Rada ministrów przyjęła projekt nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Zgodnie z nim prokurator będzie mógł umorzyć postępowanie jeszcze przed rozpoczęciem dochodzenia.
Krytyka Polityczna wraz z innymi organizacjami od dawna zwraca uwagę na szkodliwość obecnego prawa antynarkotykowego. Niemal do znudzenia powtarzaliśmy, że karanie za posiadanie wszelkich ilości nielegalnych substancji psychoaktywnych uderza przede wszystkim w okazjonalnych użytkowników i uzależnionych, bo trafiają oni do jednego worka z dilerami. Wreszcie polscy politycy zauważyli ten problem.
Rada ministrów przyjęła projekt nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Zgodnie z nim prokurator będzie mógł umorzyć postępowanie jeszcze przed rozpoczęciem dochodzenia, jeżeli zatrzymany za posiadanie miał przy sobie nieznaczne ilości przeznaczone na własny użytek. Warunkiem jest znikoma społeczna szkodliwość czynu i niecelowość ukarania. Jest to kroczek w dobrą stronę, ale zdecydowanie za mały. W zasadzie już dziś można się ubiegać o umorzenie postępowania ze względu na znikomą szkodliwość społeczną czynu. Umarzanie spraw z takich względów powinno być obligatoryjne. Wedle obecnej nowelizacji zbyt wiele będzie zależało od wiedzy lub niewiedzy – a pewnie i humoru – prokuratora. Problematyczny jest również brak ustawowo określonych ilości granicznych dla konkretnych substancji. Jeśli zabraknie odpowiednich rozporządzeń ministerstwa lub wewnętrznych wytycznych w organach ścigania, przepis może okazać się martwy.
Nowością jest to, że prokuratorzy i sędziowie będą mieli obowiązek – jeśli planowane zmiany przejdą przez parlament – zbierania informacji na temat używania przez osobę zatrzymaną środków odurzających. Tego rodzaju dane pozwolą stwierdzić, jakie są proporcje wśród osób zatrzymywanych przez policję okazyjnych użytkowników do uzależnionych. Ten przepis, zgodnie zresztą z powtarzanym przez ministra Kwiatkowskiego stwierdzeniem „leczyć zamiast karać”, ma ułatwić też wysyłanie uzależnionych na leczenie. Tylko że znów, i tu kryje się pewne niebezpieczeństwo, że unikać więzienia będą jedynie osoby mające problem z narkotykami, bo im należy się terapia. Co zaś z okazyjnymi użytkownikami, którzy nie kwalifikują się na leczenie?
Tak czy inaczej proponowana nowelizacja ma jeden niewątpliwy plus. Rząd przyznał, że dotychczasowe przepisy były nieskuteczne, nadużywane i po prostu szkodliwe. Politycy przestali traktować politykę narkotykową jak gorący kartofel, który trzeba podrzucić następnej ekipie i wykonali ruch – choć skromny – w odpowiednim kierunku, odchodząc od populistycznego „na niepowodzenie represji – jeszcze więcej represji”. Nie należy przesadzać z optymizmem. Rząd nie odchodzi jeszcze od polityki prohibicji, zmiany są raczej niewielkie. A decydująca batalia i tak rozegra się w parlamencie. Czy PO narzuci dyscyplinę partyjną i zmusi do poparcia projektu zmian Jarosława Gowina? Czy PSL poprze projekt? Jak zachowa się SLD? PiS już zaczął proponowaną nowelizację odsądzać od czci i wiary.
Poza tym wiele jeszcze zostało do zrobienia. W Polsce nadal brakuje miejsc w programach terapii substytucyjnej, brakuje punktów wymiany igieł i strzykawek, a dominujący model leczenia wciąż opiera się na przestarzałym modelu abstynencji połączonej z upokorzeniem, która nie przygotowuje do powrotu do społeczeństwa. „Narkotyki” nadal są traktowane inaczej niż główny zabójca spośród substancji psychoaktywnych – alkohol, a narkomani wciąż są stygmatyzowani. Nie ma rzetelnych programów edukacyjnych ani prewencyjnych. Rezygnacja z wsadzania do więzienia za posiadanie niewielkich ilości to dopiero pierwszy krok w stronę skutecznej polityki narkotykowej. Jeśli oczekujemy pozytywnych zmian, muszą być kolejne.
P.S.: Niestety w mediach nie obyło się bez straszenia szerzącą się narkomanią i większą bezkarnością dilerów. W komentarzu redakcyjnym dziennikarz „Metra” Krzysztof Olszewski przestrzega nas przed kroczeniem drogą Portugalii, choć na razie nawet nie zbliżyliśmy się do Czech. Nie powołuje się na żadne dane ani badania (te nazywa pogardliwie „teorią”), tylko na jedną (!) noc spędzoną w Lizbonie. Podczas tego pobytu proponowano mu na ulicy haszysz i widział, jak ktoś coś sobie wstrzykiwał. Pomijam już takie drobiazgi jak fakt, że widoczność osób uzależnionych nie przekłada się na ilość szkód – zdrowotnych, społecznych, ekonomicznych – wyrządzonych przez nadużywanie substancji psychoaktywnych. Ja w Lizbonie nie byłem, ale wiem, że w Warszawie po godzinie 22 łatwiej o gram trawy niż o bilet studencki w kiosku. I też widziałem, jak ludzie dają sobie w kanał, widziałem zataczających się od heroinowego odurzenia, mimo naszej restrykcyjnej polityki narkotykowej. Tylko że w Portugalii takie osoby złapane przez policję trafią na terapię. W Polsce do więzienia.