Kraj

Dla tej sprawy wszyscy powinniśmy głodować!

Dominika Wielowieyska popiera protest lekarzy, ale nie jest przekonana do jego formy. Dla jakich problemów powinniśmy zarezerwować głodówki? Może powołamy komisję do reglamentowania politycznych gestów?

„Strajk głodowy jako forma protestu powinien być zarezerwowany dla obrony wartości fundamentalnych, a nie własnych pensji. »Znaj proporcją, mocium panie«. Młodzi lekarze tego nie rozumieją” – napisała na łamach wyborcza.pl czołowa publicystka Agory. Trudno nie zgodzić się z Dominiką Wielowieyską, że debatę publiczną zdominowały Wielkie Słowa i argumenty największego kalibru, niezależnie od tego, czy rozmawiamy o medalu Misiewicza, czy o upolitycznieniu sądów. Do każdej kwestii trzeba dokleić słowa „zdrada”, „interes narodowy”, „totalna”, „komuna” lub „autorytaryzm” – inaczej w wyścigu o uwagę widza / słuchacza / czytelnika, w konkursie nakręcania emocji przegramy z kretesem. Doszliśmy do ściany, jeśli chodzi o słownik używany przez polityków, komentatorki i dziennikarzy. A ponieważ wszystko jest najważniejsze, to nic nie jest ważne.

Pracownicy służby zdrowia nie są jednak tym środowiskiem, które rozkręciło wyścig zbrojeń na słowa. W ogóle trudno udowodnić, że w swoich wypowiedziach przesadzają, używają taniego populizmu czy pustej retoryki. Nie muszą tego robić – że z naszymi przychodniami i szpitalami jest źle, wiemy bardzo dobrze. Przypomina nam o tym prawie każdy kontakt z usługami, jakie zapewnia nam państwo w zakresie opieki zdrowotnej. Dlaczego więc lekarze rezydenci rozpoczęli taką, a nie inną formę protestu? Warto zapytać ich samych.

Z budynku Agory na Czerskiej do Samodzielnego Publicznego Dziecięcego Szpitala Klinicznego przy Banacha jest nieco ponad 6 kilometrów. Protestujących można znaleźć w głównym hallu na parterze – czyli bez trudu. Podpowiadam, że do budynku należy wejść od strony pętli tramwajowej przy Pawińskiego i iść prosto tak długo, aż zobaczy się leżących na karimatach lekarzy. Trudno się pomylić: część z nich jest w kitlach, z szyj zwieszają się stetoskopy. Poza tym miejsce oznaczone jest transparentami, a w koło kręcą się dziennikarze z aparatami fotograficznymi i kamerami – bo część redakcji uznała, że warto wybrać się na miejsce i porozmawiać twarzą w twarz z uczestnikami akcji.

Moje instrukcje piszę bez wielkiej nadziei, że przydadzą się redaktor „GW”. Mam bowiem wrażenie, że Dominika Wielowieyska nierzadko działa w formule „nie znam się, to się wypowiem”. Pisze dużo, niemało udziela się także w innych mediach (np. Tok FM), więc pewnie nie znajduje czasu, by zgłębić temat, którym się zajmuje – to ostatnie nie jest zresztą jej wyłączną domeną. Gdyby było inaczej, zamiast dzielić włos na czworo i wypominać lekarzom nadużycie głodówki do walki o podwyżki (co oznacza przejęcie języka rządowej propagandy!), więcej energii włożyłaby w rozgłaszanie ich faktycznych postulatów i racji. Uważam, że my, pracujący w mediach, nie tylko powinniśmy poczytywać to za nasz obowiązek, ale że leży to w naszym prywatnym, bezpośrednim interesie!

10 lat temu pokonały Kaczyńskiego – o swoje muszą walczyć dalej

„W wolnej Polsce mamy skłonność do nadużywania symboli czy radykalnych form protestów, które mają swoją tradycję i historię, a po które nie należy sięgać w sporach ideologicznych czy płacowych” – napisała Dominika Wielowieyska. Jej wypowiedzi na Twitterze także trzymają się rządowej perspektywy: stale powtarza tam, że lekarze rezydenci walczą o wyższe płace (stojąc na stanowisku, że mają do tego prawo). Rzecz w tym, że nie to jest sednem problemu, do którego odnoszą się protestujący. Aby pomóc zabieganej pani redaktor, ale także czytelnikom, wprowadzanym w błąd – jak widać – nie tylko przez tuby propagandowe publicznych mediów, wypunktuję, co każdy i każda zabierający w tej sprawie głos powinni wiedzieć.

1. Tu nie chodzi o podwyżki lekarzy rezydentów. Głównym i podstawowym postulatem jest zwiększenie wydatków na publiczną służbę zdrowia do 6,8% PKB w ciągu trzech lat i osiągnięcie w ciągu dekady 9%. W 2015 roku wydatki te szacowano na 4,7% PKB – wskaźnik ten został utrzymany w kolejnym roku i w 2016 roku odpowiadało to kwocie 77 mld zł. Wieloletni Plan Finansowy Państwa przewiduje utrzymanie 4,7% PKB do 2020 roku. Lekarze nie walczą więc o 500 zł podwyżki. Głodują, żądając zwiększenia COROCZNYCH wydatków na opiekę zdrowotną o ok. 35 mld zł (45%) w ciągu trzech lat i o 70 mld zł (91%) w ciągu dekady – i to nie biorąc w ogóle pod uwagę wzrostu gospodarczego!

2. Z danych Porozumienia Rezydentów wynika, że średnia pensja brutto dla lekarza rezydenta (etat) wynosiła w 2016 roku ok. 3170 zł brutto (2275 zł netto) – czyli 77% średniego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw. Ponieważ koszt pracodawcy (państwa) wynosi ok. 3823 zł miesięcznie, to podwojenie ich poborów (podwyżka do poziomu 4550 zł miesięcznie na rękę) oznaczałoby dodatkowe roczne koszty rzędu 766 mln zł. To nawet nie 1% środków, o które walczą głodujący – co pokazuje bezdyskusyjnie, że walczą w imieniu nas wszystkich, a nie tylko o własny interes.

3. Mniejszy odsetek PKB przeznaczany na publiczną służbę zdrowia w Unii Europejskiej można znaleźć na Cyprze (2,6%), Łotwie (3,8%), w Rumunii (4,2%), Grecji (4,5%) i Luksemburgu (4,6%), przy czym Cypr i Luksemburg to kraje o niskiej populacji, będące rajami podatkowymi (co podbija PKB i zwiększa wpływy budżetowe!). Średnia UE to 7,2% PKB – zatem cel wskazany przez lekarzy dla wskaźnika dla 2020 roku to nawet nie aktualna średnia krajów unijnych!

4. Najwyższe wydatki w Europie ma Dania (8,6% PKB), Francja (8,2%), Holandia i Austria (po 8,0%). Protestujący zwracają jednak uwagę, że sektor opieki medycznej w Polsce jest zdewastowany trwającymi już ponad ćwierćwiecze zaniedbaniami, dlatego przynajmniej na kilka lat będzie wymagał wydatków wyraźnie większych niż przeciętna krajów europejskich.

5. Bez zwiększenia wydatków na służbę zdrowia podwyższenie wynagrodzeń lekarzy czy szerzej – personelu medycznego (ale nie lekarzy rezydentów – o tym niżej) będzie wymagało ograniczenia wydatków na sprzęt, zabiegi medyczne, refundację leków lub wynagrodzeń wybranej grupy wspomnianego personelu. To klasyczna sytuacja za krótkiej kołdry.

6. Praca lekarzy rezydentów nie jest finansowana z budżetu państwa. Szukając oszczędności, kilka lat temu zdecydowano, że koszty te zostaną pokryte przez Fundusz Pracy, powstający ze składek opłacanych przez wszystkich pracodawców w kraju zatrudniających etatowych pracowników. Formalnie te pieniądze powinny wspierać aktywizację zawodową, zwiększać kwalifikacje pracujących i bezrobotnych, służyć prewencji bezrobocia i bierności zawodowej. Prowizorki są w Polsce najtrwalsze, więc ten tymczasowy stan rzeczy wrósł w prawno-budżetowy krajobraz. Jedyne, czego można się spodziewać, to zwiększenie wydatków pokrywanych dotąd przez Ministerstwo Zdrowia – w projekcie ustawy okołobudżetowej można dostrzec, ze z FP w przyszłym roku mają być opłacane dodatkowo staże podyplomowe lekarzy.

7. Pomijając dentystów, lekarzy rezydentów w 2015 roku było 13,4 tys. – to 10% wszystkich lekarzy wykonujących zawód w Polsce. Stanowią oni ok. 59% lekarzy w trakcie specjalizacji – pozostała część specjalizuje się w innym trybie. W nielicznych przypadkach szkolą się oni na etatach szpitalnych. Część robi doktoraty, ale blisko 2 tys. (9% specjalizujących się) robi to na zasadzie wolontariatu.

8. Lekarze rezydenci, podobnie jak lekarze po rezydenturze, zarabiają zwykle więcej niż kwoty podane wyżej. Po części dlatego, że trudno się utrzymać za 2 tys. złotych, szczególnie w dużym mieście. Ale głównie dlatego, że ze względu na braki kadrowe są zmuszani lub przebłagiwani do brania dodatkowych dyżurów, do wypełniania dziur w szpitalnych i przychodniowych grafikach. W rezultacie pracują często 250, 300, a nawet ponad 350 godzin w miesiącu – co odpowiada ponad dwóm etatom.

9. W rzeczywistości w domu bywają często rzadziej, niż wynikałoby z obowiązków wynikających z dwóch etatów. Praktycznie żaden rezydent (i większość lekarzy wyspecjalizowanych) nie pracuje w jednym miejscu. Dość często są to trzy lokalizacje, a czasem więcej. Dorabiają, biorąc nocne dyżury w publicznych szpitalach, wizyty w prywatnych ośrodkach medycznych, prywatnych gabinetach itd. Oznacza to dodatkowy czas tracony na dojazdy, a że najlepiej płatne są dyżury w szpitalach znajdujących się poza dużymi ośrodkami miejskimi (brak lekarzy!), to do takiego drugiego lub trzeciego miejsca pracy nierzadko dojeżdżają nawet ponad 100 km.

10. Protest głodowy nie jest pierwszą akcją lekarzy rezydentów. Od kilku lat negocjują, rozmawiają, piszą pisma, spotykają się z politykami, oflagowują swoje miejsca pracy czy w inny sposób próbują walczyć o radykalną poprawę działania służby zdrowia, czego nie da się osiągnąć bez dołożenia pieniędzy.

11. W proteście nie uczestniczą wyłącznie lekarze rezydenci. Głównym organizatorem akcji jest wprawdzie Porozumienie Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, ale pośród koczujących na posadzce szpitala pediatrycznego na Banacha można spotkać wielu lekarzy stażystów oraz studentów medycyny, pojedynczych lekarzy specjalistów. Pojawiają się także delegacje z wyrazami wsparcia z różnych stron – wczoraj protestujących odwiedził m.in. rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Swoje wsparcie otwarcie okazują także inni pracownicy służby zdrowia (np. pielęgniarki), ludzie zupełnie spoza branży medycznej, a nawet pacjenci.

12. To nie jest strajk głodowy! Strajk oznacza przerwanie pracy, podczas gdy wszyscy protestujący robią to we własnym wolnym czasie. Większość z głodujących wzięła na czas protestu urlop wypoczynkowy! Zamiast odpocząć, tracą zdrowie i siły, walcząc o naszą wspólną sprawę – postulat skrócenia kolejek pacjentów starających się o wizytę u specjalisty czy zabieg medyczny znajduje się powyżej żądania podwyższenia wynagrodzeń personelu medycznego. W praktyce strajk lekarzy byłby bardzo trudny do przeprowadzenia, jeśli braliby oni pod uwagę dobro pacjentów – w Polsce mamy bowiem za mało lekarzy!

13. Jesteśmy na ostatnim miejscu w Unii Europejskiej pod względem liczby lekarzy na 100 tys. mieszkańców: w 2014 roku wskaźnik ten wynosił 231, podczas gdy druga od końca Rumunia miała 270 lekarzy na 100 tys. mieszkańców, średnia unijna to ok. 350, a w Austrii oszacowano ją na 510! I każdego roku tracimy setki fachowców uciekających do normalności za granicę!

14. Dlaczego w proteście nie uczestniczą tysiące lekarzy? Liczbę protestujących silnie limituje fakt, że każdy urlopowany lekarz wymaga obsadzenia jego godzin pracy przez kolegów – często więc z całego szpitalnego oddziału do protestujących dołącza tylko jedna osoba, choć gotowi do głodówki byliby wszyscy. Lekarze nie chcą jednak narażać życia i zdrowia pacjentów, co byłoby nieuchronne przy zwiększeniu skali protestu.

PiS nie umie w zdrowie

czytaj także

PiS nie umie w zdrowie

Kaja Filaczyńska, Jerzy Przystajko, Marcelina Zawisza

Jeśli weźmiemy pod uwagę powyższe informacje, nie da się dalej przyjmować, że protest głodowy to formuła niewłaściwa, przesadna. Często powtarzamy, że zdrowie jest najważniejsze, ale nawet zostawiając na boku tanie chwyty erystyczne, nie trzeba wielkiego potencjału intelektualnego, by dojść do wniosku, że konflikt lekarze – rząd dotyczy sprawy fundamentalnej. Demokracja działa słabo, gdy duża część obywateli zaharowuje się ponad siły czy jest tak biedna, że wypada z grona aktywnych wyborców.

Nie trzeba wielkiego potencjału intelektualnego, by dojść do wniosku, że konflikt lekarze – rząd dotyczy sprawy fundamentalnej.

Jeśli dołożymy do tego pogłębienie podziału społecznego na tych, którzy nie obawiają się o zdrowie ze względu na zarobki pozwalające na korzystanie z prywatnych gabinetów, oraz tych, którzy w praktyce nie mają dostępu do opieki medycznej, doprowadzimy do tego, że nad Wisłą będzie się żyło jeszcze trudniej niż obecnie, a poparcie dla skrajnych ruchów politycznych zepchnie nas ostatecznie w chaos. Najpierw stracimy większość kadry medycznej, potem – większość młodych. Jaką przyszłość będzie miał wtedy nasz kraj?

Jeśli pominiemy podaną wyżej argumentację i liczby, do zapamiętania na temat protestu lekarzy mamy 14 zdań. Przynajmniej tyle jesteśmy winni tym, którzy robią wszystko, co w ich mocy, byśmy nie musieli uczyć się robić sobie zastrzyki, przecinać czyraki i szyć rany, bo nie będzie komu tego robić. By po spektakularnym wzroście średniej długości trwania ludzkiego życia, jaki miał u nas miejsce od 1989 roku, nie nastąpił trudny do zatrzymania zjazd do wskaźników charakterystycznych dla lat powojennych. Pamiętajmy: to, co zepsujemy dziś, naprawiać będziemy jak ostatnio – całe pokolenie.

Redakcji Agory nie będziemy pouczać na temat wartości, szczególnie – wartości dla akcjonariuszy. Zgadujemy, że takie bulwersujące wypowiedzi służą rozpoznawalności Dominiki Wielowieyskiej, a także – co najważniejsze – liczbie użytkowników, którzy klikają na link, by podążyć za emocją wywołaną tytułem i leadem. Wydaje mi się jednak, że bardziej moralne są clickbaity rodzaju „Ta kuracja to hit wśród celebrytek”, „Kto jest piękny?” lub „Koniec gastroafery. Kto teraz będzie żywił posłów?” – które dziś widniały na stronie głównej wyborcza.pl obok zajawki felietonu pani redaktor. Można utrzymać wpływy reklamowe bez wspierania ministra Konstantego Radziwiłła, który chce nastawić opinię publiczną wrogo do protestu lekarzy, sprowadzając go do chciwości tych, którym przecież wcale nie jest tak najgorzej. I odwracania uwagi od faktu, że głodujący powtarzają tylko postulaty i argumenty szefa resortu zdrowia sprzed dwóch lat. Z czasów, gdy jego zdaniem lekarze byli jeszcze dobrzy, a rząd – zły. Czyli odwrotnie niż dziś.

Do czytelników mam zaś jeden prosty apel. Jeśli wybieracie się do lekarza i traficie w przychodni czy szpitalu na młodego człowieka w kitlu, to powiedzcie mu po prostu, że popieracie protest. Tylko tyle. A jeśli mieszkacie w Warszawie i chodzicie od czasu do czasu na jakieś demonstracje, to poświęćcie godzinę, by podjechać na Banacha. Podejdźcie do tych ludzi i przekażcie im, że jesteście z nimi. To dla nich bardzo ważne – każdy taki znak zwiększa ich determinację.

Jeśli nie chcecie tego robić dla nich – zróbcie to dla siebie.

Gdzie jest dziecko z Białogardu?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Komuda
Łukasz Komuda
Ekonomista, publicysta, ekspert rynku pracy
Ekonomista, ekspert rynku pracy, redaktor portalu rynekpracy.org, związany z Fundacją Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych.
Zamknij