Świat

Instrumentalizacja Zagłady i antypalestyński rasizm

Bez skonfrontowania się z faktem, że pewien typ konceptualizowania antysemityzmu prowadzi do dehumanizacji i odpodmiotowienia Palestyńczyków, nie da się zachować poznawczej, etycznej i politycznej spójności badań nad antysemityzmem i programów zwalczania go.

W marcowym numerze London Review of Books ukazał się tekst Pankaja Mishry zatytułowany The Shoah after Gaza. Autor stwierdza w nim, że obecna wojna w Gazie oraz instrumentalne wykorzystywanie Holocaustu (i antysemityzmu w ogóle), którego przy jej okazji dopuszczają się izraelscy politycy i ich sojusznicy, stanowi prostą drogę do tego, żeby dziedzictwo Zagłady wypłukane zostało z moralno-politycznych treści, a jego normatywny potencjał zdewaluowany.

Warufakis: A gdyby państwo palestyńskie powstało?

Mishra przypomina, że w powojennej Europie dziedzictwo to, pod hasłem „nigdy więcej”, stało się źródłem nadziei na nowy etyczno-polityczny porządek, oparty na ideałach demokracji i praw człowieka. W jego ramach wykształciły się pojęcia odpowiedzialności, winy zbiorowej oraz zbrodni przeciw ludzkości, które miały pomóc w przywracaniu „moralnej równowagi” w świecie naznaczonym przez ekstremalne doświadczenia drugiej wojny światowej. Wiązało się to ze wpisaniem różnych form upamiętniania Zagłady w kanony demokratycznej kultury, a także z traktowaniem jej jako probierza, pozwalającego na ostateczną ocenę projektów i działań politycznych pojawiających się w zachodnim świecie.

Mishra pisze w kontekście coraz bardziej krwawej operacji odwetowej prowadzonej przez izraelską armię w odpowiedzi na atak Hamasu z 7 października 2023, w którym zginęło ponad 1200 osób. Według najnowszych danych opublikowanych w czasopiśmie naukowym The Lancet liczba ofiar w Strefie Gazy – licząc osoby, które zmarły z głodu – może wynosić nawet 186 tysięcy. Działania zbrojne prowadzone przez Izrael od początku wiązały się z powtarzającymi się masowymi przesiedleniami, systematycznym niszczeniem podstawowej infrastruktury oraz blokowaniem dostaw prądu, wody i żywności dla coraz bardziej wyczerpanej ludności cywilnej.

Nie jesteśmy niewinni w sprawie Holocaustu. To wymaga przemyślenia antysemityzmu

Jak pokazały ostatnie miesiące, sięganie do Zagłady stało się powszechnym zabiegiem używanym przez tych, którzy chcą uzasadnić słuszność tej operacji. Przykładem jest porównywanie ataku Hamasu do Holocaustu, żółte gwiazdy Dawida na ubraniach izraelskiego przedstawicielstwa podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ czy nagminne przypisywanie antysemityzmu krytykom działań izraelskiego rządu.

Zagłada jako motyw antyarabski

Wykorzystywanie Zagłady nie jest nowością w polityce Izraela wobec Palestyńczyków. Rekonstruując historię tej praktyki Mishra sięga do izraelskich badaczy: Edith Zertal i Toma Segev’a (ich książki dostępne są także w polskich tłumaczeniach), którzy pokazują, że w pierwszych latach istnienia Izraela Zagłada była w nim tematem niemal nieobecnym i silnie stabuizowanym, postrzeganym jako niepasujący do projektu budowania młodej, prężnej państwowości, wychylonej w przyszłość i zdeterminowanej, by odciąć się od upokorzeń, które wiązały się z życiem w diasporze. Przełomem był proces Eichmanna z 1961 roku, który zaplanowany został przez Ben Guriona jako wielki spektakl, mający zjednoczyć podzielone izraelskie społeczeństwo wokół pamięci Zagłady i uczynić ją bazą narodowej tożsamości.

Žižek: Protestujemy z rozpaczy, bo nadciąga katastrofa

W kolejnych dekadach Zagłada stała się tematem coraz bardziej eksponowanym w izraelskim życiu publicznym dzięki zinstytucjonalizowanym praktykom upamiętniania, wpisaniu jej w programy edukacyjne, kulturalne i naukowe. Jednocześnie w coraz większym stopniu stawała się elementem dyskursów politycznych, zwłaszcza tych, które dotyczyły napiętych stosunków z krajami arabskimi. W narracjach tych Arabowie przedstawiani byli często jako nowi naziści, a zagrożenie, jakie mieli stanowić dla izraelskiego państwa, porównywano do Holocaustu. Ten typ porównań obecny był w dyskursie Menachema Begina, który w 1977 roku objął stanowisko premiera Izraela. Od lat stosuje go także Benjamin Natanjahu, który głosi, że nazistowskie „ostateczne rozwiązanie” było w istocie pomysłem arabskim, podsuniętym Hitlerowi przez muftiego Jerozolimy, Mohammeda Amina al-Husseiniego.

Rozważania dotyczące izraelskich działań w Gazie prowadzą Mishrę do stwierdzenia, że obecnie to nie Izrael jest depozytariuszem moralnego dziedzictwa Zagłady. Strażnikami jej uniwersalistycznego potencjału są raczej ci, którzy wyrażają solidarność z Palestyńczykami i domagają się dla nich sprawiedliwości oraz równych praw.

Przywracanie epistemicznej sprawiedliwości

Tekst Mishry prowokuje do postawienia pytań o to, co wojna w Gazie oznacza dla polskich badań i dyskusji nad Zagładą oraz antysemityzmem, przeszłym i obecnym. Do niedawna badania te i dyskusje wydawały się nie mieć zbyt wielu bezpośrednich związków z tym, co zwykliśmy nazywać konfliktem izraelsko-palestyńskim. Wyjątkiem, chociaż tylko pozornym, była w nich kwestia polskiego Marca 68’ i poprzedzających go wydarzeń związanych z izraelsko-arabską wojną sześciodniową 1967 roku oraz marginalny, przynajmniej przed październikiem 2023 roku, temat tzw. nowego antysemityzmu w Polsce. Jednak wydarzenia ostatnich miesięcy nie tylko wydobyły z zapomnienia „sprawę palestyńską”, ale także postawiły jej związki z kontekstem polskim w nowym świetle.

Warufakis: Cały niemiecki system polityczny postanowił nie dopuścić do rozmowy o Palestynie

Truizmem jest stwierdzenie, że rola, jaką w Polsce odgrywają badania nad Zagładą oraz antysemityzmem, nie sprowadza się do tworzenia coraz bardziej precyzyjnej wiedzy na temat określonego wycinka przeszłości. Jak pokazuje historia tych badań, są one czymś, co wywołuje gwałtowne polityczne reakcje, zmierzające do podporządkowania ich oficjalnej polityce historycznej. Ze skrajnymi tego przykładami mieliśmy do czynienia w ostatnich latach, za rządów PiS, podczas których na mocy nowelizacji ustawy o IPN próbowano ograniczyć badania nad polskim współudziałem w Zagładzie (tzw. lex Gross z 2018), regularnie nękano pozwami sądowymi zajmujących się tym tematem badaczy oraz przeprowadzono w mediach personalną nagonkę na Barbarę Engelking i kierowane przez nią Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Z trendem tym mamy do czynienia także dziś, w kontekście sporów dotyczących Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.

We wszystkich tych działaniach celem jest obrona pewnej wizji narodowej przeszłości, akcentującej polskie cierpienie, niewinność i bohaterstwo, która w dużym stopniu opiera się na negowaniu faktów odsłanianych przez badania nad Zagładą i antysemityzmem. W obronie tej wizji nie chodzi jednak tylko o przeszłość. Przede wszystkim jest ona elementem polityki, której oś stanowi pewna koncepcja polskiego Narodu (celowo przez duże „N”), jego katolicka tożsamość, suwerenność i „dobre imię”. Jak pokazują ostatnie lata, ta narodowa – czy raczej nacjonalistyczna – polityka wiąże się z ograniczaniem praw kobiet, zinstytucjonalizowaną przemocą wobec mniejszości LGBTQ, odrzuceniem praworządności, rasizmem i marginalizowaniem Polski w relacjach międzynarodowych. Uderzając w promowaną w ramach tej polityki wizję polskiej historii, badania nad Zagładą i polskim antysemityzmem pośrednio uderzają więc także w faszyzujące zapędy tego typu narracji.

Izrael sprowadza na siebie klęskę. Zdziwię się, jeśli za 25 lat wciąż będzie istnieć [rozmowa]

Wszystko to pokazuje, że szczególne znaczenie badań nad Zagładą i polskim antysemityzmem lokuje się przynajmniej w trzech wymiarach. Po pierwsze, w wymiarze poznawczym, który wiąże się z dążeniem do prawdy historycznej i redukcją naszej niewiedzy na temat własnej przeszłości, zwłaszcza jej mniej chlubnych rozdziałów. Po drugie, w wymiarze politycznym, w ramach którego badania te pomagają przeciwstawić się ksenofobicznym tradycjom polskiego nacjonalizmu i wytwarzanym przez nie mitom historycznym. Po trzecie, w wymiarze etycznym, w którym omawiane badania można rozumieć jako dążenie do zaprowadzenia czegoś, co w humanistyce ostatnich lat nazywane jest sprawiedliwością epistemiczną.

Polega ona na oddaniu głosu tym, którzy zostali wymazani z oficjalnych narracji historycznych, na próbie symbolicznego przywrócenia im podmiotowości poprzez skierowanie uwagi na ich doświadczenia, cierpienie i sprawczość. Kombinacja tych trzech wymiarów sprawia, że badania nad Zagładą i antysemityzmem zawierają w sobie ogromny ładunek normatywny i odgrywają rolę istotnego punktu orientacyjnego we współczesnej polskiej „topografii moralnej”. Uznanie społecznej i historycznej doniosłości tych badań ma jednak także drugą stronę: jest nią oczekiwanie, że spełnią najwyższe standardy poznawczej uczciwości i moralnej przenikliwości.

Kwestia współudziału

W moim przekonaniu standardów tych nie da się spełnić bez poważnego zmierzenia się z argumentacją w rodzaju tej, którą przedstawia Mishra. Polityczna instrumentalizacja Zagłady, która od wielu dekad jest częścią polityki przemocy i ucisku wobec Palestyńczyków, sprawia, że konieczne staje się postawienie następującego pytania: w jaki sposób polskie badania oraz dyskusje nad Zagładą i antysemityzmem chronią się przed włączeniem w machinę wspomnianej instrumentalizacji i jak zabezpieczają swój autorytet przed niepożądanym użyciem go w złej sprawie?

Pierwszą sprawą jest tutaj współpraca z podmiotami, które w taki lub inny sposób mogą być zaangażowane w działania naruszające prawa Palestyńczyków. Problem ten zazwyczaj unieważniany jest za pomocą dobrze zinstytucjonalizowanego dyskursu, który jednoznacznie klasyfikuje kampanię BDS (domagającą się zerwania relacji z Izraelem) jako antysemicką i tym samym skutecznie blokuje jakikolwiek namysł nad etyką kontaktów instytucjonalnych. Warto jednak wyraźnie podkreślić to, że w przypadku kontaktów, których przedmiotem jest badanie Zagłady i antysemityzmu, etyka ta ma znacznie bardziej fundamentalne znaczenie, niż w przypadku tematów nieobciążonych tak wielkim ładunkiem normatywnym.

Palestyńczyków dawno temu złożono na ołtarzu relacji politycznych [rozmowa]

Druga sprawa dotyczy tworzenia pewnego rodzaju dyskursu publicznego, w którym problematyka antysemityzmu użyta jest w taki sposób, że Palestyńczycy zostają w nim uniewidocznieni i odpodmiotowieni, a często także zdehumanizowani i wyrzuceni poza granice czegoś, co można nazwać „przestrzenią zobowiązań moralnych”. W książce Islamofobia jako technologia władzy. Studium z antropologii politycznej pisałam o tym, że jednym z narzędzi takiego odpodmiotowienia jest zabieg polegający na włączeniu w definicję antysemityzmu krytyki, której przedmiotem jest polityka prowadzona przez państwo Izrael.

Zabieg ten skutkuje poznawczą i etyczną dewaluacją pojęcia antysemityzmu oraz tym, że zostaje ono zredukowane do bycia parasolem chroniącym wszelkie, także niezgodne z prawem, działania izraelskich instytucji. Moja teza, że prowadzi on również do odpodmiotowienia i dehumanizacji Palestyńczyków, a właściwie do wymierzonego w nich rasizmu, opiera się na tym, że zabieg ten a priori określa Palestyńczyków mianem antysemitów i tym samym moralnie ich dyskwalifikuje jako tych, którzy mogą mieć zasadne dążenia polityczne. Palestyńczycy bowiem na wszystkich swoich terenach – na okupowanym Zachodnim Brzegu, w zaanektowanej przez Izrael Wschodniej Jerozolimie, a zwłaszcza w Strefie Gazy, poddani są uciskowi i systemowej przemocy ze strony izraelskiego państwa. Odmówienie im (oraz ich sojusznikom) prawa do krytyki państwa-okupanta jest równoznaczne z zanegowaniem ich podmiotowości wyrażającej się w prawie do przetrwania, wolności i godności czy nawet wypowiadania się na temat warunków, w których żyją.

Bombardują nas, zadzwonię później [reportaż]

Problemem jest tutaj kontrowersyjna definicja antysemityzmu, która została stworzona w 2016 roku przez Międzynarodowy Sojusz na Rzecz Pamięci o Holocauście (IHRA), a następnie przyjęta przez rządy wielu zachodnich krajów, w tym USA, Niemcy i Polskę, jako „niewiążąca prawnie definicja robocza” (można ją także znaleźć na stronach Komisji Europejskiej). Dosyć powszechnie jest ona przyjmowana także przez polskie instytucje i organizacje, które podejmują temat uprzedzeń społecznych i ksenofobii. Jej cechą jest to, że łączy antysemityzm z wrogością wobec izraelskiego państwa – spośród podanych w niej 11 przykładów antysemityzmu aż 7 dotyczy Izraela. Na forach międzynarodowych wielokrotnie podnoszono, że definicja ta promowana jest przez organizacje wspierane przez izraelski rząd i wykorzystywana do ograniczania wolności słowa oraz blokowania krytyki jego działań tego rządu.

Od początku wywoływała ona protesty ze strony intelektualistów arabskich i palestyńskich, a także wielu badaczy antysemityzmu i Zagłady. W 2020 roku znalazło to swój wyraz w tzw. Deklaracji Jerozolimskiej. Jej autorzy sformułowali alternatywną, bardziej zniuansowaną definicję, w której podkreślili, że ocena tego, czy dana wypowiedź lub działanie kwalifikuje się jako antysemityzm, wymaga uważnej analizy kontekstu. Przede wszystkim jednak stwierdzili, że definiowanie pojęcia antysemityzmu musi brać pod uwagę „ochronę przestrzeni dla otwartej debaty na temat drażliwej kwestii przyszłości Izraela i Palestyny”.

Wśród sygnatariuszy Deklaracji Jerozolimskiej jest wiele uznanych autorytetów z obszaru badań nad Zagładą i antysemityzmem. Nie mając wsparcia ze strony izraelskiego rządu i popieranych przez niego instytucji społecznych i badawczych, którym cieszy się „robocza definicja” IHRA, deklaracja została jednak zmarginalizowana. Nie jest mi znana żadna istotna dyskusja na jej temat, która miałaby miejsce w Polsce. Zaś bez skonfrontowania się z faktem, że pewien typ konceptualizowania antysemityzmu prowadzi do dehumanizacji i odpodmiotowienia Palestyńczyków, nie da się zachować poznawczej, etycznej i politycznej spójności badań nad antysemityzmem i programów zwalczania go. Każdy projekt walki z rasizmem i uprzedzeniami wobec jakiejś grupy, który ignoruje, akceptuje lub utrwala rasizm i uprzedzenia wobec innej, w istocie podkopuje i delegitymizuje sam siebie.

Problemy z widzeniem

W polskim kontekście istnieje wiele poważnych barier utrudniających dostrzeżenie w Palestyńczykach ludzi należących do „obszaru zobowiązań moralnych”, w którym sami funkcjonujemy. Jednym ze źródeł problemu jest polska historia i związane z nią genealogie pewnych haseł i dyskursów politycznych, które funkcjonują w sferze publicznej.

Logika nagiej siły. Od „wojny z terrorem” do ludobójstwa

Pierwsza bariera wiąże się z obecnością w Polsce silnego, zinstytucjonalizowanego i upolitycznionego oporu wobec badań, które odsłaniają skalę polskiego antysemityzmu oraz współudziału w Zagładzie. Wobec tego oporu jakiekolwiek próby poszerzania obrazu o izraelską przemoc i zbrodnie na Palestyńczykach postrzegane są jako działanie przyczyniające się do relatywizacji lub odwracania uwagi od przemocy i zbrodni, jakich Polacy dokonali na Żydach. Próby te klasyfikuje się jako antysemickie w skutkach, jeśli nie w intencjach. Założeniem tej argumentacji jest to, że konflikt izraelsko-palestyński jest czymś odległym, pozbawionym bezpośrednich i znaczących implikacji dla polskiej debaty publicznej, a za podejmowaniem kwestii palestyńskiej nie może stać inna motywacja, niż wynikająca z antysemityzmu.

Druga bariera wiąże się z historią powojennego polskiego antysemityzmu, a zwłaszcza z antysemicką kampanią z lat 1967-1968, której kulminacją był Marzec ‘68.

Międzynarodowym kontekstem tej kampanii była izraelsko-arabska wojna sześciodniowa 1967 roku, w której druzgocącą porażkę poniosła strona arabska, wspierana przez kraje zimnowojennego „bloku socjalistycznego”. W Polsce wykorzystano wtedy politycznie motywowany wymóg obligatoryjnej solidarności z krajami arabskimi do tego, aby piętnować nielojalnych wobec PRL, domniemanych sympatyków imperialistycznego Izraela i syjonizmu. Doszukiwano się ich głównie wśród osób z korzeniami żydowskimi, co oznaczało, że wrogi i zdradziecki „syjonista” był po prostu kryptonimem „Żyda”.

Ten haniebny epizod polskiej historii utrwalił pewne zestawy skojarzeń i propagandowych haseł jako wyznaczników zakodowanego antysemityzmu, tzw. marcowego gadania. Kiedy jednak dzisiaj stosuje się schematy interpretacyjne wypracowane do dekodowania tego „gadania” poza jego historycznym kontekstem, stają się one często retoryczną pałką na tych, którzy mówią o gwałceniu praw Palestyńczyków przez izraelskie państwo. Problemem jest również pewien automatyzm myślowy, związany z tym, że podstawową strukturą intelektualnej prawomocności w potransformacyjnej Polsce jest antykomunizm. Automatyzm ten sprawia, że wszystko, co kojarzy się z komunizmem, zostaje naznaczone śmiesznością lub grozą i w ten sposób podlega ostatecznej delegitymizacji. Dotyczy to także solidarności z Palestyńczykami, która w pewnym okresie PRL stanowiła polityczny dogmat.

Kolejną barierą jest rozpowszechniona w Polsce islamofobia, opierająca się na przeciwstawieniu: „świat islamu” kontra „demokratyczny Zachód” (którego częścią ma być Izrael). Pozwala ona zredukować sprawę palestyńską do religijnego fanatyzmu Hamasu, a izraelską wojnę z nim przedstawić jako zderzenie zachodniej cywilizacji z muzułmańskim barbarzyństwem. Ujęcie to, przyjmowane przez czołowych izraelskich polityków, przesuwa poza obszar widoczności palestyńską historię oraz doświadczenie niesprawiedliwości ze strony izraelskiego państwa. Pozwala także przedstawić dokonywane przez nie naruszenia prawa międzynarodowego jako w jakiś sposób zrozumiałe i nieuniknione. W Polce podejście to dobrze wpasowuje się w antymuzułmańską ksenofobię, która rozwinęła się w powiązaniu z polityką antyuchodźczą i antymigrancką i także jest czymś, co tworzy atmosferę przyzwolenia na łamanie prawa (np. na granicy polsko-białoruskiej).

Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości potwierdza to, co Palestyńczycy mówią od 57 lat

Inną jeszcze barierą jest niewiedza dotycząca problematyki palestyńskiej, arabskiej czy muzułmańskiej, która wiąże się z silnym, w jakiejś części politycznie uwarunkowanym, rozdzieleniem badań akademickich na tematy żydowskie oraz arabskie. Widać to na poziomie struktur instytucjonalnych, środowisk badawczych i stosowanych przez nie paradygmatów teoretycznych. Owocuje to tym, że osoby zajmujące się zagadnieniami żydowskimi często stają się bezradne – a tym samym podatne na uprzedzenia i upolitycznione stereotypy – w sytuacji, gdy zagadnienia te spotykają się z tematyką arabską czy muzułmańską.

Podsumowując: wojna w Gazie jest czymś w rodzaju testu dla intelektualnej, etycznej i politycznej wiarygodności polskich badań i dyskusji nad Zagładą i antysemityzmem. Bez rzetelnego zmierzenia się z „kwestią palestyńską” i otwarcia oczu na dramat Palestyńczyków, w tym jego aktualną odsłonę, normatywny depozyt zawarty w badaniach nad Holokaustem i antysemityzmem będzie trudny do zachowania.

**
Monika Bobako – filozofka, profesor UAM, absolwentka UAM oraz Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie. Jest autorką książek: Islamofobia jako technologia władzy. Studium z antropologii politycznej oraz Demokracja wobec różnicy. Multikulturalizm i feminizm w perspektywie polityki uznania. Interesuje się kwestiami rasy i rasizmu, w tym islamofobii i antysemityzmu, oraz problemami świata postkolonialnego, szczególnie społeczeństw muzułmańskich. Jej obecny projekt badawczy finansowany przez Narodowe Centrum Nauki zatytułowany jest Genealogie peryferyjnej białości. Polskie tożsamości w perspektywie teorii urasawiania.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij