić narzędzie nadzoru społeczeństwa nad klasą polityczną i aparatem administracyjnym, które mają tendencję do nadużywania władzy, gdy tylko spuścić je z oka.
To, co opisałem wyżej, to jednak WOLNE MEDIA, a nie WOLNE MEDIA KOMERCYJNE. Bo te ostatnie w praktyce nie istnieją. Jeśli bowiem skrzyżujemy wolność z ekonomią, zmieniamy układ odniesienia. Oczywiście, mamy przykłady z zagranicy, więc nie musimy sobie wyobrażać relatywnie wolnych komercyjnych mediów w wyedukowanym społeczeństwie, które gotowe jest hojnie i bezpośrednio finansować działanie takiego sektora, kupując egzemplarze gazet czy dostęp do płatnych treści. Taka hybryda jest także możliwa tam, gdzie rynek mediów każdego roku dynamicznie się rozwija. Wtedy ludzie odpowiedzialni za biznesową stronę przedsięwzięcia mogą dać redakcjom bardzo dużo swobody, nie ryzykując tak bardzo swoich stołków. Ale to nie tutaj. I nie teraz.
czytaj także
Dominika Wielowieyska mówi we wspomnianym trójwywiadzie w „Newsweeku”: „Gdy nie ma wolnych mediów, to nie będzie miał kto stanąć w twojej obronie, gdy państwo będzie opresyjne”. Sto procent racji. Ale głównym zadaniem mediów komercyjnych nie jest stawanie w czyjejkolwiek obronie – może z wyjątkiem własnych interesów. Zadaniem mediów komercyjnych, jak każdej innej prywatnej działalności gospodarczej, jest zwiększanie wartości dla udziałowców: poprzez wzrost zysków lub cen akcji (jeśli mówimy o spółkach akcyjnych notowanych na giełdzie). Jeśli można to osiągnąć, walcząc z opresyjnym państwem – to dobrze. Ale pod reklamę wizerunkową czy duże kampanie prowadzone przez domy medialne pasują raczej inne treści.
I to dlatego, choć mimo „28 lat wolności” polskie państwo dla wielu swoich obywateli pozostaje opresyjne, media przez cały ten czas patrzyły raczej w inną stronę. Widzieliśmy wiele zielonych strzałek na wykresach pnących się w górę i coraz zamożniejszych rezydencji zadowolonych z siebie miliarderów. Jakby mniej było o tych, którym przydałaby się obrona. O setkach tysięcy zwolnionych (często bez żadnych odpraw!), pozbawionych zasiłków (84% bezrobotnych nie ma prawa do zasiłku dla bezrobotnych!), eksmitowanych na bruk z pomocą policji, zaszczutych i zmuszonych do wyprowadzki przez właścicieli zreprywatyzowanych kamienic. To się działo i dzieje się dalej. Redaktor Wielowieyska może o tym nie wiedzieć, bo to „mniej”, jak każdy listek figowy, łatwo przegapić.
Choć mimo „28 lat wolności” polskie państwo dla wielu swoich obywateli pozostaje opresyjne, media przez cały ten czas patrzyły raczej w inną stronę.
„Gdyby moi szefowie postanowili, że robimy akcję w obronie wolnych mediów w TVN24, myślę jakiś milion ludzi na ulicach by nas bronił” – mówi Andrzej Morozowski. Poważnie? Myśli pan, że los pana i pana pracodawcy obchodzi Polaków bardziej niż los wszystkich kobiet, których prawa na naszych oczach próbuje się brutalnie tłamsić? Serio, sądzi pan, że to pierwsze wypchnie na ulicę dziesięciokrotnie więcej ludzi? Jeśli tak, to nawet trochę panu zazdroszczę tego poczucia bycia tak bardzo potrzebnym. To musi być fajne uczucie.
Szkoda tylko, że nie zauważył pan, jak bardzo słowo „komercyjne” zmienia model działania mediów. Klasycznie wygląda to tak: informacja jest towarem, który media sprzedają nabywcom, czyli odbiorcom. W mediach komercyjnych jednak media dalej są sprzedawcą, ale towarem nie jest informacja, a czas i uwaga odbiorców, zaś nabywcą są reklamodawcy. Z konsumenta informacji obywatele stali się więc towarem. Zatem to towar ma wyjść na ulice i walczyć o to, by dalsza sprzedaż przebiegała w sposób, jakiego życzą sobie orbitujący gdzieś w przestworzach redaktorzy. Z pana naiwności śmieją się chyba nawet pana prezesi!
czytaj także
Jacek Żakowski dopuszcza chociaż myśl, że „dobra zmiana” w komercyjnych mediach nie sprawi, że wierni czytelnicy sformują bataliony i zaczną sypać barykady. I mówi: „Jak mi Kaczor zabierze moje miejsca pracy, to będę żył z tweetowania i fejsowania”. Proszę pogadać z kolegami, którzy pisali już o gwiazdach polskiego internetu, i zapytać, tak na boku, szczerze, ile z tych gwiazd żyje na pana obecnym poziomie. Ile na to pracowali? Ilu wśród nich jest znanych dziennikarzy? I jak szybko taka kariera może się skończyć? Przed tworzeniem zawodowego planu B warto przeprowadzić choć minimalny research.
W filmie Clerks: Sprzedawcy bohaterowie dyskutują o tym, czy zniszczenie drugiej Gwiazdy Śmierci w Gwiezdnych Wojnach – część VI: Powrót Jedi było moralne. Bo co do pierwszej nie mają wątpliwości: pozbyto się działającej, najpotężniejszej broni imperialistów. Ale druga była dopiero w budowie. Na niedokończonej Gwieździe były setki tysięcy robotników, inżynierów, monterów itd. Oni wszyscy zginęli, choć przecież nie mieszali się do kosmicznej wojny po żadnej ze stron. Zwyczajnie zarabiali na życie.
Pointa jest jednak taka, że przy pewnej skali przedsięwzięcia trudno pozostać w niewiedzy, w czym bierze się udział. Spawasz, malujesz i przykręcasz śruby, ale tak naprawdę dokładasz się do budowy narzędzia destrukcji na masową skalę. Możesz być miłym, sympatycznym człowiekiem, ale jesteś po ciemnej stronie mocy. A to czasem, choć rzadko, może przynieść przykre rezultaty, o które nie masz moralnego prawa zgłaszać pretensji do nikogo. Prócz samego siebie.
Drogie dziennikarskie gwiazdy, stałyście po ciemnej stronie mocy przez większość swoich imponujących karier. Po stronie instytucji, które udawały wolne media, ale choć powinny ujmować się za krzywdzonymi, to albo ich przegapiały, albo – całkiem często – zapraszały do siebie krzywdzących, żeby skrupulatnie i szczegółowo opisać ich racje. Bo wzrost. Bo rozwój. Bo naprzód. Bo najważniejsza jest gospodarka. Bo roszczeniowi, zepsuci PRL-em, nieelastyczni, niesamodzielni. Bo nie stać nas na litość dla słabszych i tych, którzy mieli pecha. Pomagaliście budować – nie Gwiazdę Śmierci, ale neoliberalny ład, który nad Wisłą sformatował realia milionów ludzi w coś w rodzaju XIX-wiecznego kapitalizmu, ale z otyłością i kolorową telewizją.
Drogie dziennikarskie gwiazdy, stałyście po ciemnej stronie mocy przez większość swoich imponujących karier.
Dominiko, Andrzeju i Jacku, prywatnie jesteście z pewnością bardzo przyzwoitymi ludźmi. Wspieracie swoim prywatnym czasem i pieniędzmi akcje dobroczynne, jesteście na „ty” z Jurkiem Owsiakiem, dajecie w knajpach hojne napiwki. Ale ci monterzy i spawacze z Gwiazdy Śmierci to też byli zwykle bardzo porządni ludzie. Mieli rodziny, hobby i marzenia. Na szczęście was nie czeka spektakularny wybuch. Jeśli – bo to wcale nie jest powiedziane – przyjdzie wam spadać z wysokiego konia wzbudzającej szacunek dziennikarskiej kariery, to upadek nie będzie trwał długo i na dole czekają miękkie poduchy. Znajomości to najważniejszy kapitał na rynku pracy, a rozpoznawalność to zawsze spory atut, dlatego krzywda wam się nie stanie. Tylko dajcie sobie spokój z zarabianiem na mediach społecznościowych, bo macie o nich takie samo pojęcie jak o tym, z jakim uczuciem w żołądku zasypia polski prekariat.
Musieliście słyszeć waszych redakcyjnych kolegów zajmujących się gospodarką, że czasy pracy w jednym zawodzie do końca życia już się skończyły. Trzeba się tylko przebranżowić. I to może być wasza szansa. Szansa, by zacząć zawodowo robić coś, co faktycznie uczyni świat lepszym. Choćby ociupinkę. Tylko ostrzegam: stawki po jasnej stronie mocy są o wiele niższe, a w ramach bonusów zapewniane są tylko hojne pakiety frustracji. Może więc jednak zostańcie w sektorze prywatnym: PR, marketing, kreowanie wizerunku, a może jakiś coaching – to ostatnio modne. Kredyty macie pospłacane, możecie więc trochę poeksperymentować i w końcu się gdzieś świetnie odnajdziecie. Będzie dobrze. Odwagi. Nie traćcie ducha!
czytaj także
***
Łukasz Komuda – ekspert rynku pracy, redaktor portalu rynekpracy.org, związany z Fundacją Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych.