Świat

Wojna rujnuje zdrowie psychiczne Ukraińców

Ministerstwo Zdrowia stworzyło interaktywną mapę pokazującą, gdzie można uzyskać pomoc. Powstają centra rehabilitacji dla żołnierzy. Z pierwszej pomocy psychologicznej szkoleni są policjanci, strażacy, nauczyciele oraz lekarze rodzinni. Ci ostatni w pierwszej połowie roku udzielili pomocy psychologicznej ponad 17 tys. osób.

Śmierć, rozłąka z bliskimi, ciągłe alarmy lotnicze, a równocześnie ogarnianie codziennych spraw. Pomimo trwającej już od półtora roku pełnoskalowej wojny Ukrainki i Ukraińcy wracają do swoich domów. Miliony z nich doświadczą kryzysów zdrowia psychicznego.

W piątkowy wieczór ulice w centrum Dniepru, milionowego miasta w środkowej Ukrainie, ludzie spacerują, spotykają się w parkach, restauracjach czy klubach. O wojnie i toczących się zaledwie 100 km stąd walkach przypominają wyjące od czasu do czasu syreny i poustawiane w wielu miejscach mobilne schrony. W ciągu dnia ludzie chronią się w nich nie przed bombami, ale przed upałem.

„Zaczęli wypytywać, ilu separatystów skazałam”. Siedem miesięcy w rosyjskiej niewoli

Na jednej z głównych ulic do grupy roześmianej młodzieży podchodzi mężczyzna w wojskowych ciuchach. – Wy się bawicie, a mnie prawie zabili pod Bachmutem – wrzeszczy po rosyjsku i szarpie jednego z chłopaków. Przechodnie odciągają żołnierza, po chwili pojawia się policja. Miasta pustoszeją już ok. 23 – trzeba wrócić do domów przed godziną policyjną.

– Smutek, apatia, lęk, ale także złość czy agresja mogą być objawami przewlekłego stresu – wyjaśnia Olga Judina, szefowa kijowskiej organizacji UA Mental Help, która od początku inwazji oferuje darmowe wsparcie psychologiczne. – Najbardziej narażeni są weterani, ich rodziny, dzieci, uchodźcy, osoby z niepełnosprawnościami, ludzie, którzy stracili bliskich czy zostali ranni, ale różne dolegliwości mogą pojawiać się u każdego.

Według Światowej Organizacji Zdrowia na skutek wojny 9,6 miliona osób w Ukrainie może cierpieć z powodu depresji, stanów lękowych, zespołu stresu pourazowego czy schizofrenii.

Majdan Niezależności. Fot. Piotr Malinowski

Powroty

Na pieszym przejściu granicznym w Medyce panuje duży ruch. W kolejce czekają ukraińscy żołnierze wracający z Niemiec, grupa dzieci kończąca kolonie w Polsce oraz uchodźcy jadący odwiedzić bliskich i zobaczyć swoje domy. – Latem jest łatwiej. Działa prąd, woda i wszystko funkcjonuje prawie normalnie – mówi jeden z żołnierzy. Do Ukrainy w czasie wakacji jedzie tak dużo osób, że bilety na pociągi z Polski są wyprzedane aż do końca września.

Wiele osób wraca na stałe. Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji (IOM) podaje, że do czerwca na taki krok zdecydowało się 4,8 mln uchodźców. Najwięcej wróciło do Ukrainy z Polski.

– Dzieci nie widziały ojca i dziadków już rok – mówi Maria, młoda kobieta z dwójką maluchów uwieszonych na szyi, którą spotykam w kolejce do granicy. – W Polsce byłam sama, bo mąż nie mógł wyjechać, a rodzice nie chcieli zostawić domu.

Maria jest z Pokrowska, górniczego miasta w Donbasie leżącego 40 kilometrów od Awdijiwki, o którą toczą się teraz walki. – Tam życie wygląda normalnie. Działają sklepy i fabryki, a rakieta może przecież spaść i na Lwów – przekonuje mnie, ale sama wydaje się mieć wątpliwości.

Z miłości do Putina. Słowak przybył do Rosji na dmuchanym kole

Poza obwodem zakarpackim, w którym nie ma nawet godziny policyjnej, rosyjskie rakiety uderzają we wszystkie części Ukrainy. Jednak miejscowości położone blisko frontu lub rosyjskiej granicy są dodatkowo narażone na ostrzały artyleryjskie i ataki rakietami S-300, przed którymi alarmy nie są w stanie ostrzec.

– Wojna rujnuje normalny bieg życia i odbiera proste rzeczy, takie jak bycie razem z rodziną czy wychowywanie dzieci w bezpiecznym miejscu – podkreśla Anna Waszczuk, psycholożka z UA Mental Help. – Ludzie chcą żyć normalnie, nawet jeśli to pociąga za sobą ryzyko, i nie odkładają już niczego na jutro, bo tego jutra może nie być.

Stygmatyzacja

Natalia Tkaczenko zastanawia się, czy jeszcze zobaczy swój dom w Mariupolu. – Mieszkanie zostało splądrowane, ale blok nadal stoi – mówi 40-letnia kobieta, którą spotykam w centrum pomocowym Ja Mariupol w Dnieprze. W Ukrainie działa 17 takich miejsc, przeznaczonych dla uchodźców z tego miasta.

W oblężonym Mariupolu Natalia spędziła trzy tygodnie. Udało jej się ewakuować razem z mężem i dziećmi, ale rodzina jej brata nie miała tyle szczęścia. – Bomba spadła na blok i pogrzebała ich żywcem – mówi łamiącym się głosem. – Dzieci pytają mnie, dlaczego Rosjanie nam to robią, ale ja nie potrafię odpowiedzieć.

Ukrainka szuka chłopaka Polaka. Konkurencja dla Polek? Raczej scam

W centrum ludzie mogą dostać pomoc materialną, spędzić razem czas, uzyskać poradę zawodową, prawną oraz psychologiczną. Rok temu ruszyła grupa wsparcia, ale początkowo nie cieszyła się zainteresowaniem. – Ludzie mówili, że tego nie potrzebują, bo przecież są normalni – opowiada Natalia.

Przed 2022 rokiem korzystanie z pomocy psychologicznej nie było w Ukrainie powszechne i często oznaczało stygmatyzację. – W słowie psycholog ludzie często słyszą „psycho” lub mylą psychologa z psychiatrą – mówi Olga Judina.

Od początku inwazji do fundacja UA Mental Help o pomoc zwróciło się blisko 5 tysięcy osób. – Wystarczy wypełnić formularz lub zatelefonować – wyjaśnia Judina. – Trafiają do nas osoby ze wszystkich części kraju i w każdym wieku. Niedawno zgłosił się 90-letni mężczyzna.

51 proc. klientów fundacji UA Metal Help pierwszy raz w życiu korzysta z pomocy psychologa. – Wiele osób się przełamuje, ale nadal bardzo potrzebne są działania edukacyjne – podkreśla Judina.

Cywilne samochody rozstrzelane i spalone przez Rosjan, zebrane na parkingu przy drodze łączącej Kijów z Buczą. Fot. Piotr Malinowski

Strategia przetrwania

Garaże podziemne, stacje metra, piwnice bloków, przejścia pod ulicami czy mobilne żelbetonowe konstrukcje ustawione na przystankach autobusowych – wszystkie te miejsca pełnią funkcję schronów. Powinno się do nich schodzić, gdy tylko usłyszy się syreny. Te w Dnieprze wyją bardzo często, ale nikt nie zwraca na nie uwagi.

– W nocy wkładam stopery do uszu i śpię, bo ile bezsennych nocy można wytrzymać? – pyta Sasza, znajomy, u którego zatrzymuję się w Dnieprze. 42-letek pracuje w jednej z międzynarodowych organizacji humanitarnych. – Nie da się reagować na wszystkie alarmy, bo trzeba by cały czas siedzieć w schronie – mówi.

Czy Grupa Wagnera faktycznie przestała istnieć?

Alarmy są uruchamiane, gdy z Rosji nadlatują rakiety lub bombowce. Blisko 400 tys. mieszkańców Dniepru śledzi kanał na Telegramie, który informuje, gdy alarm jest „poważny” i coś bezpośrednio zagraża ich miastu.

– Dla niektórych ignorowanie alarmów jest strategią przetrwania – mówi Anna Waszczuk. – Nasza świadomość próbuje nas bronić przed ciągłym stresem, bo organizm człowieka nie jest w stanie tak długo funkcjonować.

W Dzień Niepodległości Ukrainy rosyjska rakieta trafiła w dworzec autobusowy w Dnieprze, raniąc 10 osób. Od początku roku w atakach zginęło 65 mieszkańców, a 200 zostało rannych. – Statystycznie ryzyko jest małe – przekonuje Sasza. – Tylko ty nie ignoruj alarmów i unikaj mostów, bo Rosjanie często w nie celują.

Niewidoczne rany

Trawnik na Majdanie Niezależności w Kijowie usłany jest setkami małych flag. Najwięcej jest ukraińskich, nie brakuje białoruskich i gruzińskich, są też polskie. Na każdej imię, nazwisko lub ksywka poległego żołnierza. Obok spaceruje maskotka psa Patrona, z którą za kilka hrywien można zrobić sobie zdjęcie.

– Wracam z frontu, a tu życie toczy się całkiem normalnie – mówi A., 33-letni żołnierz jednego z białoruskich batalionów ochotniczych. Prosi, by dla bezpieczeństwa nie podawać nawet jego imienia. – Cieszę się, bo to oznacza, że nasza robota ma sens – dodaje.

A. skończył slawistykę w Polsce, przez lata działał w ruchu anarchistycznym i nigdy nie był w wojsku. Dziś, po półtora roku, dowodzi obsługą 120 mm moździerza i walczy w różnych miejscach na całej linii frontu. Brał udział m.in. w próbie desantu w okolicy Nowej Kachowki. – Bywa bardzo intensywnie, ale zdarza się też, że przez kilka dni bezczynnie siedzimy na pozycji – opowiada. – Ludzie różnie radzą sobie ze stresem. Ktoś pije lub bierze narkotyki, a ja zawsze mam przy sobie kilka książek. Niektóre czytam po dwa razy.

Przyznaje, że bywają dni, kiedy z trudem panuje nad nerwami. – Ktoś nie ustąpi starszej osobie miejsca, nie przytrzyma drzwi czy krzywo spojrzy – wylicza. – Niewiele mi trzeba, żeby wybuchnąć.

Życie w zatopionym Chersoniu

czytaj także

Żołnierze i weterani często skarżą się na brak zrozumienia ze strony społeczeństwa i najbliższych.  – Rodziny obawiają się, że ich mężowie czy ojcowie się zmienią – mówi Anna Waszczuk. – Powrót z frontu to trudny proces dostosowania się do zupełnie innej rzeczywistości.

Adaptacji nie ułatwia nadmierne idealizowanie żołnierzy jako twardych i nadludzko silnych. – W takim obrazie nie ma miejsca na słabość – uważa Waszczuk. – Nie wszystkie rany są widoczne, a żołnierze to zwykli ludzie, którzy mają prawo do gniewu, smutku czy łez.

Być razem

Wraz z powrotem mieszkańców Dniepr znowu tętni życiem. Wliczając 150 tys. uchodźców wewnętrznych, w mieście żyje teraz ponad milion ludzi. – Zatrzymaliśmy się w pierwszym bezpiecznym miejscu – mówi Natalia Tkaczenko. – Po wyzwoleniu chcemy jak najszybciej wrócić do domów.

Sasza usiłował wrócić do Mariupola, żeby zawieźć jedzenie i lekarstwa swoim rodzicom, ale też spróbować przekonać ich do ewakuacji. – Uparli się, że nie wyjadą. Tęsknią za sowieckimi czasami i nadal wierzą, że Rosja chce dla nich dobrze.

Sikorski: Putin nie będzie wieczny. Gdzie jest śmierć, jest i nadzieja

Na blockpoście w okolicy Bierdiańska Saszę zatrzymali Rosjanie. Zabrali mu samochód i kazali wracać pieszo. – To była jeszcze zima. Przeżyłem, bo ktoś zgodził się mnie podwieźć.

Życie wraca nie tylko do dużych miast, ale gdy pojawi się szansa na stabilizację, także do małych miejscowości blisko frontu. – Często parę kilometrów od miejsc, w których walczymy, ludzie mieszkają, chodzą do pracy, na ulicach można zobaczyć dzieci – opowiada A.

Według szacunków IOM oprócz obwodu kijowskiego najwięcej uchodźców wróciło do domów na wschodzie kraju. – Nie planuję już jechać do Polski, bo ile można żyć bez rodziny i u obcych – podkreśla Maria. – Jeśli mamy zginąć, to przynajmniej będziemy do końca razem.

Nieustanne zagrożenie

– Jeśli ciągle patrzysz na śmierć, zrównane z ziemią miejscowości, cmentarze pełne świeżych grobów, to nie ma szans, żeby to nie zostawiło jakiegoś śladu w twojej głowie – uważa A.

Niedawno zaczął terapię. – Kontakt do psycholożki dał mi kolega, który zauważył, że źle się ze mną dzieje – opowiada. – To, czy uzyskasz pomoc, zależy od tego, jakiego masz dowódcę i czy jest w oddziale ktoś, kto o to dba.

Natalia nie potrafi powiedzieć, kiedy ostatnio czuła się szczęśliwa. Nie ma już problemów ze snem, ale nie pozwala sobie na uśmiech. – Jak wrócę do domu i pochowam brata, to może wtedy znajdę spokój – mówi.

– Wiele osób ma wyrzuty sumienia, że w czasie wojny odczuwają radość – mówi Anna Waszczuk. – Wyjaśniamy im, że ich uczucia są zupełnie normalne. To wojna nie jest normalna.

Psychologowie podkreślają, że największym wyzwaniem jest to, że ludzie nieustannie stykają się z zagrożeniem życia. – Staramy się wskazać im zasoby, jakie mają, by dbać o swoje zdrowie psychiczne, ale też uczyć, jak samemu radzić sobie ze stresem i jak się relaksować – mówi Waszczuk.

Żelbetonowy mobilny schron przy bulwarach w Dnieprze. Fot. Piotr Malinowski

Udajemy, że jest normalnie

Według badań prowadzonych przez Ministerstwo Zdrowia Ukrainy od początku inwazji aż 90 proc. mieszkańców kraju miało przynajmniej jeden z objawów przewlekłego stresu. – Nie każdy doświadczy kryzysu zdrowia psychicznego, ale każdy powinien wiedzieć, jak radzić sobie w takiej sytuacji – podkreśla Anna Waszczuk.

Władze Ukrainy próbują nadrabiać zaległości w systemie ochrony zdrowia psychicznego. Ołena Zełenska zainicjowała narodowy program ochrony zdrowia psychicznego i kampanię Jak się czujesz? Ministerstwo Zdrowia stworzyło interaktywną mapę pokazującą, gdzie można uzyskać pomoc. Powstają centra rehabilitacji dla żołnierzy. Z pierwszej pomocy psychologicznej szkoleni są policjanci, strażacy, nauczyciele oraz lekarze rodzinni. Ci ostatni w pierwszej połowie roku udzielili pomocy psychologicznej ponad 17 tysiącom osób.

– Potrzebne są wszechstronne działania na poziomie rodziny, społeczności oraz państwa, m.in. wsparcie socjalno-psychologiczne, edukacja, a także prewencja – wylicza Olga Judina. – Czasem nawet jedna konsultacja może bardzo pomóc.

– Oswoiliśmy się z ryzykiem i udajemy, że jest normalnie – mówi Sasza. – Inaczej można po prostu odejść od zmysłów.

**

Piotr Malinowski – dziennikarz i aktywista, publikuje m.in. w „Gazecie Wyborczej”, Onet.pl, słoweńskim tygodniku „Mladina”. Jest współautorem filmu dokumentalnego Zakładnicy Putina.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij