Kraj

A gdyby porozmawiać o narkotykach tak jak o kotletach

Przypominamy rozmowę Jana Smoleńskiego z Renatą Dancewicz. O narkotykach, łódzkiej filmówce i sukience senatora Piesiewicza.

Po dziesięciu latach zapadł prawomocny wyrok w sprawie Krzysztofa Piesiewicza. Impreza, z której przez blisko dekadę musiał tłumaczyć się były senator i scenarzysta miała miejsce we wrześniu 2008 roku. Nagranie z udziałem oskarżonego i „białego proszku” posłużyło najpierw szantażystom do wzbogacenie się kosztem senatora (z doniesień medialnych wynika, że w grę wchodziło nawet pół miliona złotych). Po roku i tak znalazło się w rękach redaktorów Super Expressu, którzy z prywatnej imprezy zrobili ogólnonarodowy skandal, a sobie zapewnili lawinę klików i wpływy od reklamodawców. W roku 2016 sąd wydał wyrok i skazał Piesiewicza na karę grzywny. Za co? Za „nieudolne usiłowanie posiadania” i „nieudolne usiłowanie udzielenia” 0,3 g kokainy. Wreszcie, po dwóch latach, od tamtego wyroku w procesie apelacyjnym został oczyszczony ze wszystkich zarzutów.

Prawo narkotykowe w Polsce nie zmieniło się od imprezy w 2008 roku. Dla porządku należy odnotować, że w 2011 znowelizowano ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii dodając artykuł 62a, zezwalający na umorzenie postępowania w razie posiadania środków odurzających na użytek własny. Jednak posiadanie narkotyków na terenie Polski wciąż jest przestępstwem.

Dzisiaj, większe emocje niż koniec sądowej batalii senatora Piesiewicza wzbudza „notes dilera celebrytów”. W prasie plotkarskiej nie obejrzymy tym razem nagrań z białym proszkiem, ale możemy za to przeczytać pokrętne tłumaczenia aktorów z komedii romantycznych i uczestniczek „Tańca z Gwiazdami”, którzy od Cezarego P. „dilera gwiazd” mieli kupować… kotlety i alkohol.

Celebryto/celebrytko, przyznaj się, że ćpiesz!

Z okazji wyroku w sprawie, która w ogóle nie powinna wylądować na biurku prokuratora przypominamy fragment wywiadu z Renatą Dancewicz przeprowadzony w roku 2010, krótko po ujawnieniu nagrań z imprezy senatora Piesiewicza. Rozmowa pochodzi z książki „Odczarowanie. Z artystami o narkotykach rozmawia Jan Smoleński”. A czytelnikom życzymy, żeby za kolejnych dziesięć lat używanie narkotyków nie było już powodem ani do wstydu, ani szantażu, tak jak kotlety i alkohol.

***

Jan Smoleński: Czy zażywałaś kiedykolwiek narkotyki? Choć zakładam, że po oskarżeniu senatora Piesiewicza na podstawie zeznań szantażystki i filmiku zrobionego telefonem komórkowym niekoniecznie będziesz się chciała do tego przyznać…

Renata Dancewicz, aktorka

Renata Dancewicz: Nie widzę nic złego w ciekawości, która popycha ludzi do próbowania narkotyków. Tylko że narkotyki teraz źle się kojarzą i rzeczywiście są winne wielu nieszczęść. Jest to tak zwany kontrowersyjny temat, choć substancje psychoaktywne zawsze towarzyszyły ludzkości. Korzystano z nich w celach rytualnych, umożliwiały ludziom kontaktowanie się z jakimiś siłami nadprzyrodzonymi, poszerzały świadomość. Teraz to przede wszystkim używka. Natomiast pobudki, dla których ludzie sięgają po narkotyki – ciekawość, otwartość na nowe doznania – są OK. Jako miłośniczka lat 60. i 70., fanka Rolling Stonesów, nie mogłam nie spróbować narkotyków.

A jakie to były substancje?

Zawsze się brzydziłam zastrzyków, tak że nic dożylnie. Trawa, haszysz, LSD, kokaina – tego próbowałam.

Kiedy to było?

Późne liceum i studia, czyli taki najbardziej typowy czas na eksperymenty z narkotykami. Wtedy to głównie trawa i haszysz. Ale później też zdarzało mi się coś wziąć. Nigdy się nie uzależniłam i tak naprawdę od dawna nie sięgnęłam po narkotyki.

Twoje liceum to koniec lat 80.?

Zdałam maturę w 1988.

A czy zwróciło twoją uwagę, jak narkotyki stawały się coraz bardziej popularne w latach 90.?

Podobno było to bardzo widać w szkołach. Ja nie miałam takich znajomych, w związku z tym tego nie zauważyłam. Ja wiążę narkotyki ze studiami, ze szkołą filmową. Wiadomo, że tam ludzie są bardziej zainteresowani takimi rzeczami i z własnego doświadczenia mogę potwierdzić, że tak właśnie jest. Ludzie robią różne rzeczy, bo czują się artystami i, że tak powiem, bardziej im odbija.

Jak wyglądało u ciebie palenie trawy?

Nie chodziłam jakoś bardzo często na imprezy, nie byłam taką osobą. To się stało w takim naszym towarzystwie: ja z przyjaciółką i znajomy – rok starszy, poczęstował nas na naszą prośbę. Ale trawa nie jest dla mnie. Mam niskie ciśnienie, późno się budzę i w ogóle trudno rozkręcam. Po takich dragach jak trawa mam ochotę tylko leżeć i słuchać muzyki, cały czas się martwię, że ktoś na mnie źle spojrzał albo źle zrozumiał moje słowa i ma do mnie pretensje. To jest tak męczące, że nie polecam. Do mnie pasują dragi podkręcające, typu kokaina czy LSD. Jak wiadomo jednak, są to dosyć angażujące i wyczerpujące rzeczy, w związku z tym nie można ich używać za często.

A pamiętasz pierwszy raz, kiedy próbowałaś kokainę? Jak to wyglądało?

To było w teatrze w Wałbrzychu. Byłam tam adeptką, mieliśmy premierę. Prowadziłam bardzo intensywny tryb życia. Odwiedziła mnie wtedy przyjaciółka ze Stanów, która z właściwym sobie wdziękiem i niefrasobliwością przywiozła mnóstwo kokainy do Polski, lecąc przez Holandię. Jeszcze w kryształkach, żeby była czysta… Jak się spytałam, czy wie, że w Amsterdamie są chyba najbardziej wyczuleni na narkotyki w całej Europie, to się zdziwiła. Nigdy o niczym takim nie słyszała. Ale zawsze miała więcej szczęścia niż rozumu. Jak już się odbyła premiera, padłam na twarz, bo byłam wyczerpana. Wzięłyśmy wtedy kokainę w garderobie, poczęstowałyśmy oczywiście kolegów, no i bawiliśmy się do rana.

A to było przyjemne?

Tak, to poczucie mocy jest przyjemne, ale niestety też kosztowne i wyczerpujące.

A mieliście w swojej studenckiej grupie takiego szamana?

Paliliśmy i braliśmy kwasa w małej grupce znajomych. To był specyficzny klimat.

Mówisz o Filmówce w Łodzi, tak?

O prawie w Warszawie też. Nie było nikogo, kto by wprowadzał. Tak to przynajmniej pamiętam. Po prostu w naszym towarzystwie panował taki klimat, że próbowanie dragów było czymś naturalnym.

Pytam, bo sam miałem starszych kolegów, którzy asystowali mi w inicjacji.

Może tak było, tylko że nie jestem sobie w stanie tego przypomnieć. Jak człowiek ma paręnaście lat, czyta, słucha muzyki, czymś się interesuje, kontaktuje z ludźmi, którzy mają podobne zainteresowania, to gdzieś w końcu dragi się pojawią. To jest moim zdaniem takie naturalne przedłużenie ciekawości. Człowiek chyba ma potrzebę zmiany świadomości albo jej utraty, wzbicia się na jakiś inny poziom. Nie można się cały czas kontrolować. Staszczyk śpiewa w bardzo fajnej piosence: „Czasem lubię ostro się zeszmacić. Ledwo trzymam się na nogach. Lubię wtedy leżeć na chodniku. I popatrzeć w oczy Boga”. Coś w tym jest.

Wspominałaś o książkach i muzyce: jakie to były książki i jaka muzyka? Podejrzewam, że Jim Morrison.

Tak, Jim Morrison był bardzo na fali. Uwielbiałam i do tej pory lubię Rolling Stonesów. Ale przecież nawet beatlesów podejrzewano o branie LSD. Bardzo lubiłam The Who, Lynyrd Skynyrd, Dead Kennedys, Led Zeppelin. Po prostu rock.

A książki?

Takie ściśle narkotyczne nie. Ale czytałam Carlosa Castanedę, on pisał o doświadczeniach z pejotlem.

A miałaś jakiekolwiek pojęcie o dragach, jak zaczynałaś eksperymentować?

Wiedziałam na pewno, że muszę brać w bezpiecznych warunkach, z osobami, którym ufam.

Przede wszystkim miałam pewne oczekiwania, w sumie po to to robiłam. Wiedziałam na pewno, że muszę brać w bezpiecznych warunkach, z osobami, którym ufam. To się raczej nie działo nigdy gdzieś zewnątrz, tylko w grupie znajomych. Starałam się zabezpieczyć, bo pod wpływem różnych substancji człowiek jest bezbronny.

Ukrywałaś te eksperymenty przed rodzicami?

Nigdy o tym nie opowiadałam rodzicom. Jak byłam w liceum i z nimi mieszkałam, to zapaliłam trawę raz czy dwa, więc jakoś specjalnie nie musiałam kręcić. Natomiast później, gdy mieszkałam już w Warszawie czy w Łodzi, to po prostu nic o tym nie mówiłam. Nie ma sensu zaprzątać starym głowę takimi rzeczami. Nigdy nie miałam potrzeby dzielenia się z nimi tymi doświadczeniami. To była moja dorosłość, coś niezależnego od nich. Mimo że mam bardzo dobry kontakt ze swoimi rodzicami i mówiłam mamie o wielu rzeczach. Nie o wszystkich, ale o wielu. I moja matka czasami się gorszyła i mówiła „Jezu!”, ale przyjmowała to.

A gdyby się dowiedzieli?

Na pewno by się zdziwili i byliby przerażeni, ponieważ narkotyki mają strasznie zły PR. Może słusznie, może nie, nie wiem, ale jest coś takiego, że jak człowiek, który się tym nie interesuje, słyszy „narkotyki”, to od razu widzi swoje dziecko jako bohatera Dzieci z dworca Zoo: prostytuowanie się, kłucie strzykawkami, a potem Monar i tak dalej. Wolałam moim rodzicom tego stresu zaoszczędzić.

A jak wygląda kwestia narkotyków w środowisku aktorskim, filmowo-teatralnym?

Nie wiem, bo nie jestem z tym środowiskiem mocno związana i historie, o których mogę mówić, pochodzą z czasów studenckich czy okresu tuż po studiach. Dragi w moim przypadku wiążą się z poszukiwaniem nowych doświadczeń, młodzieńczą ciekawością. Nie znam starych narkomanów. Ludzie od czasu do czasu oczywiście popalają czy biorą coś innego. Myślę, że dla wielu kokaina jest na fali. Daje chęć do zabawy czy poczucie, że ma się nadludzkie siły. Chociaż to chyba raczej dotyczy środowiska kołnierzykowców, biznesmenów. Zapieprzają – wyścig szczurów – i potem chcą się jakoś wyluzować.

Piesiewicza przyłapano podobno z kokainą.

Nie ma takiej drogi, że ktoś pali marihuanę, a musi zostać potem heroinistą czy kompociarzem.

Wiesz co, to jest takie chamskie, takie słabe. On po prostu był u siebie w domu. Fatalnie, że płacił tym szantażystom i im ulegał przez jakiś czas, ale to jest ludzkie. Jak ktoś u siebie w domu wciąga kokainę z przyjaciółmi, to naprawdę dla mnie nie jest to żadne przestępstwo. I moim zdaniem uchodzi senatorowi. Co innego oczywiście, jeśli ten senator ma usta pełne frazesów o moralności, bo jeżeli pouczamy innych, to tym samym strasznie kurczymy obszar własnej wolności.

Co dokładnie masz na myśli?

Trzeba rozumieć, że nikt nie jest doskonały, że każdy ma swoje słabości. Kreowanie się na bohatera kończy się właśnie takim pacnięciem główką o chodnik, jak już leci się z tego piedestału. Każdy ma swoje problemy, życie, jak wiadomo, jest krótkie, tragiczne i kończy się śmiercią, każdy sobie radzi, jak umie. Ja nie wymagam od polityka, żeby był kryształowo czysty moralnie, bo mnie nie obchodzi jego moralność. Nie oczekuję od niego osądzania mojej moralności, bo ja sobie poradzę. Chcę tylko, żeby był kompetentny, znał się na tym, co robi. Politycy nie muszą być nieskazitelni. Mogą być, nie wiem, niedobrymi ojcami. Oczywiście przykro jest mi z tego powodu, ale to nie umniejsza kogoś takiego jako polityka. Wolę człowieka, o którym wiem, że ma jakieś słabości, niż nieskazitelnego tytana, któremu w życiu się nóżka nie powinęła. Bo nie wierzę w takie rzeczy.

Piesiewicz nie jest też degeneratem.

Moim zdaniem większość osób zażywających narkotyki to nie są degeneraci. To normalni ludzie. Czy wszystkie osoby pijące alkohol są alkoholikami? Nie. A przecież po alkoholu ludzie robią o wiele gorsze rzeczy niż po narkotykach. Te katowane dzieci i bite żony, te wszystkie morderstwa siekierami, agresja. Moim zdaniem to jest po prostu hipokryzja.

Mówisz o stosunku do alkoholu i narkotyków?

Tak. Nie ma powodu robić takiej wielkiej różnicy między alkoholem i narkotykami. Bo z tego porównania moim zdaniem na plus wychodzą narkotyki.

Masz jakiś znajomych uzależnionych od alkoholu?

Mnóstwo.

A uzależnionych od narkotyków?

Może jednego. Ale nie jestem pewna. Wiesz, alkohol to jest taki bardziej swojski, buraczano-ziemniaczany narkotyk. Taki nasz ogłuszacz. Nie możemy zapomnieć, że jak ktoś cały czas pali trawę, to nie jest dobrze – ale nie jest dobrze, jak ktoś robi cały czas cokolwiek. To banalne, ale przesada we wszystkim jest zła.

Są tacy, którzy z uporem maniaka powtarzają, że zaczyna się od trawy, a kończy na heroinie.

Nie ma takiej drogi, że ktoś pali marihuanę, a musi zostać potem heroinistą czy kompociarzem. Od czegoś trzeba zacząć, ale nie istnieje takie przełożenie.

Z czego więc wynika ta różnica w podejściu do dragów i alkoholu?

A dlaczego twoim zdaniem wódka jest powszechna, a narkotyki nie?

W jakiejś mierze to kwestia dostępności.

Ale dlaczego? Co leży głębiej?

Cóż, niestety osoby mające pozycję społecznych autorytetów, na przykład księża, często bagatelizują alkohol, a straszą dragami.

Ale ja bym chciała wiedzieć, dlaczego ksiądz proboszcz uznał gorzałę, a nie uznał narkotyków? Dlaczego? Bo w naszym klimacie żadna trawa nie rośnie? Ale grzybki rosną. Dlaczego w naszej kulturze upowszechnił się alkohol, a nie narkotyki? Dlaczego Indianie używali różnych substancji w celach rytualnych, a nie odkryli alkoholu?

Właściwie wino jest stosowane u nas w celach rytualnych, jeśli wziąć pod uwagę opisy z Nowego Testamentu.

Wiesz, Biblia nie powstawała tutaj. W Syropalestynie chyba nigdy nie hodowano narkotyków. Ameryka Północna i Południowa – tam są te wszystkie pejotle…

…i koka, konopie w Indiach, opium w Chinach.

No tak. Czyli jesteśmy poszkodowanym kontynentem, na to wychodzi (śmiech). Może jest to właśnie uwarunkowane klimatycznie?

Uprawa roślin, z których robi się dragi, się zglobalizowała.

Mam wrażenie, że po prostu nie jesteśmy jeszcze z dragami na tyle, mówiąc kolokwialnie, otrzaskani, by nawet o nich normalnie rozmawiać. Poza tym narkotyki zabierają nas w nieznane rejony. Ja na przykład bardzo lubię w LSD to, że po zażyciu masz wrażenie, że wiesz, o co chodzi, że znajdujesz sens. Potem oczywiście ni w ząb tego nie rozumiesz. Dla mnie to było bardzo wyczerpujące, ciężkie, ale świetne doświadczenie. Oczywiście to są złudzenia, a nie rzeczywistość. Ale jeżeli ktoś ma ochotę raz na jakiś czas się wyluzować, odjechać czy spojrzeć na świat zupełnie inaczej, to czemu nie? Cały czas zastanawia mnie ta różnica. Po alkoholu ludzie też są bezbronni. Jak się upijesz, to jesteś takim szmacianym człowieczkiem, ktoś cię popchnie i lecisz. Nie masz swojej woli, można cię skrzywdzić.

Chyba lata komuny zrobiły tu też swoje…

Tak. Wcześniej też chłopów rozpijano. To jest po prostu skuteczny sposób na masy, na robotników, na ludzi, których trzeba jakoś spacyfikować.

Uważasz więc, że Piesiewicz nic złego nie robił, wciągając kokainę w domu?

Nie znam Piesiewicza. Nie jest moim przyjacielem, którego bronię. W sumie mam gdzieś, czy brał, czy nie. To nie jest moja sprawa. Uważam, że jeżeli ktoś ma drobną ilość dragów na swój użytek, to karanie go jest po prostu głupie. To bardzo krótkowzroczna polityka, będziemy tego kiedyś żałować. Pieniądze z budżetu wyrzucane w błoto. Daje to też pole do manipulacji, szantażu, bo jak się kogoś przyłapie, to się ma na niego haka.

To jak to należy rozwiązać? W ogóle przestać karać za posiadanie? Czy może wystarczy jakaś forma hipokryzji, w tym sensie, że mamy przepis, ale nie ścigamy?

Na pewno nie to drugie rozwiązanie, bo to jest proszenie się o kłopoty.

Jakie?

To jest wtedy kwestia uznania. Jak cię złapie policjant, to jeśli będzie miał dobry nastrój, to cię puści, a jak będzie miał zły albo będzie czegoś od ciebie chciał, to nie puści. A prawo musi być jednoznaczne. Posiadanie niewielkiej ilości narkotyków na własny użytek powinno być absolutnie niekaralne. Czy jak ktoś ma dziesięć litrów wódki, to się go karze? Nie. Ale jeżeli przemycasz alkohol albo masz nielegalną hurtownię i czerpiesz z tego dilowania zyski, to cię karzą. Tak samo rozwiązano sprawę z nierządem: jeżeli sama chcę kupczyć swoim ciałem, no to sorry, to jest moje nieszczęście albo mój biznes. Ale jeżeli kolega mi w tym pomaga, to już nie jest fajnie, bo jest stręczycielem i alfonsem. Trzeba zawierzyć takiemu zdrowemu rozsądkowi ludzi i jednak podejrzewać ich raczej o dobrą wolę niż o złą.

Mówisz, że politycy nie powinni zaglądać nam pod kołdry…

Nie tylko pod kołdry. W dusze też. Pytać, czy jestem wierząca, czy nie. Mówić, czy aborcja jest dobra, czy zła. Od tego jest Kościół dla swoich, podkreślam, swoich wyznawców. Ja nie potrzebuję pouczeń od innych. Dlatego właśnie mówię o wartościach. Mamy w konstytucji zapisane w miarę uniwersalne wartości i chciałabym tylko, żeby one były przestrzegane.

A czy prawo nie powinno dawać sygnału, że niektórych rzeczy nie można robić bezkarnie, że narkotyki to nie jest coś, co można sobie tak po prostu brać?

Cukru też nie można sobie tak bezkarnie brać, podobnie seksu i innych rzeczy. Jeżeli nie wiesz, jak się z tym obchodzić i co się z tym wiąże, to nie powinieneś jeździć samochodem czy mieć dzieci. Z narkotykami jest dokładnie tak samo. To nie jest kwestia prawa karnego, tylko edukacji.

Czy historia Piesiewicza nie pokazuje też, że mamy naprawdę absurdalne podejście do różnych wybryków i na przykład włożenie sukienki przez mężczyznę traktujemy jako coś złego?

Tak, to jest zabawne, bo dlaczego ma nie wkładać sukienki, jeśli lubi? To jest ta nasza moralność. Jak chcesz być politykiem, to musisz mieć buzię pełną frazesów, musisz udawać, że jesteś poważnym człowiekiem, że dbasz o dobro ojczyzny. A jak robisz sobie żarty, założysz kieckę czy zapalisz trawę, to od razu musisz się z tego tłumaczyć, a najlepiej jeszcze posypać głowę popiołem i przeprosić. Nie rozumiem ludzi, którym takie drobne szaleństwa czy wady przeszkadzają, żeby uznać kogoś za dobrego w tym, co robi. Wolę grę w otwarte karty – nie muszę być świętym, żeby być dobrym politykiem, prawda? Nie muszę przestrzegać szóstego przykazania, żeby być świetnym golfistą, prawda? Ludzie nie za to kochali Tigera Woodsa, że był wiernym małżonkiem, tylko dlatego, że fantastycznie grał w golfa. On trochę przegiął z wizerunkiem, ale tak właśnie jest: jak się chce stanowić przykład, to bardzo łatwo można się potknąć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jan Smoleński
Jan Smoleński
Politolog, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW
Politolog, pisze doktorat z nauk politycznych na nowojorskiej New School for Social Research. Wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. Absolwent Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie. Stypendysta Fulbrighta. Autor książki „Odczarowanie. Z artystami o narkotykach rozmawia Jan Smoleński”.
Zamknij