Unia Europejska

Weeks: Jak ożywić Unię?

Reformy i regulacje wymuszające oszczędności osłabiły demokrację w Europie – nic innego nie udało się osiągnąć.

Ożywienie gospodarcze strefy euro wcale się nie opóźnia. Jego po prostu nie ma. Jeszcze na początku października „The Financial Times” opublikował cykl artykułów na temat europejskich gospodarek. Można w nich było przeczytać między innymi o stagnacji i spadku produkcji w UE, o tym że Europejski Bank Centralny rozpoczyna skup aktywów, by zapobiec rozprzestrzenieniu się deflacji, o Francji i Włoszech, które straciły szansę na realizację swoich celów budżetowych, a także o szefie Międzynarodowego Funduszu Walutowego ostrzegającym przed „słabowitością” światowej gospodarki. Cały ten cykl wyglądał jak jeden wielki festiwal pesymizmu. I – jak mawiają komicy – akurat to jest dobra wiadomość.

Gospodarka znalazła się w tak żałosnej kondycji dzięki pewnej opowieści, która wciąż nie traci na popularności – tej o „polityce oszczędności”, czytaj: bezlitosnej pogoni za cięciami budżetowymi. Oszczędności w połączeniu ze spadkiem ogólnego popytu w całej Unii zamieniają przejściowe załamanie gospodarcze w samonapędzający się kryzys finansowy. Ostatnie cztery lata zakrojonych na szaloną wręcz skalę cięć spowodowały niemało ludzkich tragedii. Mimo to niemiecki rząd robi wszystko – w tym naciska na Komisję Europejską – żeby tylko rządy krajów członkowskich UE przypadkiem się nie opamiętały i nie porzuciły obecnego kursu makropolitycznych reform – takich jak „pakt fiskalny”, „sześciopak” czy inne, które dopiero nadejdą – i po których zostanie już tylko spalona ziemia.

Zwolennicy tych antyspołecznych i antydemokratycznych reform, reguł oraz traktatów gorliwie ich bronią, głosząc zarazem, że doprowadzą one do uzdrowienia gospodarki, rozwiążą problem deficytów budżetowych i zmniejszą skalę zadłużenia publicznego. Nawet gdyby faktycznie tak było, już sama ich autorytarna natura powinna je dyskwalifikować. Zgodnie z założeniami tych reform wysocy urzędnicy z Komisji Europejskiej, nie wybierani przecież na stanowiska w demokratycznym głosowaniu, mieliby możliwość odwoływania decyzji podejmowanych przez reprezentantów społeczeństwa zasiadających w krajowych parlamentach.

Reformy i regulacje wymuszające oszczędności osłabiły demokrację w Europie – poza tym nic innego nie udało się osiągnąć.

Polityka oszczędności nie naprawiła gospodarki – nie udało się ograniczyć deficytu budżetowego do słynnego trzyprocentowego progu wyznaczonego w Maastricht.

Dług publiczny również nie zbliżył się nawet do innej maastrichtiańskiej fantazji fiskalnej, czyli stosunku długu do PKB na poziomie 60% lub mniejszym. Jest wprawdzie jeden wyjątek w tej litanii niepowodzeń – Niemcy. Tyle tylko, że ich sukces nie byłby możliwy, gdyby nie klęski innych krajów.

Wykres poniżej pokazuje powolny wzrost Stanów Zjednoczonych i pięciu największych krajów UE. Na tle europejskich gospodarek Ameryka z kryzysu wydobywa się całkiem nieźle: jest dziś na poziomie wyższym o 8% w porównaniu z czasami sprzed kryzysu, czyli sprzed pierwszego kwartału 2008 roku. W Unii najlepszym wynikiem mogą pochwalić się Niemcy, ale i u nich to wciąż zaledwie anemiczne 3% z pierwszego kwartału 2014 roku i jeszcze mniejsze 2,8% w drugim kwartale. Francuska ekonomia krucho trzyma się jednoprocentowego wzrostu, który zanotowała w zeszłym roku i utrzymała w obecnym. Wielka Brytania ledwo wróciła do poziomu sprzed sześciu lat.

Rządy Włoch i Hiszpanii bardzo pilnie przyswoiły ideologię fiskalnej „konsolidacji” – w efekcie dzisiaj wegetują wyraźnie poniżej swego poziomu sprzed kryzysu. Gdyby nie punkt odniesienia w postaci katastrofalnej zapaści greckiej gospodarki, która nie wytrzymała ciężaru oszczędności wymuszonych przez Komisję Europejską, także sytuacja we Włoszech i Hiszpanii byłaby postrzegana jako spektakularna klęska. Od końca II wojny światowej nie zanotowano w żadnym ze znaczących krajów tak głębokiego i długotrwałego spowolnienia jak w tych dwóch krajach południowej Europy. Gospodarki rynkowe charakteryzuje cykliczny schemat wzrostu. Długotrwała stagnacja nie jest jednak częścią tego schematu – jest za to dziełem świadomie wybranej polityki obniżającej wzrost, występującej również pod nazwą „polityki oszczędności”.

Deficyty budżetowe zmniejszają się, a w niektórych miejscach nawet przeistaczają w nadwyżki, ale nie dzięki cięciom w wydatkach publicznych, tylko przez wzrost ekonomiczny. Aby poprzeć tę tezę dowodem wystarczy spojrzeć, jak kształtowały się salda budżetowe Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej od 2008 roku. Jeszcze w 2007 roku wszystkie pięć największych krajów UE utrzymywało ogólny poziom deficytu budżetowego poniżej progu z Maastricht, czyli 3% (amerykański deficyt wynosił wtedy lekko powyżej 3%). Dwa lata później żaden z tych krajów nie był w stanie zrealizować tego arbitralnego limitu  – Niemcy byli najbliżej, ale nawet oni z wynikiem 3,1%.

Wielkość deficytów budżetowych w krajach UE może wydawać się szokująca, ale to tylko powierzchowne wrażenie.

Obecny stan rzeczy ma bowiem dwie zasadnicze przyczyny: gwałtowny spadek dochodów budżetu wywołany zmniejszeniem wpływów podatkowych od dochodów przedsiębiorstw i gospodarstw domowych oraz publiczną pomoc finansową dla komercyjnych banków zagrożonych bankructwem.

Do największej zmiany sytuacji budżetowej doszło w Hiszpanii, gdzie dwuprocentową nadwyżkę z 2007 roku dwa lata później zastąpił 11-procentowy deficyt. Ponad połowa tego spadku wynika z uzupełniania rezerw komercyjnych banków, a nie z wydatków w tradycyjnym znaczeniu (tzn. takich, które zwiększałyby łączny popyt).

Spośród pięciu największych krajów UE tylko jeden zdołał znacząco zredukować deficyt budżetowy i ustabilizować sytuację – Niemcy. Poza nimi jeszcze tylko Włochy były w stanie osiągnąć niesławny próg 3%. Ale to tylko wyjątki, które potwierdzają regułę: cięcia nie są skutecznym sposobem na walkę z deficytem. We Włoszech wynosił on w najgorszym okresie aż 5,4% – do poziomu minimalnie poniżej 3% spadł jeszcze zanim kolejne rządy w Rzymie rozpoczęły „konsolidację fiskalną”.

Dane obrazujące kształtowanie się długu publicznego są jeszcze bardziej zatrważające niż te dotyczące deficytu. Wykres poniżej przedstawia różnicę między właściwym stosunkiem długu do PKB, a progiem z Maastricht (60%). Większość komentatorów zgodziłoby się co do tego, że rok 2010 – czas greckiego kryzysu – był de facto początkiem fiskalnych restrykcji. Zbiega się to z wyborem centroprawicowego rządu koalicyjnego w Wielkiej Brytanii, który entuzjastycznie wprowadził swoją własną wersję ideologii cięć i oszczędności.

Jeśli spojrzeć na dane od roku 2010, okaże się, że tylko w jednym kraju odnotowano zmniejszenie stosunku długu publicznego do PKB. Znowu chodzi o Niemcy. Ale nawet w tym przypadku zmiana jest minimalna – 26 punktów procentowych powyżej progu z Maastricht w roku 2010 zostało zastąpione cztery lata później przez 24%. W Wielkiej Brytanii sprawy mają się podobnie: między 2011 a 2014 rokiem słupki wykresów ledwo drgnęły. We Francji, Włoszech i Hiszpanii dług publiczny wzrasta nieustająco od 2010 roku.

Próby ograniczenia deficytu budżetowego przez cięcia wydatków są zabiegiem na wskroś ideologicznym – skazanym na porażkę. Polityka oszczędności prowadzi do stagnacji, ponieważ zmniejsza publiczne wydatki właśnie wtedy, kiedy są one najbardziej potrzebne do ustabilizowania łącznego popytu. A stagnacja poziomu produkcji uniemożliwia odzyskanie wpływów do budżetu. Ideolodzy polityki oszczędności zaciemniają rozsądną ekonomię finansów publicznych powołując do życia takie magiczne koncepcji jak np. „deficyt strukturalny” (piszę o tym więcej w rozdziale 7. mojej nowej książki) czy „oszczędności ekspansywne” – nawet MFW podważył je w swych dokumentach roboczych z 2011 roku.

Ożywienie gospodarcze Unii Europejskiej jako całości, a zwłaszcza strefy euro, wymaga fundamentalnej zmiany polityki – odejścia od karzących oszczędności na rzecz pobudzającej wzrost ekspansji fiskalnej.

Taki zwrot popiera zresztą MFW w październikowym wydaniu swojej Globalnej Prognozy Ekonomicznej. „Stąd nie uda się tam dotrzeć”, mawiali podobno mieszkańcy prowincji w amerykańskim stanie Maine. Dopóki nie dojdzie do fundamentalnej zmiany polityki ekonomicznej to samo powiedzenie można zastosować do obecnych planów naprawy gospodarki UE.

przeł. Dawid Krawczyk

John Weeks jest profesorem emerytowanym w School of Oriental & African Studies na Uniwersytecie Londyńskim oraz autorem książki „Economics of the 1%: How mainstream economics serves the rich, obscures reality and distorts policy” opublikowanej w tym roku.

 
Tekst ukazał się na stronach OpenDemocracy, tytuł pochodzi od redakcji. Artykuł publikujemy na licencji Creative Commons CC BY-NC 3.0.

***

Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij