Świat

Osser: Wolność słowa we Francji jest nie do zabicia

Zainteresowanie w Polsce tą tragedią było ogromne, ale jakby zabrakło empatii.

Michał Sutowski: Pismo satyryczne, wulgarne, obrazoburcze, skandalizujące… Tak zazwyczaj w polskich mediach prezentowano redakcję „Charlie Hebdo”, której dziesięciu redaktorów zginęło w środowym zamachu w Paryżu. Na prawicy zestawiano je z tygodnikiem „Nie” Jerzego Urbana. To prawdziwy, adekwatny obraz tego czasopisma? Szukający rozgłosu wulgarni skandaliści?

Bernard Osser: Z pewnością nie jest to pismo, które tylko epatuje skandalem, ani pismo tylko wulgarne. We Francji satyra, pamflet, mówienie tego, co się myśli, niezależnie od opinii innych, ma ogromną tradycję, która sięga Oświecenia. Nobliwe „Le Figaro”, dziś gazeta prawicowa, też zaczynało jako pismo satyryczne – bo i Francja to ojczyzna satyry, która nie liczy się z cenzurą: czy to państwa, czy to różnych społecznych grup nacisku. Atak na „Charlie Hebdo” to nie jest po prostu atak na pismo, które przedrukowywało karykatury Mahometa. Ono wyszydzało wszystkich po równo: Kościół katolicki, Żydów, muzułmanów, ale i lewicowo-liberalny establishment.

Naprawdę po równo?

Weźmy karykaturę Benedykta XVI, który spowiada kardynała-pedofila – ta jedna z częściej dziś reprodukowanych okładek pisma zawiera złośliwy przytyk do reżysera, którego nie kojarzy się przecież z opcją konserwatywną: „rób filmy jak Polański”, radzi spowiednik-papież kardynałowi. Jak się domyślamy, aby uniknął kary. Szydzono z socjalistów, z centroprawicowej partii UMP i z Frontu Narodowego. Z pisarzy, aktorów, intelektualnych celebrytów… Taka satyra, wymierzona w wiele stron naraz, to wyraz bardzo ważnego nurtu kultury francuskiej. Tego, w którym bycie Francuzem oznacza prawo mówienia, co się myśli. Prawo pokazania środkowego palca możnym, wpływowym i tym wszystkim, którzy chcą ograniczać wolność. Ja nie twierdzę bynajmniej, że samego tego nurtu, tzn. absolutyzacji wolności słowa, nie można krytykować. Chcę jednak podkreślić: to bardzo głęboko zakorzeniony element francuskiej tożsamości republikańskiej – i to przeciw niemu wymierzony był środowy atak. Chodzi o pluralizm, świeckość państwa, francuską wizję demokracji.

Czy można powiedzieć, że chodzi o nurt lewicowej tradycji francuskiej? Czy może to przywiązanie do wolności słowa jest „poza lewicą i prawicą”?

Pismo z pewnością jest liberalno-lewicowe i silnie antyklerykalne – przy czym kiedyś wymierzone głównie w Kościół katolicki, a dziś raczej w radykalny islam. Ale nie jest tak, żeby we Francji lewica miała monopol na ostrą satyrę. „Minute”, czyli pismo Frontu Narodowego, też zaczynało od satyry. Choć niewykluczone, że prawica ma mniejsze poczucie humoru…

Ktoś mógłby powiedzieć, że może to i „bezstronni” skandaliści, ale jednak prowokują. Takich głosów było całkiem sporo. Wielu komentatorów potępiających zamach zastrzegało na przykład, że „to nie jest ich poczucie humoru…”.


Krytyka czyjegoś poczucia humoru jest nie na miejscu, gdy ten ktoś został zamordowany z zimną krwią właśnie z powodu swoich żartów.

Moim zdaniem obraz „Charlie Hebdo” jako czasopisma, które oferuje czytelnikom wulgarne podniety, jest głęboko nieprawdziwy. Po pierwsze, samą formę komiksu, którą się posługuje, jeszcze do niedawna uważano w Polsce za rozrywkę dla dzieci i młodzieży. We Francji jego tradycja jako gałęzi „zalegitymizowanej” sztuki ma wiele dziesięcioleci i pismo doskonale się w tę tradycję wpisuje. Po drugie, zawiera ono kilkanaście rubryk, w których w formie obrazkowej przekazuje często bardzo poważne treści, włącznie z wiadomościami z zagranicy. Podam konkretny przykład. Otóż przed wejściem Polski do Unii Europejskiej współpracowałem z jednym z dziennikarzy „Charlie Hebdo”, Laurentem Sourisseau (rysuje jako Riss), któremu szczęśliwie udało się przeżyć środowy zamach; został w nim ranny. Przygotowywaliśmy materiał o polskich rolnikach. Spędziliśmy ponad tydzień w drodze, objechaliśmy całą Polskę i rozmawialiśmy z dziesiątkami osób. Efektem tego był solidny materiał – komiks opowiadający historię polskich rolników, którzy w dymkach wypowiadają kwestie, jakie mogłyby się pojawić w normalnym tekście analitycznym. Obok były dymki od redakcji zawierające dane i uzupełniające kontekst sytuacyjny. Rysunkowy artykuł o sytuacji polskich rolników tuż przed akcesją! Tam jest nawet dział śledczy!

Mogę zapewnić wszystkich, że „Charlie Hebdo” to naprawdę nie jest rozrywkowy komiks poprzetykany karykaturami papieża i Mahometa…  Rysownicy pisma – w tym ci, którzy zginęli – to wielkie postaci kultury francuskiej, prawdziwy kwiat rysowników, na których wychowało się kilka pokoleń Francuzów. Jasne, że nie wszyscy Francuzi ich czytali, ale chyba wszyscy znali ich kreskę.

Skąd się w ogóle wzięło „Charlie Hebdo”?

Pismo jest kontynuacją tygodnika „Hara-Kiri”, gazety satyrycznej zamkniętej przez władze francuskie w roku 1970 za to, że pozwoliła sobie na dość kontrowersyjny żart. Na pierwszej stronie opublikowano krótką wiadomość: „Tragiczny bal w Colombey: jeden zabity”. Chodziło o śmierć prezydenta de Gaulle’a. Dziesięć dni wcześniej, zanim umarł de Gaulle, we Francji był pożar dyskoteki, w którym zginęło 146 osób. Gazety pisały wtedy: „Tragiczny bal w…, 146 zabitych”. Dodajmy, że w Colombey mieścił się dom generała. Władze zakazały za to publikacji pisma, ale jego autorzy wymyślili, jak cenzurę obejść, i stworzyli nowy periodyk nawiązujący do innego pisma specjalizującego się w przedrukach komiksów amerykańskich, głównie Charliego Browna i Peanutsów. Przemianowali się na „Charlie Hebdo”, czyli po prostu „Tygodnik Charlie”. Ta nazwa jest również przytykiem do de Gaulle’a i historii z cenzurą.

A kto wtedy szydził z de Gaulle’a? Zrewoltowani studenci?

Faktycznie, czasopismo kojarzono z szeroko rozumianą tradycją paryskiej rewolty 1968. Założycielom pisma bliskie było anarchistyczno-wolnościowe odczuwanie rzeczywistości. Co istotne, niektórzy z założycieli pracowali w nim aż do środowego zamachu, w którym zginęli.

Pokolenie rewolty 1968 roku tworzyło potem francuski establishment. Pismo do niego należało?

Na pewno należeli do elity. Niewątpliwie rysownicy „Charlie Hebdo” byli znani całej Francji; często zresztą pracowali dla tak różnych pism jak „Paris Match”, „Humanité” czy satyryczno-śledczy tygodnik „Le Canard enchaîné”. O ich niezależności świadczy choćby to, że czasopismo w zasadzie nie zamieszcza reklam, jeśli nie liczyć jednej strony z prezentacją najnowszego numeru „Libération”, i utrzymuje się ze sprzedaży nakładu. Obecnie sprzedaje się ok. 30 tysięcy egzemplarzy, ale dawniej rozchodziło się nawet sto tysięcy.

„Libération” to pismo o wyraźnym profilu politycznym.

Tak, powtórzę: „Charlie…” miało wyraźny przechył liberalno-lewicowy, laicki – w duchu francuskiej tradycji republikańskiej, choć znaczyło to różne rzeczy w różnych epokach. W czasach prezydenta Pompidou przeciwnikiem był głównie konserwatywny establishment i Kościół katolicki, ale w ostatnich latach – zwłaszcza od 11 września – konserwatyzm, fundamentalizm czy po prostu integryzm islamski, traktowany przez autorów pisma jako narastające zagrożenie.

Front Narodowy też go traktuje w ten sposób.

Niezupełnie. Front Narodowy atakuje islam z pozycji nacjonalistycznych. A to pismo atakuje integryzm na równi z nacjonalizmem. „Charlie” zresztą wyszydzało Marine Le Pen, a nawet się z nią procesowało. Krytykowało natomiast wyraźnie wszelki fundamentalizm religijny. Oni nie są rasistami! Ich żarty – to prawda – bywały niesmaczne, jak choćby ten ukazujący kopulację Trójcy Świętej, ale w pewnym sensie „sprawiedliwie rozłożone”. To bzdura, że uderzali we wszystkich „oprócz Żydów i masonów”, jak twierdził jeden z prawicowych komentatorów w Polsce.

To znaczy, że atak na „Charlie Hebdo” był atakiem na wolność słowa, a nie na liberalny establishment poniżający ludzi religijnych?

W ten sposób został on zrozumiany we Francji i, tak sądzę, w większości krajów świata zachodniego.

A w Polsce?

Zainteresowanie tą sprawą było ogromne, a sposób relacjonowania faktów przez media bardzo rzetelny.

Odnoszę jednak wrażenie, że przynajmniej w pierwszych dniach komentatorzy uznali to za „nie nasz problem”. Bo to są jakieś sprawy muzułmańskie, problemy społeczeństwa wielokulturowego, no a przecież u nas prawie nie ma muzułmanów… Nie postrzegano tego w kategoriach sporu o granice wolności słowa i wartość swobodnej ekspresji.

We Francji te granice ekspresji są zarysowane bardzo szeroko: pamiętam, że prezydent Chirac krytykował przedruk przez „Charlie…” duńskich karykatur Mahometa, uznając je za formę podżegania do konfliktu religijnego, a jego minister kultury miesiąc później urządził uroczystość na cześć humorystów jako „walczących o wolność” , broniąc tym samym prawa pisma do takiej publikacji. Bo prawo to prawo, wolność to wolność, tradycja to tradycja… Najbardziej uderzające jest jednak co innego: w Polsce powstawało mało rysunków na ten temat.

Dzielono się nimi masowo na portalach społecznościowych.

Ale linkowano głównie te zagraniczne. A u nas? Początkowo tylko rysunek Krauzego w „Rzeczpospolitej”, niezbyt mądry zresztą, bo zrównujący islam z terroryzmem, i Andrzej Rysuje w „Gazecie Wyborczej”… Zorganizowano ankietę rysowników, pytając, co o tym sądzą. A przecież cały świat zaczął komentować tę sprawę, samemu rysując! „New Yorker” zrobił piękną okładkę, a u nas żadna gazeta nie przedrukowała nawet „Je suis Charlie”. Mam wrażenie, że w Polsce uważa się, że to nas nie dotyczy. Wszyscy to potępili, ale się nie solidaryzowali. Były analizy, ale aż do weekendu – myślę o okładce „Wyborczej” – brakowało emocjonalnych gestów. Tak jakby brakowało empatii…

Ale analizy i głosy rozsądku są dziś konieczne. Bo dziś grozi nam sytuacja, przed którą przestrzega choćby Juan Cole, a której zapowiedź widać na forach internetowych i w komentarzach. Mam na myśli nagonkę na muzułmanów w Europie. I wtedy ta koszmarna śmierć ludzi o skądinąd liberalnych, oświeceniowych poglądach może posłużyć – na pewno wbrew ich intencjom – sukcesom ksenofobicznej prawicy. A rykoszetem zradykalizować samych muzułmanów i wepchnąć ich w ramiona fundamentalistów.

To niestety bardzo prawdopodobne – i ja się z taką analizą zgadzam. Sądzę tylko, że zauważalna nieobecność, czy może lepiej – niedostateczność gestu ze strony prasy, zwłaszcza tej głównego nurtu, zwłaszcza w pierwszych dwóch dniach, jest czegoś symptomem. W moim przekonaniu: powszechnego poczucia, że „tak naprawdę” Polski to nie dotyczy. A obawiam się, że prędzej czy później ten dylemat i Polskę bezpośrednio dotknie.

A kogo media francuskie winią za tę zbrodnię? Pytam o dominujący przekaz. Jaka interpretacja przeważa?

Opowieść jest dość jednoznaczna: odpowiedzialni są ekstremiści islamscy, którzy z głównym nurtem tej religii nie mają nic wspólnego. Takie jest też stanowisko rządu francuskiego. Oczywiście Marine Le Pen i Front Narodowy puszczają oko do publiczności – „a nie mówiliśmy”, ale rzecz jasna nie głoszą wprost, że winni są po prostu „imigranci” albo „muzułmanie”. Sądzę jednak, że dla większości Francuzów – także tych, którzy zdecydują się przybyć na wielką demonstrację zaplanowaną na niedzielę, to rozróżnienie jest oczywiste. Słusznie się podkreśla, że przecież jeden z policjantów zastrzelonych przez zamachowców był muzułmaninem; widać hasła „strzelali do Charlie Hebdo, zastrzelili islam”. Jednoznacznie potępia się również ataki na meczety, jakie nastąpiły już po zamachu.

A czy świat dziennikarski we Francji postrzega to wydarzenie jako pewną cezurę? Czy panuje poczucie, że coś zmieniło się nieodwołalnie?

Na razie dominuje szok i niedowierzanie. Ale jestem przekonany, że ta tradycja niezależności, wolności słowa i swobody ekspresji we Francji jest nie do zabicia. To coś tak głęboko wpisanego w kulturę francuską, że nawet zamach nie odstraszy nikogo od pisania i rysowania. „Charlie Hebdo” wychodzi dalej, gazety francuskie zaoferowały pomoc rzędu pół miliona euro, „Liberation” udostępniło lokale. To zresztą oczywiste – bo przecież chodzi właśnie o to, żeby okazać zbiorową solidarność i nie dać się zastraszyć.

A czy Francuzi mają poczucie, że są na wojnie?

Jeśli mogę wnosić po reakcjach moich przyjaciół, to tak. Są przekonani, że to może być dopiero początek. Prezydent Hollande w swoim przemówieniu do narodu wyraźnie wezwał do czujności – ale także ostrzegł przed opisywaniem kogokolwiek „grubą kreską”, mając na myśli utożsamianie ekstremizmu z jakąkolwiek grupą społeczną czy wyznaniem.

Bernard Osser – wieloletni korespondent prasy francuskiej w Polsce, od 2000 roku dziennikarz Agence France-Presse.

Dziennik Opinii o zamachu we Francji:


Juan Cole: Ekstremizm żywi się ekstremizmem

Patrycja Sasnal: Nie nakręcajmy błędnego koła nastrojów antymuzułmańskich

Jakub Majmurek: Obraz wolny, wolność ubezpieczający

Czytaj także:

Paul Scheffer: Muzułmanom nie potrzeba tolerancji

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij