Co wyniknie z połączenia skompromitowanej prawicy w parlamencie z popularnym, ale niekompetentnym radykałem jako prezydentem, który zapowiadał likwidację państwa? W Argentynie w ciągu miesiąca ucierpiała i gospodarka, i swobody obywatelskie.
W trakcie argentyńskiej kampanii prezydenckiej w sieci furorę robił klip, na którym Javier Milei, wtedy jeszcze traktowany nie całkiem poważnie kandydat radykalnej, wolnorynkowej prawicy, pokazywał, co zamierza zrobić z administracją państwową. Jak zawsze potargany i krzyczący, Milei zamaszyście zrywał z tablicy kartki z nazwami resortów. Ministerstwo Środowiska i Zrównoważonego Rozwoju? „¡Afuera!” („Wylot”). Ministerstwo Kobiet, Płci i Różnorodności? „¡Afuera!” Ministerstwo Edukacji, czy, jak mówi Milei, „indoktrynacji”? „¡Afuera!”. Ministerstwo Robót Publicznych, którego kartka nie chciała się odkleić? „¡Afuera!, nawet jak się opiera”.
Na koniec klipu zawołanie bojowe: „niech żyje wolność, do cholery!”.
W drugiej turze wyborów prezydenckich 19 listopada 2023 r. Milei wyraźnie pokonał centrolewicowego Sergio Massę. Przez miesiąc po objęciu urzędu zdążył już pokazać, że z tym „niech żyje wolność” nie żartował. Oczywiście chodzi o jego wizję wolności, czyli o likwidację wszelkich usług publicznych i praw obywatelskich w zamian za jedyne liczące się w oczach Mileia prawo, czyli prawo wolnego rynku. A kto się z tą dystopijną wizją nie zgadza? ¡Afuera!, nawet jak się opiera.
czytaj także
Kilka dni po objęciu władzy Milei wydał dekret znoszący lub zmieniający ponad 300 praw, w tym m.in. kontrolę cen czy przepisy o wspieraniu krajowych przedsiębiorstw. Zdewaluował argentyńskie peso o ponad 100 proc., z dnia na dzień zrównując oficjalny kurs z powszechnie stosowanym czarnorynkowym. To balcerowiczowska terapia szokowa na sterydach. Żeby zapobiec nieuniknionym protestom, ministra bezpieczeństwa Patricia Bullrich wydała rozporządzenie surowo ograniczające prawo do protestów i uprawniające wojsko do ich rozpędzania. Milei zaś zapowiedział, że będzie wysyłał organizatorom rachunki za utrudnienia.
To wszystko jest możliwe, bo nie spełniła się jedyna nadzieja na ograniczenie fantazji Mileia. Mając niewielką partię i walcząc z „kastą”, obejmującą m.in. tradycyjną prawicę, nowy prezydent miał być mocno hamowany w swoich zapędach.
Jednak po kilku tygodniach tego brutalnego dla Argentynek i Argentyńczyków eksperymentu widać, jak nieistotne mogą być różnice między tak zwaną „systemową prawicą” a wywracaczami stolików. Milei błyskawiczne dogadał się z kastą, dla której jego prezydentura jest szansą, by zrealizować własne marzenia o odebraniu praw i dobrobytu większości mieszkańców.
Ludzie mieli dość
Ale po kolei. Jeszcze na początku listopada wydawało się, że Milei skończy jak kiedyś w Polsce Stan Tymiński – zrobi furorę w mediach, ale gdy przyjdzie do realnego wyboru, to przegra z kretesem z kandydatem osadzonym w realiach politycznych. Mimo zwycięstwa w sierpniowych prawyborach (w Argentynie stanowiących teraz de facto pierwszą z trzech rund głosowania), w pierwszej turze 22 października dostał tylko 30 proc. głosów, o prawie 7 punktów procentowych mniej niż Massa. Sondaże tuż po pierwszej turze wskazywały, że Massa raczej wygra w drugiej. Milei zdawał się tracić kontakt z rzeczywistością jeszcze bardziej niż zwykle – w studiu telewizyjnym na żywo narzekał, że głośna publiczność nie pozwala mu się skupić, choć wywiad był nagrywany bez udziału publiczności.
Wszystko zmieniło dopiero poparcie Patricii Bullrich, kandydatki systemowej prawicy z koalicji Juntos por el Cambio (Razem dla zmiany, JxC). Już wcześniej Mileiowi sprzyjał Mauricio Macri, prezydent z lat 2015–2019 i nieformalny lider JxC, sam będący w konflikcie z Bullrich. Nie było jednak do końca wiadomo, ilu z prawie 6,4 miliona osób, które zagłosowały na Bullrich w pierwszej turze (dając jej 23,8 proc. poparcia), pofatyguje się na drugą rundę. Było im dużo bliżej do Mileia, ale spora część bardziej konserwatywnych wyborczyń uważała anarchokapitalistę za groźnego idiotę.
Ostatecznie te obawy zniknęły – frekwencja nawet wzrosła w porównaniu z pierwszą turą (z 76,3 do 77,1 proc. – choć głosowanie w Argentynie jest obowiązkowe), a Milei zgarnął cały elektorat systemowej prawicy. Massa, reprezentujący skompromitowaną centrolewicę spod szyldu kirchneryzmu, był twarzą rosnącej biedy, przestępczości i gwałtownie tracącego wartość peso przy inflacji wynoszącej ponad 100 proc. rocznie. Jego oferta nie była atrakcyjna dla nikogo poza tymi, którzy zagłosowali na niego w pierwszej turze, bo cała reszta ma po prostu serdecznie dość kryzysu, w którym jest Argentyna.
czytaj także
Dzięki sojuszowi Bullrich i Mileia budowanie rządu stało się nagle łatwe. Partia nowego prezydenta, La Libertad Avanza (Wolność postępuje) ma w Izbie Deputowanych tylko 40 z 257 miejsc, a w Senacie – siedem z 72. Ale dzięki koalicji z JxC i asortymentem mniejszych partii prawicowych, koalicja ma większość w obydwu izbach.
Można się było spodziewać, że systemowa prawica złagodzi nieco plany Mileia. Szybko okazało się, że nie ma o tym mowy. Owszem, nowy prezydent będzie się zderzał z rzeczywistością i nie zrealizuje wszystkiego, co zapowiedział. Ale jego koalicjanci hamować go nie będą. Zresztą w nowym rządzie za likwidację protestów będzie odpowiadała Bullrich. Ministrem ekonomii, który będzie wdrażał plan „Motosierra” (piła łańcuchowa), nazwany tak od ulubionego atrybutu Mileia symbolizującego obcinanie funkcji państwa, został Luis Caputo, również z JxC. Na przewodniczącego Kongresu nominował Martina Menema, bratanka neoliberalnego prezydenta Carlosa Menema z początku lat 90.
Zjazd trwa
Po dewaluacji peso w połowie grudnia argentyńska waluta przez chwilę, po raz pierwszy od dawna, kosztowała tyle samo w bankach co na czarnym rynku. Ale ponieważ w kraju fizycznie nie ma rezerw dolarów, już po kilku dniach ceny znowu zaczęły się rozjeżdżać. Po miesiącu rządów Mileia czarnorynkowe dolary znów są droższe niż oficjalny kurs – już o jedną trzecią.
W grudniu ceny w Argentynie wzrosły o 25,5 proc. w porównaniu do listopada. To dwukrotnie wyższa inflacja niż w poprzednim miesiącu. W skali roku ceny wzrosły o ponad 210 proc. szybciej niż w Wenezueli. W reakcji Bank Centralny (który Milei chce zlikwidować) zapowiedział, że wydrukuje nowe banknoty o nominałach 10 i 20 tys. peso (10 i 20 dolarów po obecnym kursie, choć pewnie niedługo znacznie mniej). Do tej pory najwyższym nominałem było 5 tys. peso, więc obywatelki coraz częściej nosili portfele wypchane grubymi plikami bezwartościowych banknotów.
To pierwsze oznaki tego, co czeka Argentynki pod rządami fanatyka uważającego państwo za źródło wszelkiego zła. Milei twierdzi oczywiście, że gdyby nie on, byłoby gorzej (nie wiadomo, na jakiej podstawie), choć mimo wszystko przyznaje, że sytuacja nie jest idealna. Obwinia za to oczywiście poprzedników i twierdzi, że owoce jego reform będą odczuwalne za… 15 lat.
Po publikacji danych o inflacji prezydent stwierdził z dumą w wywiadzie, że Argentynki po prostu nie mają peso, więc wzrost cen spowolnił. „No hay plata” – nie ma pieniędzy – to zresztą jego mantra polityczna uzasadniająca radykalne obcinanie wydatków publicznych. Prezydent nieszczególnie zdaje się przejmować albo w ogóle mieć świadomość, że fizyczne pozbawienie ludzi pieniędzy poza obniżeniem inflacji odbiera im też możliwość kupowania podstawowych produktów.
Równocześnie nie wiadomo, jaką długoterminową politykę gospodarczą będzie miał rząd i kiedy wejdzie ona w życie. Pakiet konkretnych ustaw wcielających w życie założenia dekretu z połowy grudnia utknął w Kongresie i na pewno nie zostanie przegłosowany w ciągu najbliższych miesięcy. Prawdopodobne pojawią się też daleko idące zmiany w treści dokumentu, choć nawet prawicowi deputowani spoza koalicji rządowej, niezbędni do uchwalenia ustaw, skarżą się, że przedstawiciele Mileia nie podchodzą do negocjacji poważnie.
Kasta się cieszy, sądy jeszcze bronią
Na razie polityka Mileia sprowadza się do rządzenia dekretami. Prezydent nie ma ani zaplecza w parlamencie, ani umiejętności zarządzania skomplikowaną układanką polityczną w Kongresie. Jego zapędy w życie wprowadzają jednak przedstawiciele JxC, czyli „kasty”, z którą nowy prezydent miał walczyć.
Milei zyskał wprawdzie popularność na krytykowaniu wszystkich, ale już w trakcie kampanii różnił się od JxC głównie formą, nie treścią postulatów. Partia Macriego i Bullrich, podobnie jak wiele konserwatywnych ugrupowań, od lat odpływała coraz bardziej na prawo. W kontekście Argentyny miało to o tyle sens polityczny, że niekompetencja i korupcja kirchnerystowskiej lewicy skłaniała coraz więcej osób do szukania skrajnych alternatyw.
Dopasowanie Mileia do tej układanki było dla prawicy wyzwaniem, ale i szansą. Sam Macri wielokrotnie twierdził, że jego prezydentura w latach 2015–2019 nie odniosła zapowiedzianego sukcesu, bo reformy zostały wstrzymane przez opór społeczny. Teraz JxC, dysponujące aparatem politycznym i w praktyce stanowiące trzon rządu Mileia, może wprowadzać swój program polityczny, a nieobliczalny prezydent jest przykrywką dla represji i brutalności tych zmian.
Socjaldemokracji już nie będzie. Ten gmach wali się na naszych oczach
czytaj także
Milei, który do polityki wszedł ledwo dwa lata temu, chyba sam nie zdawał sobie sprawy, że dla wielu osób jest po prostu narzędziem do legitymizacji ich własnych ambicji. Z wiceprezydentką Victorią Villaruel ponoć nie rozmawia od czasu inauguracji (Milei temu zaprzecza), bo natychmiast po nominacji, która wiąże się automatycznie ze stanowiskiem przewodniczącej Senatu, polityczka skupiła się od razu na budowaniu własnego stronnictwa w izbie wyższej i nawet nie udaje, że będzie pracowała dla Mileia. (Villaruel jest zresztą polityczką skrajnie niebezpieczną. Jako prawniczka broniła wojskowych oskarżonych o zbrodnie popełnione w trakcie rządów dyktatury w latach 70. i 80. Dziś neguje powszechnie akceptowaną liczbę ofiar, a samą juntę wybiela, czego Milei akurat nie robi).
Argentynki nie zamierzają się poddać. Wielu radykalnych pomysłów Mileia nie da się łatwo zatrzymać – w tym uwolnienia cen i dewaluacji pieniądza, które bezpośrednio odpowiadają za pogłębienie kryzysu – ale można jeszcze walczyć z ograniczaniem swobód obywatelskich. Największy związek zawodowy w kraju (CGT) zaskarżył rozdział dekretu związany z prawami pracowniczymi i już w grudniu sąd ten przepis zawiesił w ramach zabezpieczenia konstytucyjnego.
24 stycznia ma się odbyć wielki protest przeciwko prezydentowi, choć jego administracja robi, co może, by mu zapobiec. Bullrich wysłała związkom rachunki na 56 milionów peso (około 56 tys. dolarów po czarnorynkowym kursie) za utrudnienia spowodowane w trakcie grudniowych protestów. Caserolazos – typowe dla Ameryki Łacińskiej protesty, w trakcie których uczestnicy hałasują pustymi garnkami i patelniami – stają się normą.
Nagi pies peruwiański, czyli utracony przywilej płacenia podatków
czytaj także
To wszystko oczywiście nie jest żadnym pocieszeniem dla Argentynek. Społeczeństwo pozostaje podzielone – połowa wciąż popiera Mileia. 40 proc. wierzy, że dla terapii szokowej nie ma alternatywy, choć równocześnie prawie trzy czwarte ankietowanych zdaje sobie sprawę, że za reformy zapłaci głównie społeczeństwo.
Obywatelki i obywatele południowoamerykańskiego kraju zagłosowali na Mileia, bo nie chcieli Macriego, Bullrich i reszty systemowej prawicy. Dostali za to mieszankę tego, co w obu grupach najgorsze: buty, niewrażliwości społecznej i radykalizmu Mileia ze sprawnością polityczną i osadzeniem w biznesowo-politycznej „kaście” JxC. Zamiast wywracania stolika będzie po prostu oddanie stolika najbogatszym.
**
Dominik Sipiński – dziennikarz zajmujący się sprawami międzynarodowymi i środowiskowymi, szczególnie w regionach Azji-Pacyfiku i Ameryki Łacińskiej. Doktorant stosunków międzynarodowych na Central European University w Wiedniu, bada secesjonizmy, nacjonalizmy i kwestie dotyczące suwerenności.