Produkujemy coraz więcej śmieci, potrafimy je przetwarzać i na nich zarabiać. Ale to nie rozwiązuje problemu.
Co tydzień, gdy otwieram swoją skrzynkę pocztową, znajduję tam dziesiątki ulotek i gazetek. Nawet już ich nie przeglądam, od razu pakuję je do śmietnika. Nie interesują mnie promocje na pieluszki ani wyprzedaże dywanów. W ogóle nie interesują mnie specjalne oferty. Pewnego razu postanowiłem jednak sprawdzić, ile papieru się na mnie marnuje. Zawiozłem ulotki z jednego tygodnia do pracy, gdzie mam małą wagę do ważenia przesyłek pocztowych. Wyszło 200 gram, to niby niedużo, ale gdy przemnoży się to przez 52 tygodnie, z 200 gram robi się 5 kilogramów. Całkiem dużo, prawda?
A przecież to tylko niewielki procent śmieci, które wytwarzamy rocznie. Według Eurostatu przeciętny Polak w ciągu roku wyrzuca 316 kilogramów odpadów. To niewiele jeśli porównać to z przeciętną w Unii Europejskiej – około 510 kilogramów – ale i tak robi to wrażenie. Zazwyczaj nie myślimy o naszych śmieciach, powstają jakby samorzutnie, a poza tym łatwo się ich pozbyć. Wystarczy wyrzucić je do kosza lub do zsypu. Potem najczęściej trafiają na wysypisko, w Polsce w ten sposób składuje się bardzo dużo, bo niecałe 80 proc. odpadów. Problem w tym, że od wstępując do UE zobowiązaliśmy się do zamknięcia większości wysypisk do 2020 roku. W zamian odpady powinny trafiać do sortowni i przetwórni, a także do spalarni. Póki co trudno w to uwierzyć, ponieważ przetwarzamy bardzo małą ilość odpadów: jedynie kilka procent odzyskujemy, a nawet jednego nie spalamy – w Polsce działa tylko jedna, niewielka spalarnia w Warszawie. Dla porównania – w Holandii składuje się ok. 2 proc. odpadów, prawie 70 proc. odzyskuje i przetwarza biologicznie, a pozostałą część spala.
Na razie reformy wywołują głównie strach. Propozycje budowy spalarni w Łodzi i Zgierzu zostały oprotestowane przez mieszkańców obu miast.
Głównie z powodu lęku przed zanieczyszczeniami. Jednak czy te obawy były naprawdę uzasadnione? Warto też zadać drugie pytanie, czy spalarnie są faktycznie najlepszym sposobem na zagospodarowanie setek ton odpadów, które wytwarzamy?
Śmieci, oszczędności i skocznia
Kopenhaga jest jednym z najbardziej ekologicznych miast na świecie, nic dziwnego, że również śmieci traktuje się tam poważnie. Tylko 3 proc. miejskich odpadków kończy tam na wysypisku, pomimo że przeciętny Duńczyk rocznie wyrzuca tam aż 800 kilogramów śmieci. Gdyby zebrać te odpady – a warto dodać, że są to wyłącznie odpady pochodzące z gospodarstw domowych – byłoby tak, jakby Duńczycy co 2 lata wyrzucali na śmietnik jednego Titanica. Mimo to Dania nie tonie w śmieciach. Jak to możliwe? O dziwo Duńczycy spalają bardzo dużo odpadów, ponad 50 proc. I chociaż spalarnie z reguły kojarzą się nam nieprzyjemnie, Duńczykom udało się je oswoić. Obecnie w Danii działa 29 spalarni, a w budowie jest 10 kolejnych. Pomimo tego, że są one dość sporych rozmiarów – dziennie przetwarzają od 400 do nawet 1000 ton – nie wzbudzają strachu i z powodzeniem obsługują wspólnoty lokalne. W Danii bliskość spalarni nie jest niczym uciążliwym, wręcz przeciwnie uważa się, że to czysta oszczędność na transporcie śmieci. Są też inne korzyści. Duńczycy czerpią ze śmieci energię elektryczną i ciepło, ponoć w ciągu roku spalarnie produkują ich tyle, że wystarczyłoby na potrzeby 400 tys. gospodarstw domowych. Takie korzyści gwarantuje proces zwany kogeneracją, a opanowanie go pozwoliło ograniczyć Duńczykom – w ciągu 25 lat – zużycie energii z paliw kopalnych o jedną czwartą.
To nie tylko oszczędność pieniędzy, ale też gwarancja bezpieczeństwa energetycznego – w Danii ciągle żywa jest trauma kryzysu naftowego z pierwszej połowy lat 70. W każdym razie dziś 6 na 10 duńskich domów jest ogrzewanych ciepłem, które wytwarzają spalarnie. Poza tym największe z nich generują wystarczają ilość energii do zaspokojenia potrzeb nawet 50 tys. gospodarstw domowych. Co prawda energia elektryczna ze spalarni jest droższa niż ta, która pochodzi z elektrowni węglowych, ale nie jest to duży problem. W Danii bowiem energetyka jest sektorem spółdzielczym – niemal każdy konsument jest również właścicielem. Dzięki temu ludzie godzą się na wyższe ceny, wiedzą przecież, że płacą za to, by energia była nieszkodliwa i by pochodziła z lokalnych surowców. To ostatnie może dziwić, ponieważ zazwyczaj kojarzymy spalarnie z chmurami śmierdzącego dymu. Ale te duńskie wypuszczają do atmosfery tyle dioksyn, co przeciętny ogródkowy grill. Właściwie Duńczycy budują spalarnie tak dobrze, że udało im się spełnić unijne normy z dziesięciokrotną nawiązką.
Poza tym, jak to w Skandynawii, nie zaniedbuje się również kwestii designu. Obecnie np. trwa przebudowa najstarszej i największej kopenhaskiej spalarni. Gdy prace się skończą będzie ona nie tylko dostarczać ciepła i elektryczności 140 tys. gospodarstw domowych, ale także pełnić inną ciekawą funkcję – będzie można po niej pojeździć na nartach. Poza tym projekt przewiduje także budowę komina puszczającego kółeczka dymu za każdym razem, gdy filtry spalarni nazbierają ćwierć tony dwutlenku węgla. Jak widać ekologia nie musi być smutna i nudna.
„Królowa śmieci”
Ale spalanie śmieci to nie zawsze radosne kółeczka dymu i stoki narciarskie. Budowa nowej spalarni jest droga, a odpady to nieszczególnie wydajne paliwo – i to zarówno jeśli chodzi o generowanie energii elektrycznie, jak również ciepła. Być może warto, tak jak Niemcy, nie spalać śmieci, ale odzyskiwać z nich co tylko się da?
Jeśli chodzi o oszczędzanie energii recykling jest z pewnością najlepszym rozwiązaniem. Żeby odzyskać aluminium, potrzeba tylko 4 proc. energii, która byłaby potrzebna do wydobycia i przetworzenia boksytów. Recykling gazet pozwala zaoszczędzić 45 proc. energii, przetworzenie plastikowych butelek – już 75 proc. Ponadto odzyskiwanie surowców to także czysty zysk.
Jedną z osób, która miała doskonałego nosa do nowego rynku, była Chinka Zhang Yin, która po przeprowadzce do Ameryki została „królową śmieci”. Być może ten tytuł nie brzmi szczególnie chwalebnie, ale Yin jest największym amerykańskim eksporterem na rynek chiński i najbogatszą chińską przedsiębiorczynią. Wszystko dzięki makulaturze. Amerykanie wyrzucają bowiem niebotyczne ilości papieru, zresztą to samo tyczy się także innych przedmiotów. Chociaż w Stanach Zjednoczonych mieszka zaledwie 5 proc. światowej ludności, wytwarza się tam 25 proc. wszystkich śmieci. A papier to jeden z najczęściej spotykanych odpadów, podobno amerykańskie wysypiska pełne są strzępków, skrawków, kartek i kartonów – z pozoru nikomu już niepotrzebnych. Z kolei Chińczycy od lat odczuwają niedobór papieru i pulpy drzewnej, nawet mimo olbrzymiego poziomu wylesienia. Powodem tego jest oczywiście gigantyczna ilość eksportowanych towarów, w większości zapakowanych w kartonowe pudła.
Yin wyczuła koniunkturę, wraz z mężem zjeździła wszystkie większe wysypiska w San Francisco, gdzie mieszkała, i zażarcie negocjowała korzystne kontrakty na zakup papierowych odpadów. Zagwarantowała sobie również niemal darmowy transport makulatury do Chin. Wykorzystała to, że kontenerowce, które przywożą towar ze Wschodu z reguły wracały do domu puste. Żeby zrozumieć dlaczego wystarczy rzucić okiem w statystyki handlu międzynarodowego. Chiny eksportują do Stanów przede wszystkim komputery, w drugą stronę przewozi się zaś głównie makulaturę i złom.
Nie tylko Amerykanie są marnotrawni. Niemcy wyliczyli, że w odpadach komunalnych znajduje się tyle pierwiastków ziem rzadkich, by zaspokoić krajowy popyt. Z innej beczki: z każdej tony zutylizowanych termicznie telefonów komórkowych można by odzyskać 150 kilogramów miedzi, 5 kilogramów srebra i 100 gram palladu – ten ostatni to pierwiastek chemiczny używany w jubilerstwie, dentystyce oraz w mikroelektronice. Pewna belgijska firma oszacowała zaś, że w każdej tonie elektrośmieci znajduje się około 100 gram złota. W sumie w skali całej UE daje to 1000 ton złota wyrzucanego na śmietnik rok do roku.
Nie oznacza to jednak, że znaleźliśmy panaceum na problem śmieciowy. Po pierwsze recykling, choć potrzebny, nie zawsze będzie mógł zaspokoić zapotrzebowanie rynku. Po drugie, coraz częściej zaczyna się mówić, że recykling odpadów komunalnych to raczej sposób na poprawę samopoczucia niż na uzdrowienie środowiska i gospodarki. Odpady komunalne to bowiem około 8 proc. wszystkich śmieci, a recyklingowi i tak poddaje się tylko niewielki procent z nich. W Unii Europejskiej jest to średnio 39 proc.
Do tego nie powinniśmy zapominać o tym, że czysty zysk to nie zawsze czyste ręce. Praca przy sortowaniu śmieci jest trudna, męcząca, mało komfortowa i – najczęściej – słabo płatna. Czasami nie opłaca się jej wykonywać na krajach rozwiniętych, wtedy outsourcuje się ją do krajów rozwijających się. Dla przykładu, gros amerykańskiego plastiku trafia do sortowni w Chinach, które zatrudniają dzieci. Za 25 centów dziennie odsiewają one wartościowy plastik od tego bezużytecznego. Pętla się zamyka, gdy do Stanów płyną transporty z plastikowymi zabawkami „made in China”.
Co w zamian?
Niestety odzyskiwanie surowców i spalanie śmieci to tylko rozwiązania zastępcze – bardziej przykrywają problem niż pozwalają sobie z nim radzić. Co w zamian? Ograniczenie ilości odpadów, i to najlepiej do zera. Nie jest to tak bardzo radykalne, jakby mogło się z początku wydawać. Programy „zero śmieci” wprowadza w życie np. Unia Europejska. Jak one wyglądają? Przede wszystkim są skierowane do tych sektorów, w których efekt możliwy do osiągnięcia jest największy. W Unii tylko 3 gałęzie gospodarki – budownictwo, górnictwo i produkcja towarowa – odpowiadają za 75 proc. odpadów. Powoli zaczęto się orientować, że to co dla jednych jest tylko odpadem przemysłowym, dla drugich może być cennym surowcem. Problemem było to, że producenci nie wiedzieli o tym, gdzie szukać informacji o tym, kto i co wyrzuca na śmietnik. Z pomocą przyszli im urzędnicy państwowi promujący sieci współpracy przedsiębiorców. Jeden z takich programów, brytyjski National Industrial Symbiosis Programme, działa z powodzeniem od 2002 roku. Jest to sieć 10 tys. przedsiębiorstw, które wzajemnie wymieniają się informacjami o potrzebnych surowcach i zbędnych odpadach. Ta tablica ogłoszeń jest wspierana pieniędzmi pochodzącymi z podatku śmieciowego – w Wielkiej Brytanii bowiem od każdej tony odpadów, które trafią na wysypisko, należy zapłacić 8 funtów. Jednak korzyści z powstania sieci wielokrotnie przekraczają zainwestowane w nią środki. Można je liczyć w pieniądzach (104 mln funtów), ilości śmieci, które nie wylądowały na wysypisku (3,4 mld ton), w oszczędnościach na surowcach (5,9 mln ton) czy wodzie pitnej (9,2 mln litrów).
Ten sam problem można też próbować rozwiązać jeszcze wcześniej – już na samym etapie projektowania i produkcji. Ma to sens, ponieważ już w latach 90. amerykański think-tank Tellus Institute pokazał, że same odpady to tylko czubek góry lodowej.
Na podstawie dokładnej analizy cyklu życia odpadów komunalnych Instytut obliczył, że 95 proc. kosztów środowiskowych wiążących się z nimi, ponosimy już na etapie produkcji. Albo prościej: większość produktów, z których korzystamy, to śmieci już na starcie.
Warto więc przeanalizować to, jak dany produkt powstaje i co zrobić, by ograniczyć straty materiałów i energii. Przykładem mogą być wydawnictwa książkowe. To że pewne formaty powtarzają się częściej niż inne to nie przypadek. Maszyny w drukarniach z reguły przystosowane są do druku arkuszy o określonym rozmiarze. Oczywiście, niestandardowe formaty są jak najbardziej dostępne, ale ich produkcja wiąże się z tym, że z arkusza trzeba będzie ściąć więcej papieru.
Polska gospodarka śmieciowa
Po przykłady dobrych praktyk nie musimy sięgać wyłącznie za granicę. W Polsce również znajdziemy sporo przedsiębiorstw, które wiedzą, że wszystko – lub prawie wszystko – można wykorzystać.
Prym wiodą tutaj elektrownie, np. Elektrownia Łaziska. Dzięki nowoczesnej technologii przetwarza się tam popioły i żużle, tak by były one przydatne dla przemysłu budowlanego. Odpady z placów budowy wykorzystuje się z kolei przy budowie i modernizacji dróg, chodników oraz ścieżek rowerowych. Krakowska firma Slag Recycling zajmuje się zagospodarowaniem odpadów pohutniczych. Jej pracownicy wytwarzają kruszywa z hałd żużlu, a następnie sprzedają je przedsiębiorstwom budowlanym. Niestety są to pojedyncze inicjatywy.
Całościowo polskie gospodarowanie śmieciami nie jest ani ekologiczne, ani szczególnie ekonomiczne.
Co prawda mamy jeszcze trochę czasu, by je naprawić, ale jest go coraz mniej.