Kwestia penalizacji posiadania drobnych ilości narkotyków, przedstawiona w taki sposób, w jaki zrobił to Piotr Gabryel, wpisuje się w konserwatywno-liberalną próbę redefinicji źródeł legitymizacji państwa.
Staram się nie kojarzyć automatycznie prawicowców z demagogią i ideologiczną odpornością na fakty, cóż jednak począć, gdy argumentów przeciw mojej dobrej woli dostarczają mi sami prawicowcy? Przykładem takiego argumentu jest choćby komentarz Piotra Gabryela pod wiele mówiącym tytułem „Zero tolerancji dla narkotyków”. Tekst ten pozostałby obiektem cichych uszczypliwości w gronie przyjaciół, gdyby rzecz nie była dużo poważniejsza. Nie chodzi bowiem tylko o prawo do skręta, ale i o legitymizację państwa.
Zacznijmy jednak od początku.
Czy w kieszeni znajdziemy bossa?
Publicysta „Rzeczpospolitej” pisze, że Polska przegrywa wojnę z narkobiznesem. Rośnie liczba skazanych za przestępstwa narkotykowe, CBŚ ma na oku coraz więcej grup przestępczych trudniących się narkobiznesem i rzekomo rośnie liczba narkomanów. To wszystko mimo bardzo restrykcyjnej polityki narkotykowej. Wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji, należałoby poszukać innych, lepszych rozwiązań. Tym bardziej, że Kajetan Dubiel, dyrektor Biura Penitencjarnego Centralnego Zarządu Służb Więziennych, mówi wprost: „W więzieniach widzę tylko mniej lub bardziej uzależnionych ludzi i wciąż pytam, dlaczego nie siedzą tam handlarze”.
Autor przekonuje jednak, że tylko represje – przetrzepywanie plecaków nastolatkom i aresztowania uzależnionych – mogą przyjść nam na ratunek. Powiedzmy sobie wprost: absurdem jest twierdzenie, że od dzieciaka ze skrętem lub bezdomnego narkomana trafi się do bossa wielkiego gangu przemytników lub producentów narkotyków. Walką z narkobiznesem powinny zajmować się wyspecjalizowane jednostki policji. Opierać się na informacjach zebranych podczas pracy operacyjnej, a nie zeznaniach przestraszonego małolata, czy uzależnionego na głodzie lub haju. A funkcjonariusze patrolujący nasze ulice nie powinni się kojarzyć wszystkim nastolatkom z upokarzającym rytuałem wywracania kieszeni, bo w tych kieszeniach nie znajdziemy adresu szefa grupy przestępczej.
I jeszcze banał, który niestety w tym kontekście trzeba powtórzyć: narkomania to choroba, karami chorego się nie wyleczy.
Może więc warto zrezygnować z logiki: „Represje nie działają? To więcej represji!”.
Guru Giuliani
Tolerancja narkotyków prowadzi do wzrostu ilości poważniejszych przestępstw – przekonuje w swoim krótkim komentarzu Piotr Gabryel. Powołuje się na przykład Rudolpha Giulianiego, burmistrza Nowego Jorku, który – zdaniem redaktora „Rzeczpospolitej” – „nie w teorii, lecz w praktyce dowiódł, jak skutecznie walczyć z bandytami. W ciągu zaledwie kilku lat radykalnie obniżył w tym mieście poziom przestępczości. A dokonał tego, bo postawił na program zero tolerancji dla przestępczości i z równą stanowczością ścigał wszystkie jej przejawy – od najdrobniejszych poczynając”.
Faktycznie, w ramach realizowania doktryny „zero tolerancji”, Giuliani zwiększył budżet nowojorskiej policji o 40 procent (do 2,6 mld dolarów) i liczbę funkcjonariuszy o ponad 35 proc. (do 46 tysięcy). Jednak z Giulianim i przestępczością jest trochę tak, jak w tym dowcipie o samochodach rozdawanych na Placu Czerwonym: w sumie to nie samochody, tylko rowery i nie rozdają, a kradną. Nie ma dowodów na twierdzenie, że to wyjątkowo represyjna polityka „zero tolerancji” za rządów Giulianiego doprowadziła do spadku przestępczości w Nowym Jorku. Faktycznie spadek ten zaczął się trzy lata przed reformą policji i był objawem szerszej, ogólnoamerykańskiej tendencji. Na przykład latach 1990 – 1996 w San Diego na zachodnim wybrzeżu USA, gdzie siły policyjne zwiększono o 6 proc. i zmniejszyła się liczba aresztowań o 15 proc., przestępczość spadła o tyle samo, co w tym samym okresie w Nowym Jorku, gdzie aresztowano o 24 proc. więcej osób. W tym samym czasie, na wybrzeżu Pacyfiku, liczba skarg na działania policji spadła o 10 proc. a w mieście szeryfa Giulianiego wzrosła aż o 60 proc.!
Kto ukradnie jajko, ten ukradnie i wołu?
Powołując się na przykład Giulianiego, Gabryel powiela w wulgarnej formie konserwatywną doxę, że „kto ukradnie jajko, ten ukradnie i wołu”. Tej mądrości ludowej status teorii naukowej nadał – jak pisze Lo?c Wacquant – „papież konserwatywnej kryminologii amerykańskiej”, James Q. Wilson. Pod nazwą „teoria zbitej szyby” i za pieniądze konserwatywnych think tanków amerykańskich weszła ona do kanonu nauki. Według tej koncepcji, tolerancja dla najmniejszego wykroczenia wobec porządku publicznego miała zachęcać do kolejnych wykroczeń.
Choć nigdy nie potwierdzono jej empirycznie, pozwoliła ona na brutalne kryminalizowanie biedy. Na celowniku znalazły się „zachowania aspołeczne związane z bezdomnymi” (jak to eufemistycznie określił jeden ze zwolenników „teorii” zbitej szyby), takie jak żebractwo, prostytucja, pijaństwo, mycie szyb samochodów na światłach w zamian za drobne (sic!) oraz posiadanie i drobny handel narkotykami. W Nowym Jorku w 1996 roku za drobne przestępstwa narkotykowe aresztowano aż 54 tys. osób, czyli tysiąc osób tygodniowo!
Tak na marginesie warto dodać, że za Giulianiego bezrobocie wśród Afroamerykanów zaczęło rosnąć (poprzednią dekadę powoli acz systematycznie spadało), a administracja miejska została mocno wybielona. Nie sądzę, by zbytnią złośliwością wobec „Rudiego” było przypomnienie jego – jak sam to określał – „intelektualnego” długu wobec Manhattan Institute. Think tank ten, oprócz promocji fundamentalizmu rynkowego i doktryny „zero tolerancji”, ma na swym koncie publikację książki The Bell Curve: Intelligence and Class Structure in American Life, rasistowskiego pamfletu, jakiego nie powstydziłby się poseł Artur Górski. Teza książki brzmi: to różnice w poziomie inteligencji są odpowiedzialne za nierówności klasowe i rasowe w USA…
Spór o legitymizację państwa
Podczas gdy budżet nowojorskiej policji zwiększono o 40 procent, o 1/3 zmniejszono ilość środków na służbę socjalną i odchudzono jej personel o 37 proc. W ciągu siedmiu lat rządów „Rudiego” 600 tys. osób, głównie przedstawicieli mniejszości rasowych, straciło prawo do zasiłku. Nie wiadomo jak wiele z nich otrzymało pracę, z której mogli się utrzymać. Jak pokazuje przykład Nowego Jorku Giulianiego, kryminalizacja biedy jest tylko jedną stroną medalu. Drugą jest wycofywanie się państwa z obowiązku zapewniania bezpieczeństwa socjalnego. Te same bowiem konserwatywne think tanki, które forsowały doktrynę „zero tolerancji” – Manhattan Institute, Cato Institute czy Heritage Foundation – wcześniej podminowywały fordowsko-keynesowski kontrakt społeczny i lansowały rynkowy fundamentalizm.
Kwestia penalizacji posiadania drobnych ilości narkotyków, przedstawiona w taki sposób, w jaki zrobił to Piotr Gabryel, wpisuje się w konserwatywno-liberalną próbę redefinicji źródeł legitymizacji państwa. Po rezygnacji z funkcji opiekuńczych, musi zapewniać „porządnym obywatelom” bezpieczeństwo od „elementu przestępczego”, który jest mniej lub bardziej wprost utożsamiany z biednymi. Tak skonstruowana „teoria” społeczeństwa jest samospełniającą się przepowiednią: z jednej strony wystawienie społeczeństwa na niekontrolowane siły rynku wpędza coraz więcej osób w niepewność jutra i potencjalną biedę, z drugiej, kryminalizuje zachowania, które takiej niepewności i biedzie towarzyszą. Przenosząc to już na konkretny grunt walki z narkotykami, to warto jeszcze zadać sobie takie pytanie: co gorzej wpłynie na kręgosłup moralny młodego człowieka – skręt, czy odsiadka z regularnymi gangsterami? Koło się zamyka.
Wzywanie Gabryela do zaostrzenia represji (której nie można rozpatrywać oddzielnie od „uelastyczniania” prawa pracy, prywatyzacji ochrony zdrowia, komercjalizacji – póki co postulowanej – edukacji i kultury oraz fatalnego systemu emerytalnego) brzmią wyjątkowo złowrogo w kontekście ostatnich oszczędności polskiego budżetu: z zaoszczędzonych 3 miliardów aż miliard pochodzi z rezerwy funduszu alimentacyjnego. Najpierw kryzys uderzy najmocniej w najsłabszych, a potem poprawi pałka policyjna?