Świat

Rosja po epidemii stanie się biedniejsza, ale i bardziej opresyjna

Zachowajcie spokój i myjcie ręce Fot. twitter.com/abakan

W Rosji odżywają wspomnienia z pierwszej dekady po rozpadzie ZSRR. Zatrzymane na wiele miesięcy wynagrodzenia, przerwy w dostawie prądu, brak ogrzewania zimą, głód i bandyterka na ulicach. Ale tym razem nadzieja na demokratyzujące skutki obecnego kryzysu jest płonna.

Rosja ma 4250 kilometrów granicy z Chinami, gdzie od grudnia rozprzestrzeniał się koronawirus, ale to dopiero wybuch epidemii w Europie skokowo podniósł liczbę zachorowań, która i tak pozostaje podejrzanie niska. Bo sposób Rosji na walkę z epidemią to podlana teoriami spiskowymi mieszkanka zaprzeczenia, brawury i represji.

Koronawirus nam nie grozi, wystarczy napić się wódy i wsiąść na traktor

Zaczęło się od polowania na Chińczyków. Najpierw Rosja zaskoczyła Pekin, zamykając pod koniec stycznia granicę na Dalekim Wschodzie. Niespełna miesiąc później całkowicie zabroniła wjazdu obywatelom Chin. Pod koniec lutego doszło do dyplomatycznego spięcia między Pekinem i Moskwą, bo chińskie władze zaniepokoiły się kontrolami swoich obywateli. W moskiewskich środkach transportu policja zatrzymywała Chińczyków, zmuszała do wypełniania ankiet.

Ambasada CHRL w Moskwie wystosowała do rosyjskich władz pismo, w którym zasugerowała, że te dyskryminacyjne praktyki kładą się cieniem na rosyjsko-chińskim partnerstwie. Wkrótce relacje udało się odbudować i Rosja chętnie przyłączyła się do popularyzowania chińskiej wrzutki, że wirus powstał w amerykańskim laboratorium, by pogrążyć rosnące w siłę Państwo Środka.

Koronawirus pogłębił narodowe uprzedzenia. Również wobec Europy Wschodniej, w tym Polski

Nie wiadomo, czy to dyskryminacja przebywających w Rosji Chińczyków zadziałała profilaktycznie, czy może szamańskie rytuały sprawiły, że przypadki zakażeń COVID-19 na Syberii i Dalekim Wschodzie były jednostkowe, a jeśli już były, to dotyczyły Chińczyków. Pierwsi obywatele Rosji zarazili się w drugiej połowie lutego i wcale nie w Rosji, a w Japonii. Pierwszym ogniskiem rosyjskiej epidemii koronawirusa okazał się zatrzymany w Jokohamie na kwarantannę wycieczkowiec Diamond Princess.

Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy epidemia zaczęła szerzyć się w Europie. Liczba zarażonych zaczęła rosnąć od początku marca, najszybciej w Moskwie. Niemal wszystkie przypadki były związane z wyjazdami do Włoch. Ale zakażeń horyzontalnych, czyli takich, do których doszłoby w samej Rosji wciąż nie odnotowywano.

Myśl, że zarazę można zawlec tylko z zagranicy i to raczej ze zgniłego Zachodu niż z bratnich Chin, nie musiała długo dojrzewać. „W Rosji to się, dzięki bogu, nie rozprzestrzenia” – raportowała Putinowi w marcu Tatiana Golikowa, była ministerka zdrowia, obecnie odpowiadająca za sztab antywirusowy przy rządzie nowego premiera Miszustina.

Takimi obrazkami propaganda tygodniami karmiła obywateli, kojąc strach przed epidemią. Poczucie, że koronawirus ominie szóstą część ziemi, podbijały ludowe autostereotypy o wszechmocnych Rosjanach, którzy nie z takimi przeciwnikami mieli do czynienia, w końcu wygrali wojnę z Hitlerem, podbili pół Azji, rzucili na kolana Arktykę, mogą wypić na raz wiadro litrów wódki i to w saunie. To zgniła homoseksualna Europa wpadła w panikę z powodu sezonowej grypy i wykupuje papier toaletowy.

Rosyjscy liberałowie również występują w tym chórze i śpiewają swoim głosem pieśń, którą można określić jako pożegnanie z Europą. Leonid Gozman na antenie opozycyjnej telewizji Dożdż pogrzebał Unię Europejską, wyznając, że w całej tej historii to właśnie Unii Europejskiej mu najbardziej żal, a Aleksander Baunow z moskiewskiego Carnegie Center zauważył, że „to, co się dzieje, uderza w tych Rosjan, którzy za swój drugi dom uważali Europę, Amerykę i Izrael, błogosławioną Italię, radosną Francę, niezawodne Niemcy”.

Kiedy większość krajów europejskich była już ogarnięta epidemią i wprowadzała szeroko zakrojoną kwarantannę, Rosja wciąż działała po omacku. Znajoma z Kaliningradu opowiadała mi, jak na początku marca podczas wizyty u lekarki rodzinnej pytała o koronawirusa. Ta zbyła ją stwierdzeniem, że to jakaś przesadzona panika, nic strasznego się nie dzieje, zwykła grypa, a może po prostu mocniejszy katar. Nie ma czego się obawiać.

Co się dzieje, kiedy obywatele nie ufają państwu: ukraińska panika wokół koronawirusa

Czujność została skutecznie uśpiona, bo środki bezpieczeństwa wprowadzano w Rosji niekonsekwentnie. Jeśli zawieszano loty do danego kraju, to zostawiano furtkę: np. Niemcy uznano za czerwoną strefę, ale samoloty państwowego Aerofłotu mogły nadal latać do Berlina i Frankfurtu. Jeśli zamykano granice, na przykład z Polską, to jako polityczną reakcję na podobny krok ze strony Polski. W marcu w regionach wprowadzono stan podwyższonej gotowości – to szczebel niżej niż stan wyjątkowy – ale zwlekano z zamykaniem szkół i instytucji, nie mówiąc o centrach handlowych czy restauracjach.

Mniej więcej w połowie marca działające od stycznia sztaby i grupy robocze ds. walki z epidemią – bo powstało kilka takich ciał, być może po to, by rozmyć odpowiedzialność – zaczęły się częściej spotykać. Wydarzenia najszybszy obrót przybrały w Moskwie, tam jest najwięcej potwierdzonych zakażeń i jest to jak najbardziej logiczne, bo przykład Włoch pokazuje, że epidemia wybucha tam, gdzie jest więcej ludzi, infrastruktury i pieniędzy.

Zachować spokój, przestrzegać kwarantanny i śmiać się z memów o Podlasiu

Ponad 10-milionowa metropolia, jaką jest stolica Rosji, to ważny punkt na mapie zglobalizowanego świata i – jak pokazuje koronawirus – więcej ma powiązań z „obrzydliwym” Zachodem niż z bratnią ludową republiką chińską. Dzisiejsza odpowiedź na odwieczne pytanie, które legło u fundamentów rosyjskiej tożsamości –„Rosja to Europa czy Azja?” – brzmi więc: stanowczo Europa.

Siergiej Sobianin, mer Moskwy, który niezależnie od politycznych sympatii lub antypatii jest ceniony jako sprawny menedżer, został mianowany na szefa sztabu ds. walki z koronwirusem (innego niż ten, którego szefową jest Golikowa). To trochę uspokaja nastroje w stolicy, ale czuć wyraźny deficyt komunikacji. Znajomy dziennikarz mówi, że najłatwiej w ostatnich dniach uzyskać od władz – czy to federalnych, czy regionalnych – informację: „Myjcie ręce”.

Wszechmocni Rosjanie nie z takimi przeciwnikami mieli do czynienia.

Reszta to domysły i plotki, na ich podstawie wyrastają miejskie legendy. Na przykład, że miasta, gdzie są potwierdzone zakażenia będą dezynfekowane w nocy z wojskowych helikopterów, albo że na ulice zostanie wprowadzona armia, by pilnować przestrzegania kwarantanny. Moskwianie spodziewają się zamknięcia miasta. Kilka rosyjskich gazet podało taką informację, powołując się na źródła w policji i miejskiej administracji.

Kreml na razie te rewelacje dementuje, ale od poniedziałku ludzie po 65 roku życia mają w stolicy zakaz wychodzenia na ulice; coraz bardziej realne staje się wprowadzenie godziny policyjnej. Pojawiają się apele, by nie panikować, ale trudno nie panikować, kiedy okazuje się, że pod Moskwą budowany jest szpital dla zakażonych koronawirusem. Pracujących na budowie robotników zagrzewają do boju propagandowe plakaty, jakby żywcem wyjęte z minionej epoki. Do kontroli przebywających w kwarantannie władze używają systemu rozpoznawania twarzy.

Ze sklepowych półek znika papier toaletowy i kasza gryczana. To drugie to być może najważniejszy symptom tego, że Rosjanie zrozumieli, że czeka ich poważny kryzys. Jak pisze Ilja Kliszyn, robienie zapasów „greczki” to część kulturowego kodu, który aktywuje się w czasach smuty. Genetyczna pamięć podpowiada nawet młodym moskwianom, by porzucili latte z mlekiem sojowym i udali do dyskontów po kaszę.


Kiedy zwykli Rosjanie w pośpiechu szykują zapasy, bogacze również przygotowują się do epidemii. Jak podaje The Moscow Times, rosyjscy milionerzy wykupują respiratory. Inne w tej warstwie jest również podejście do profilaktyki zakażeń. Kiedy córki jednego z oligarchów wróciły do Moskwy z wyjazdu na narty w Alpach, na lotnisku czekała na nich brygada w strojach ochronnych, by zrobić im testy na obecność koronawirusa.

Na publiczną służbę zdrowia i uczciwość władzy właściwie nie ma nadziei. Rosyjscy wirusolodzy mówią otwarcie, że liczba diagnozowanych zakażeń w Rosji jest podejrzanie niska i nie może być prawdziwa. To się pewnie będzie zmieniać, bo w samej Moskwie w ostatnich dniach uruchomiono kilka laboratoriów do przeprowadzanie testów na koronawirusa. Wcześniej w Rosji działało tylko jedno, na Syberii (!).

 

Adin, dwa, tri – Kaszpirowski

Test, który jest tam używany, ma niską czułość, więc mimo dużej próby badawczej wyniki wskazują na rosyjską anomalię w rozprzestrzenianiu się wirusa. Tydzień temu media podawały, że na 116 tysięcy wykonanych w Rosji testów wynik pozytywny wykazało 114. To daje 0,09 procenta, najniższy odsetek na świecie. Chwalony za szybkie zatrzymanie epidemii Tajwan miał wynik na poziomie trzy razy wyższym. W rosyjską anomalię nie wierzą wirusolodzy, zresztą właściwie nikt nie wierzy.

Jednak to wcale nie ryzyko choroby i śmierci przeraża teraz Rosjan najbardziej. Kraj wchodzi w epidemię osłabiony przez kryzys ekonomiczny, który Rosja sama wywołała. Nie chodzi wcale o trwającą od 2014 stagnację rosyjskiej gospodarki, a o marcowe załamanie cen ropy naftowej, a co za tym idzie – drastyczny spadek wartości rubla.

Szef państwowego giganta naftowego Rosnieft Igor Sieczin nie dogadał się z na spotkaniu w Wiedniu z Saudyjczykami i zapoczątkował – celowo lub niechcący, o tym trwają dyskusje – wojnę cenową z Arabią Saudyjską. Wiedeńskie spotkanie w formacie OPEC+, gdzie plus oznacza Rosję, miało na celu dogadanie się o zmniejszeniu wydobycia w obliczu spadku popytu, wywołanego epidemią. Coś poszło nie tak – cena ropy spadła do poziomu z początku lat dziewięćdziesiątych.

Tymczasem dochody ze sprzedaży ropy naftowej to najważniejszy punkt w budżecie Rosji, który nakręca pozostałe sektory gospodarki. Jeśli do tego dodać to, co znamy z naszego podwórka, czyli bankructwo małych i średnich przedsiębiorstw, wywołane kwarantanną, to perspektywy są przerażające.

Próżno szukać odważnego, który powie, czy Rosja ten kryzys wytrzyma. Nagle wszystkie konstrukty, zarówno realne – jak surowcowa potęga Rosji i jej wielkie rezerwy finansowe – jak i propagandowo-ideologiczne – jak mit putinowskiej stabilności i biednych lat dziewięćdziesiątych – pod wpływem światowej epidemii walą się jak domek z kart.

Poprawka do konstytucji, która pozwala Putinowi wyzerować dotychczasowe kadencje i znowu kandydować na urząd w 2024 roku niespecjalnie kogokolwiek zaskoczyła. Ale prawdziwym problemem staje się przeprowadzenie zaplanowanego na 22 kwietnia referendum, które to rozwiązanie ma legitymizować. Kreml na razie, podobnie jak Kaczyński, trwa nieugięty. Przesunięcie głosowania na okres po wyniszczającej materialne i moralnie epidemii grozi spadkiem popularności prezydenta.

Co dalej z wyborami prezydenckimi? O przełożenie apelują kontrkandydaci Dudy i obywatele

Putinowi nie wyjdzie też triumf w relacjach międzynarodowych, które odbudowywał przy użyciu wojny w Syrii. Zaproszeni na uroczyste świętowanie 75. rocznicy zwycięstwa nad nazistowskimi Niemcami światowi liderzy odwołują przyjazd. Trudno o bardziej żałosny obrazek niż samotny Putin na trybunie honorowej placu Czerwonego 9 maja, czyli w dniu, który w ciągu ostatnich lat stał się centralnym elementem rosyjskiej tożsamości.

Zresztą, to właśnie zbiorowa wyobraźnia zbudowana na mitach i prawdach o wielkiej wojnie ojczyźnianej sprawia, że rosyjski reżim zwleka z poważnymi środkami w walce z epidemią. Kwarantanna Moskwy kojarzy się z blokadą Leningradu, stoliczne teatry i instytucje ostatni raz były zamykane kiedy niemieckie wojsko zaatakowało Związek Radziecki.


Tymczasem w średnim pokoleniu Rosjan odżywają wspomnienia z pierwszej dekady po rozpadzie ZSRR. Zatrzymane na wiele miesięcy wynagrodzenia, przerwy w dostawie prądu, brak ogrzewania zimą, głód i bandyterka na ulicach. To prawda, że putinowski reżim może nie wytrzymać powtórki z niedawnej historii, ale trzeba pamiętać, że podobnie jak lata dziewięćdziesiąte doprowadziły do wytworzenia się w Rosji reżimu autorytarnego, nadzieja na demokratyzujące skutki obecnego kryzysu jest płonna. Bardziej prawdopodobne, że Rosja po epidemii będzie o wiele biedniejsza, ale też o wiele bardziej opresyjna.

Zwłaszcza że na świecie trwa walka o to, czyj system polityczny okaże się bardziej efektywny w walce z epidemią: liberalne demokracje czy autorytarne reżimy. Szala na razie przechyla się na korzyść tych drugich. Rosja jako lokalny pionier postglobalizmu, który jeszcze w latach dwutysięcznych centralnym elementem swojej polityki wewnętrznej i zewnętrznej uczynił suwerenność, w tej konkurencji bierze aktywny udział. Dlatego nie bacząc na katastrofalny stan swojej ochrony zdrowia, ostentacyjnie wysyła pomoc humanitarną do Włoch.

Paulina Siegień – dziennikarka współpracująca z „Gazetą Wyborczą” i „New Eastern Europe”. Mieszka w Gdańsku, kocha Kaliningrad, wakacje woli spędzać na Podlasiu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij