Mądrość ludowa, że zaczyna się od trawy, a kończy na heroinie, jest tak samo prawdziwa, jak przekonanie, że picie piwa kończy się nałogowym piciem denaturatu.
Z początkiem roku władze Czech wprowadziły nowe prawo narkotykowe. Nasze media podniosły alarm, przerażone, że oto polska młodzież, kuszona rzekomo bezkarną konsumpcją narkotyków u naszych południowych sąsiadów, rozpocznie masowy exodus za Olzę, byle tylko legalnie przyćpać. Policja oficjalnie przypominała, że pomimo zmian w Czechach, w kraju nad Wisłą posiadanie jakiejkolwiek ilości narkotyków wciąż jest zagrożone karą więzienia. A niektórzy publicyści, posiłkując się różnymi statystykami, dowodzili bezsensu nowych regulacji.
Sami Czesi sprawą się nie emocjonują. Dlaczego? Bo nie ma czym. Cały ten polski raban, w którym nieznajomość tematu miesza się z osobistymi i ideologicznymi uprzedzeniami, przypomina, nomen omen, czeski film.
Pieniądze w błoto
Aby zrozumieć, co tak naprawdę się stało, najpierw krótki kurs historii czeskiej polityki narkotykowej. Zgodnie z odziedziczonym po latach realsocjalizmu prawem w Czechosłowacji, a potem w Czechach, każdą posiadaną ilość tzw. narkotyków automatycznie uznawano za posiadaną na własny użytek. Zagrożone karą więzienia było tylko rozprowadzanie nielegalnych substancji psychoaktywnych.
Odnotowany po 1989 roku wzrost konsumpcji „narkotyków” – którego doświadczyły też inne kraje wprowadzające kapitalizm – oraz nadużywanie liberalnych przepisów przez dilerów doprowadziły do zaostrzenia prawa pod koniec lat 90.
Od 1997 roku, a właściwie od 1999, bo wówczas zmiany weszły w życie, karą więzienia było zagrożone nie tylko sprzedawanie narkotyków, ale też posiadanie ich w ilości większej niż niewielka. Co to znaczyło? Prawo tego nie precyzowało, reguł nie tworzyły też precedensy sądowe. Czym była „niewielka ilość na własny użytek” zależało od arbitralnych, często rozbieżnych, decyzji policjantów, prokuratorów i sędziów.
Rodziło to absurdalne sytuacje: ilość „narkotyków”, którą policjanci lub prokurator uznali za większą niż niewielka, zdaniem sędziego nie wystarczała do skazania na karę więzienia. Praca policji, prokuratury i sądów nie przekładała się na żadne wymierne efekty. Średni koszt ekspertyzy do procesu o posiadanie narkotyków okazywał się absurdalnie wysoki. Było to wyrzucanie pieniędzy w błoto.
Niejasność przepisów rodziła też dwuznaczne sytuacje. W jednym mieście już za trzy skręty można było pójść do więzienia, w innym zaś trzeba było mieć w plecaku kilkadziesiąt gramów trawy. Nie była to zresztą jedyna niejasność w czeskim prawie karnym. Zmiany, o których mowa, były po prostu częścią szerszej reformy prawa karnego wymuszoną przez rzeczywistość.
Krytykowany przez polską policję podział prawny na miękkie i twarde narkotyki (a właściwie na wytwarzane z roślin, czyli marihuanę i grzyby halucynogenne, oraz syntetyczne, extasy, kokaina, heroina etc.) i związana z nim różna wysokość kar, też ma swoje racjonalne uzasadnienie, odzwierciedla bowiem różnicę w ich szkodliwości społecznej.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie może twierdzić, że marihuana jest tak samo szkodliwa jak heroina. A często powtarzana mądrość ludowa, że zaczyna się od trawy, a kończy na heroinie, jest tak samo prawdziwa, jak przekonanie, że picie piwa kończy się nałogowym piciem denaturatu.
Coffee shopów nie będzie
Od wejścia w życie nowego czeskiego prawa narkotykowego minęły ponad dwa miesiące, a wieszczonej fali narkoturystyki ani widu, ani słychu. Czemu czarny scenariusz się nie sprawdził?
W Czechach nie zalegalizowano narkotyków, nie zalegalizowano też posiadania ich niewielkich ilości. Ba, nawet nie można mówić o liberalizacji prawa antynarkotykowego! Za Olzą posiadanie czy wytwarzanie jakichkolwiek ilości nielegalnych substancji psychoaktywnych było i wciąż jest karalne!
Doprecyzowanie przepisów mówiących o tym, co jest w przypadku konkretnych substancji „niewielką ilością”, oznaczało w praktyce precyzyjne wytyczenie granicy między przestępstwem a wykroczeniem. Za posiadanie bądź produkcję niewielkich ilości nielegalnych substancji psychoaktywnych wciąż grożą kary – grzywna do około 15 tys. koron (czyli 600 euro) i/lub prace społeczne. Dlatego nowe prawo narkotykowe oprotestowali w Czechach głównie zwolennicy legalizacji. W Czechach nie będzie coffee shopów.
Poza tym po co wyjeżdżać, skoro narkotyki można dostać w Polsce bez najmniejszego problemu? I to mimo restrykcyjnego prawa.
Patrząc z perspektywy międzynarodowej, czeskie zmiany w prawie narkotykowym wpisują się w szerszy trend odczarowywania narkotyków i opierania polityki narkotykowej na racjonalnych przesłankach, takich jak skuteczność przepisów i szkodliwość podejmowanych działań. W 2001 roku Portugalia wprowadziła całkiem wysokie progi „niewielkich ilości na własny użytek”.
Złośliwcy w Polsce mówili, że oferuje się tam prawdziwy raj: słońce, plaże i narkotyki wedle życzenia. Tymczasem w Portugalii po liberalizacji prawa wzrosła liczba osób decydujących się na terapię. Dla porządku dodam, że odsetek uzależnionych od heroiny od tego czasu spadł, a procent deklarujących użycie produktów z konopi jest jednym z najniższych w Europie.
W zeszłym roku kilka państw Ameryki Południowej zrezygnowało z karania za posiadanie niewielkich ilości. Stan Kalifornia poszedł o krok dalej. Osoby mogą posiadać marihuanę, jeśli otrzymają od swego lekarza „pisemną bądź ustną rekomendację”. Schorzeniami leczonymi marihuaną mogą być astma lub nawet bóle chroniczne. A jeśli parlament stanowy przegłosuje ustawę proponowaną przez demokratę Toma Ammiano, to Kalifornia będzie pierwszym miejscem na świecie, gdzie trawę będzie można kupić w sklepie monopolowym na takich samych zasadach jak alkohol. W tym kontekście czeska nowelizacja prawa karnego nie jest żadnym radykalnym krokiem.
Magia statystyk
Co w takim razie z rzekomo alarmującymi statystykami, które pojawiają się czasem w kontekście czeskich zmian? Według jednego z raportów ONZ 25 proc. Czechów w wieku 19 – 25 lat spróbowało marihuany. Przypomina się też, że czeska policja coraz częściej zamyka domowe wytwórnie amfetaminy.
Ze sporej skali tych zjawisk – eksperymentowania z trawą i chałupniczej produkcji speeda – autorzy reformy doskonale zdają sobie sprawę. Dr Tomas Zabranski, członek grupy ekspertów, którzy przygotowywali zmiany, przyznaje, że odsetek Czechów, którzy próbowali w swoim życiu marihuany, jest jednym z najwyższych w Unii Europejskiej. Jak jednak zastrzega, są to w sporej części osoby, które mają na swoim koncie raptem kilka takich doświadczeń, a najczęściej zaś tylko jedno. Natomiast gdy już przychodzi do częstszego używania marihuany, Czechy nie odbiegają od unijnej średniej.
Poza tym konsumpcja marihuany w Czechach od dobrych kilku lat utrzymuje się na stałym poziomie. Podobnie ma się sprawa z amfetaminą. Wzrost liczby zamkniętych przez policję domowych wytwórni tej substancji mówi przede wszystkim o wykrywalności nielegalnej produkcji, nie zaś o skali konsumpcji. W gruncie rzeczy wskaźnik użycia nielegalnych środków psychoaktywnych jest bardzo mało istotną informacją. To uzależnienie i związane z nim choroby i patologie społeczne są prawdziwymi kosztami złej polityki narkotykowej. A uzależnienie jest zwykle problemem osób, które sięgają po substancje psychoaktywne i kontynuują ich używanie w reakcji na przeżyte traumy i doświadczane problemy (np. śmierć kogoś bliskiego, życie w biedzie). Ściganie i karanie więzieniem takich osób to najgorsze możliwe rozwiązanie.
Zatem gdy przyjrzymy się Czechom pod kątem działań wobec najbardziej szkodliwych społecznie narkotyków – opiatów i amfetaminy zażywanych dożylnie – nasi południowi sąsiedzi są w europejskiej czołówce. Liczba uzależnionych wstrzykujących narkotyki jest bardzo niska i wciąż spada. W Czechach – w przeciwieństwie do Polski – odsetek uzależnionych zakażonych HIV/AIDS i/lub HCV jest bardzo niski. Bardzo niski jest też wskaźnik śmiertelnych przedawkowań. Według Zabranskiego jest to kolejny dowód potwierdzający już wcześniej znany nauce fakt, że to, jaka część populacji ma za sobą doświadczenia z nielegalnymi substancjami psychoaktywnymi, nie przekłada się bezpośrednio na szkody społeczne spowodowane używaniem narkotyków. Jest to również dowód na to, że czeska polityka narkotykowa jest skuteczniejsza od polskiej. Zamiast więc reagować z irracjonalnym strachem, przyjrzyjmy się czeskim rozwiązaniom i wyciągnijmy z tego wnioski.
Tekst ukazał się w „Rzeczpospolitej” z 11 marca 2010.