Dilma Rousseff jest jedynym czołowym politykiem, który nie kradł, by się wzbogacić, i który został odsunięty od władzy przez gang złodziei, którzy to robili.
Kiedy w poniedziałek 29 sierpnia prezydent Brazylii Dilma Rousseff przemawiała w Senacie w swojej obronie, a potem, przez kolejne kilkanaście godzin odpowiadała na pytania, najczęściej nie związane z głównym tematem, wiadomo było, że przemawia nie do senatorów, lecz do świata. Żadnego z senatorów już przekonać nie mogła. Wynik głosowania, które odbyło się dwa dni później, był przesądzony wiele miesięcy wcześniej. 31 sierpnia prezydent Rousseff została odsunięta od władzy. Na pytanie: „czy prezydent popełniła przestępstwo konstytucyjne?”, 61 senatorów odpowiedziało, że tak, a 20, że nie. Opozycja potrzebowała większości kwalifikowanej 2/3 czyli 54 głosów. W drugim głosowaniu opozycji nie udało się jednak uzyskać wymaganej liczby głosów i Dilmie Rousseff nie odebrano praw publicznych na 8 lat. Czy to, co się wydarzyło, tak jak uważa brazylijska lewica, było zamachem stanu? Jak wiele w tej historii absurdów? I jaka może być przyszłość Brazylii?
Powody oficjalne i nieoficjalne
Impeachment prezydent Dilmy Rousseff odbył się, bo zarzucano jej, że gdy w 2014 r. starała się o reelekcję, wzięła bez zgody Kongresu pożyczkę z Banku Rozwoju Brazylii na realizację Plano Safra, czyli programu wsparcia rolnictwa rodzinnego. Pożyczka ta została zwrócona po miesiącu. Ponadto poprzez zabiegi księgowe Rousseff ukrywała rzeczywistą wielkość deficytu. Autorzy aktu oskarżenia, w tym Janaína Paschoal, to popadająca w euforię, to zalewająca się łzami podczas swojej ostatniej mowy, uważają, że było to tak zwane przestępstwo konstytucyjne. Nie wszyscy się z nią zgadzają, łącznie z m.in. prokuratorem federalnym przypisanym do tej sprawy, który orzekł, że było to wykroczenie, ale nie przestępstwo. Takie działania nie powinny być stosowane, lecz były praktyką wszystkich poprzedników prezydent Rousseff, których nikt z tego powodu z urzędu nie odwoływał.
Tak naprawdę oficjalny powód odwołania lewicowej prezydent Brazylii to tylko pretekst. Od wyborów w 2014 r. zwycięstwo Partii Pracujących było przez prawicową opozycję nieustannie kwestionowane. Siły, które nie były w stanie odzyskać władzy już od 2002 r. sugerowały, że wybory były sfałszowane, od początku utrudniały prace rządu, często nawet głosowały wbrew swoim przekonaniom, by tylko Dilmie Rousseff i jej rządowi zaszkodzić. Dlatego skorzystali z pierwszej okazji, która się natrafiła. I wreszcie, po 13 latach, doszli do upragnionej władzy.
Nieoficjalnie chodziło jednak nie tylko o władzę, ale także o zatuszowanie największej afery korupcyjnej w dziejach Brazylii.
Najbardziej skorumpowani ze skorumpowanych
Drugi rok z rzędu Brazylia zmaga się z kryzysem gospodarczym, będącym efektem kryzysu surowcowego i popytowego (który jest m.in. wynikiem wykorzystywania niewiedzy obywateli przez instytucje finansowe). Do tego doszła afera korupcyjna w Petrobrasie, największej spółce naftowej, w której większość udziałów ma skarb państwa. To skumulowało niezadowolenie obywateli, a to zawsze w takich sytuacjach kierowane jest w pierwszej kolejności przeciw rządzącym. Władza cieszyła się zatem coraz niższym poparciem.
Proceder w Petrobrasie polegał na tym, że zlecano różnym firmom budowlanym podwykonawstwo po zdecydowanie zawyżonych cenach, a część tych pieniędzy trafiała albo na konto polityków, albo partii politycznych. W ten gigantyczny proceder szacowany już na miliardy dolarów zaangażowani byli politycy ze wszystkich partii, od prawa do lewa. Ale nie Dilma Rousseff. Mimo usilnych starań, łącznie z nielegalnymi podsłuchami, nikt nie był w stanie postawić jej żadnych zarzutów.
I tak docieramy do pierwszego absurdu: ponad 2/3 deputowanych i ponad połowa senatorów, którzy głosowali za impeachmentem jest oskarżonych w tej aferze korupcyjnej.
Oznacza to, że osoby już z zarzutami, albo wobec których toczy się śledztwo, decydowały o losie rzadkiego na brazylijskiej scenie polityka, który jest niewinny. Sam Eduardo Cunha, były przewodniczący Izby Deputowanych, który puścił machinę impeachmentu w ruch, został w maju zawieszony w pełnieniu funkcji z zarzutami o wzięcie kilku milionów łapówek i umieszczenie ich na tajnych kontach w Szwajcarii. Uważany jest za „najbardziej skorumpowanego ze skorumpowanych polityków brazylijskich”. Jeśli ktoś wierzył jednak, że politycy opozycji robili to dla brazylijskiej demokracji, bo naprawdę przejęli się pożyczką udzieloną bez ich wiedzy na miesiąc na jeden z programów socjalnych, to szybko mógł stracić złudzenia. Wypłynęły bowiem nagrania, na których członek nowego tymczasowego rządu, Romero Jucá, cieszy się, że proces impeachmentu tak dobrze idzie, bo wreszcie „zamieciemy tę aferę pod dywan”. Nie muszę dodawać, że Romero Jucá również jest na liście oskarżonych.
Brazylijskie „because it’s 2016”
Na tej liście znajduje się także Michel Temer. Ten, który przejął władzę i od maja był tymczasowym, a teraz już po prostu jest prezydentem Brazylii. I znów możemy szeroko ze zdziwienia otworzyć oczy:
jest on bowiem skazany wyrokiem 8-letniego zakazu sprawowania funkcji publicznych, bez możliwości odwołania. Jakim cudem więc stał się prezydentem?
Może nim być tylko dlatego, że zakaz został wydany, gdy już funkcję sprawował, ma więc prawo ją dokończyć. Od 12 maja, gdy przejął władzę, zmuszony był odwołać już trzech ministrów w związku z – co nikogo już chyba nie zaskoczy – aferą korupcyjną. W jego rządzie, w kraju, gdzie ponad połowa ludności deklaruje swoje pochodzenie jako afrykańskie, znajdują się sami biali mężczyźni. A jedną z pierwszych jego decyzji była m.in. likwidacja Ministerstwa ds. Kobiet, Równości Rasowej i Praw Człowieka. Wśród innych decyzji lub propozycji zmian pojawiała się m.in. likwidacja programu alfabetyzacji, znaczne cięcia w programach edukacyjnych, cięcia w programach mieszkaniowych i cięcia w programach socjalnych (w przypadku tych ostatnich prezydent Temer trochę złagodził swoją pozycję, co tłumaczy się lękiem przed utratą poparcia przed październikowymi wyborami samorządowymi).
Jak Brazylia zawalczy z kryzysem? Jak widać nierówności społeczne, brak innowacyjności w gospodarce i niski poziom edukacji nie są przez nowy rząd dostrzegane, skoro w tych dziedzinach właśnie przewidziano cięcia. Lepszym rozwiązaniem ma być ekspansja przemysłu na tereny dzisiejszej Amazonii. Wielu inwestorów od dawna marzy też o Petrobrasie. Prawdopodobnie będą podejmowane próby prywatyzacji tej spółki. Tak samo jak zapowiedziane już prywatyzacje w edukacji i ochronie zdrowia. Brazylijski socjolog i politolog Emir Sader zauważa, że będący wcześniej wiceprezydentem Michel Temer z partii PMDB, który wybrany był jako koalicjant pod sztandarami Partii Pracujących (w Brazylii wiceprezydent wybierany jest wraz z prezydentem, tak samo jak w USA) nie tylko zdradził swoją koalicjantkę, ale także realizuje program polityczny opozycji, który to program przegrywał w czterech kolejnych wyborach od 2002 r.
Czy to jest zamach stanu?
Władze przejęto zgodnie z prawem. Z drugiej strony powołano się oficjalnie na powód, który jest co najmniej wątpliwy. Dlatego wielu nazywa to wydarzenie „zamachem stanu w białych rękawiczkach”. Jak powiedział Noam Chomsky: „Dilma Rousseff jest jedynym czołowym politykiem, który nie kradł, by się wzbogacić, i który został odsunięty od władzy przez gang złodziei, którzy to robili. Można to uznać za rodzaj łagodnego zamachu”. Opozycja wykorzystała pretekst, nieznaczący powód, by obalić władzę. Wykorzystali społeczne niezadowolenie z powodu kryzysu i korupcji, w której umoczeni są prawie wszyscy poza Dilmą Rousseff. Wsparli się mediami, z których wszystkie największe są w prywatnych rękach (w Brazylii nie ma mediów publicznych) i bardzo niechętne Partii Pracujących. I skorzystali z rosnącej przewagi politycznej – w Kongresie partii jest 28, w koalicji było ich 6, w porywach do 9, a takie koalicje łatwo się rozpadają. W tej sytuacji trudno proces impeachmentu nazwać uczciwym i mówić o równości stron oraz realnych szansach na obronę.
Po wielu latach marzenie prawicy się spełniło. Nie udało się w czterech kolejnych wyborach, więc wreszcie znaleźli inną drogę do władzy. Tylko nie wiadomo, czy realizacja marzeń prawicy będzie dobra dla wszystkich Brazylijczyków. Kraj zmagający się z kryzysem gospodarczym czeka teraz radykalna polityka fiskalna, cięcia socjalne i prywatyzacje ważnych sfer gospodarki. Trudno sobie wyobrazić, żeby te metody pomogły szybko wyjść krajowi z gospodarczej zapaści.
***
dr Janina Petelczyc – Fundacja Terra Brasilis.
**Dziennik Opinii nr 250/2016 (1450)