Ikonicznym obrazem tej dekady jest młoda osoba siedząca w Starbucksie, z twarzą podświetloną przez błękitną poświatę z ekranu MacBooka.
W wyjaśnieniu przyczyn globalnych niepokojów wybitną rolę przypisywano technologii i mediom społecznościowym – i nie bez powodu. Media społecznościowe i nowe technologie wywarły olbrzymi wpływ na kształt rewolucji z roku 2011, tak samo jak w poprzedniej dekadzie ukształtowały przemysł, świat finansów i kulturę masową. Ważne jest nie to, że egipska młodzież korzystała z Facebooka albo że brytyjscy studenci posługiwali się Twitterem, a uczestnicy zamieszek w Grecji zwoływali się przez Indymedia, ale to, do czego użyli tych mediów – i jaki ta technologia ma wpływ na hierarchie, idee i działania.
Kluczowym pojęciem jest tutaj sieć – której wpływ na politykę wzrastał już od dawna. Podstawowe prawo sieci wyjaśnił szef Bell Telephone Theodore Vail już w roku 1908: im więcej ludzi korzysta z sieci, tym bardziej funkcjonalna jest ona dla każdego użytkownika. Znamy to jako „efekt sieci”: twierdzenie to opisuje stworzenie z interakcji dwojga ludzi „czegoś trzeciego”, co nie pociąga za sobą jakichkolwiek kosztów. Ponieważ teoria sieci zrodziła się w salach zarządów korporacji, to „coś trzecie” w sieci utożsamiano zazwyczaj z wartością ekonomiczną. W ostatnich latach stało się jednak jasne, że sieć może wytworzyć dużo więcej.
Sprawa ma jeszcze jeden aspekt: kiedy ową teorię po raz pierwszy sformułowali technolodzy Vaila, „efekt sieci” wydawał się produktem ubocznym, wynikiem szczęśliwego zbiegu okoliczności. Dziś jesteśmy jego świadomymi użytkownikami i promotorami. Każdy, kto używa technologii informacyjnych, rozumie, że jest – czy to w pracy, na Facebooku, na eBayu czy w sieciowej grze komputerowej – „węzłem” sieci: nie szeregowym użytkownikiem, nie biernym świadkiem, nie przywódcą, ale wielozadaniową wersją każdego z nich.
Klienci Vaila prawdopodobnie nie mieli pojęcia, że kupując telefony i używając ich, zwiększali wartość tej technologii dla innych, a także wpływali pozytywnie na inne przedsięwzięcia Bella (co dziś określa się mianem „sieciowych efektów zewnętrznych”). Dziś wielu z nas rozumie to bardzo dobrze. W efekcie w zeszłym dziesięcioleciu „efekt sieci” błyskawicznie rozszerzył swoje oddziaływanie z ekonomii korporacyjnej na socjologię. Najbardziej oczywisty wpływ wywarł na media i ideologię.
Na długo przed tym, zanim ludzie zaczęli korzystać z Twittera, by podsycać społeczne niepokoje, mainstreamowi dziennikarze zauważyli – ku swemu przerażeniu – że czyjś publiczny status i wysokość jego dochodów nie gwarantują jeszcze popularności tej osoby w sieci.
Status ludzi w internecie rośnie bądź spada wraz z niezawodnością i wiarygodnością tego, co piszą. To klasyczny efekt sieci – ale nie da się go zmierzyć w kategoriach zysków i strat.
Jeśliby spojrzeć na repertuar narzędzi informacyjnych, jakich użyto do rozprzestrzenienia rewolucji z lat 2009−2011, wyglądałoby to tak: Facebooka używano do tworzenia grup, tajnych i jawnych – aby zadzierzgnąć silne, acz elastyczne więzi. Twittera – do organizowania się w czasie rzeczywistym i rozpowszechniania informacji z pominięciem nieporęcznych metod „zbierania newsów” z mainstreamowych mediów. Przez YouTube’a i połączone z Twitterem strony ze zdjęciami – Yfrog, Flickr i Twitpic – natychmiastowo dostarczano dowodów na prawdziwość głoszonych tez. Strony do skracania linków, jak bit.ly, stosowano do rozpowszechnienia najważniejszych artykułów przez Twittera.
Demokracja retweetowania (albo udostępniania na Facebooku) pozwala odsiewać śmieci. W ten sposób najważniejsze głosy dialogu, jaki toczy się wokół działań, promowane są niejako przez aklamację, tak jak to było w przypadku oryginalnego wpisu o „dwudziestu powodach” na moim blogu. Aktywiści opisują ten proces jako „memetyczny” – zaczerpnęli to określenie z Richarda Dawkinsa koncepcji informacyjnych „memów”: pomysłów, które zachowują się tak jak geny, walcząc o przetrwanie i podlegając mutacjom.
Podglebiem dla mediów społecznościowych jest telefonia komórkowa: w każdym tłumie zobaczymy przypominające stada strusi ręce trzymające w górze komórki, fotografujące nimi sceny represji czy rewolucji, oferujące globalnej widowni natychmiastowy i nieusuwalny przekaz. Komórki, a zwłaszcza SMS-y, są podstawą powstańczej komunikacji: SMS umożliwia zamieszczanie wpisów na Twitterze albo na mikroblogach, nawet jeśli nie masz w telefonie dostępu do internetu i nie możesz przeczytać efektu końcowego. Wysyłanie wiadomości można oczywiście śledzić. Jak jednak wiedzą wszyscy fani The Wire, możesz pokrzyżować inwigilującym szyki, używając prostego zestawu na kartę, którą można w awaryjnej sytuacji wyrzucić. Co więcej, dla dużej części ubogiej młodzieży i mieszkańców slumsów taki telefon na kartę to wszystko, na co mogą sobie pozwolić.
Wreszcie jest jeszcze blogowanie. Choć stanowiło ono wczesną formę mediów społecznościowych i zostało w dużej mierze zagarnięte przez mainstreamową prasę, w roku 2011 byliśmy świadkami odrodzenia się czegoś, co było esencją tego środka komunikacji: możliwości wyrażania swych poglądów za pomocą fotomontaży, filmików, słów i linków składających się na nieusuwalne deklaracje zaangażowania lub wzgardy. W niektórych krajach w szczątkowej formie pewną rolę odegrały internetowe „tablice ogłoszeń”: ateńską rewoltę z grudnia 2008 pierwotnie organizowano przez wrzutki informacji na tablicę ogłoszeń Indymediów.
Blogi wywoływały najgorętsze reakcje w świecie arabskim, gdzie mainstreamowa prasa podlega różnym rodzajom cenzury i autocenzury. Jednak we wszystkich teatrach rewolucji to one oferowały jedną kluczową możliwość: zalinkowania czegoś. Stały się, tak jak gazety w XIX wieku, opiniotwórczymi środkami przekazu. Siłę ich wpływu uświadamia fakt, że w roku 2011 aż 7 procent ankietowanych blogerów z Bliskiego Wschodu zgłaszało, że byli aresztowani przez siły bezpieczeństwa swojego kraju.
Możliwość używania całego szeregu narzędzi informacyjnych przez ludzi niedysponujących ekspercką wiedzą pozwoliła protestującym na całym świecie przechytrzyć policję, dotrzeć ze swym przekazem do newsroomów globalnych mediów, a przede wszystkim utrzymać chłodny, wyrazisty dystans wobec tego, co Auden nazwał kiedyś „starczymi głupotami dyktatorów”. Dała ona też dzisiejszym ruchom protestu ogromną przewagę psychologiczną, jaką nie dysponowała żadna rewolta od roku 1968.
Forma dzisiejszych protestów wydaje się całkowicie współgrać z tym, jak żyją ludzie. Jest nowoczesna; jest zaimpregnowana na zarzuty o „opieranie się postępowi”. Naprawdę posługuje się technologią, która jest aż tak kluczowa dla współczesnej pracy i wypoczynku, że rządy nie mogą jej po prostu wyłączyć bez wyrządzenia szkód gospodarce swych krajów. I, jak przekonali się Mubarak, Kadafi i rodzina królewska z Bahrajnu, nawet jej wyłączenie nie działa, a to dlatego – i ten właśnie technologiczny fakt stanowi społeczny i polityczny aspekt wydarzeń – że sieć zazwyczaj jest zdolna pokonać hierarchiczne struktury.
Walter Powell, pionier teorii sieci, w taki oto sposób podsumował powody, dla których tak się dzieje: sieć lepiej się dostosowuje do sytuacji, w której jakość informacji jest kluczem do sukcesu, ale jednocześnie sama informacja jest bardzo płynna; hierarchia zaś najlepiej działa wówczas, kiedy przekazuje się tylko polecenia i reakcje na nie, a całe otoczenie jest przewidywalne. Przede wszystkim zaś, „kiedy informacja przechodzi przez sieć, jest zarazem bardziej wolna i bogatsza [niż w hierarchii]; nowe więzi i nowe znaczenia są tworzone, dyskutowane i oceniane”.
Pierwsi teoretycy sieci badali na przykład zalety współpracujących ze sobą warsztatów w dużych fabrykach przemysłu tekstylnego. Dziś badamy sieci złożone z wielu milionów węzłów, które znalazły się w konflikcie z państwem. Kiedy sieci informacyjne staną się „społecznościowe”, będzie to miało bardzo dalekosiężne skutki: prawda będzie rozprzestrzeniać się szybciej od kłamstwa, a wszelka propaganda będzie mogła natychmiast zostać skompromitowana.
Oczywiście można próbować robić wrzutki bądź głosić systemową propagandę, ale sieć, na którą składa się świadomość milionów ludzi, natychmiast powróci do pionu: działają oni niczym białe ciałka krwi przeciwko infekcji tak, że ostatecznie to prawda, albo coś do niej zbliżonego, będzie miała większą siłę przebicia niż dezinformacja.
Według ustaleń południowokoreańskich autorów pierwszego empirycznego badania Twittera nie jest to tak naprawdę „sieć społecznościowa”, ale coś, co bardziej przypomina serwis informacyjny. Takie serwisy jak Flickr, MSN czy Yahoo charakteryzuje wysoki poziom „wzajemności”, jako że około 70 procent wszystkich zachodzących w ich ramach relacji ma charakter dwustronny. Facebook zbudowany jest w ten sposób, że wzajemność jest stuprocentowa: ja jestem twoim „znajomym”, a ty moim. Na Twitterze z kolei tylko około 22 procent relacji jest dwustronna: „obserwujących” jest dużo więcej niż „obserwowanych”.
Drugi skutek takiej, a nie innej formy Twittera polega na tym, że formy protestu mogą się gwałtownie zmieniać. O ile podstawowa forma, powiedzmy, partii leninowskiej, guerilli czy nawet zamieszek w getcie nie zmieniła się od stulecia, o tyle kiedy używasz sieci społecznościowych, organizacyjny format rewolty jest wciąż płynny. Nawet w okresie między irańskimi powstaniami z lipca 2009 a momentem, kiedy piszę te słowa (jesień 2011), to, jak protestujący używają mediów społecznościowych, w jaki sposób kieruje się zamieszkami (jak w przypadku „zadym z BlackBerry” w Anglii w roku 2011), jak omijają wyłączenia internetu i jakich narzędzi używają do blokujących sieć hakerskich ataków typu denial of service, uległo zmianom.
I faktycznie, w czasie irańskiego powstania z roku 2009 sposoby użycia mediów społecznościowych wyraźnie ewoluowały. Protestujący używali maili, blogów i SMS-ów do modyfikowania form protestu w czasie rzeczywistym. Nazwali ten proces „tworzeniem fali”. Obserwując ten fenomen, Saeid Golkar, badacz z uniwersytetu Stanforda, stwierdza: „Internet pozwala swym użytkownikom rozpowszechniać nowe mechanizmy szerzenia protestu i gromadzić reakcje na swe sugestie. Z jednej strony spłaszcza to ruch i czyni go bardziej demokratycznym, z drugiej – czyni te działania bardziej racjonalnymi, redukując ich koszty”.
Kiedy rewolta w świecie realnym została zdławiona, aktywiści wycofali się na cyfrowe dachy: zrzucając „bomby googlowe” na Ahmadinedżada i dokonując cyberataków na rządowe strony, wywierali jednocześnie psychologiczny nacisk na aparat represji, publikując nazwiska jego funkcjonariuszy i rozpowszechniając szczegółowe informacje na ich temat. W odpowiedzi – która pozostaje najlepiej udokumentowanym poza Chinami przykładem cyberrepresji – reżim przesiał Facebooka w poszukiwaniu danych aktywistów, wykonał cyberataki przeciwko ich własnym sieciom i nakazał dziesięciu tysiącom członków milicji Basij, aby założyli swą własną, konkurencyjną blogosferę.
Nowa technologia umożliwia zatem nie tylko zawiązywanie między samymi protestującymi nowego typu relacji, ale także pozwala na budowanie takich relacji między nimi a mainstreamowymi mediami, dając ruchom protestu większe przełożenie na organizacje pozarządowe, ciała multilateralne i strażników prawa międzynarodowego. Zapewnia natychmiastowy dostęp do dowodów na potwierdzenie różnych tez i pozwala od razu neutralizować kłamstwa, także te kolportowane przez państwową propagandę. Wszystko to stanowi jednak tylko efekt uboczny dużo większej zmiany, jaką przyniosła technologia: zmiany ludzkich zachowań.
Ikonicznym obrazem tej dekady jest młoda osoba siedząca w Starbucksie, z twarzą podświetloną przez błękitną poświatę z ekranu MacBooka. Może chodzić po mieście, komponować przebojowy numer z gatunku electro-pop, w ramach jakiegoś związanego z wysokimi technologiami projektu wytwarzać więcej wartości dodanej niż cały oddział Starbucksa; może też planować rewolucję.
Dla starszego pokolenia, zanurzonego w kulturze kolektywizmu, takie dzieciaki ze Starbucksa są uosobieniem egoistycznej izolacji. Okazuje się jednak, że ci młodzi ludzie wcale nie tracili czasu: byli pionierami wielkiej ekspansji mocy pojedynczej ludzkiej istoty.
Jest to fragment książki Paula Masona Skąd ten bunt. Nowe światowe rewolucje, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Pominięto przypisy.