Różne wizje zmian polityki narkotykowej można by obrazowo porównać w ten sposób, że jedna z nich polega na przeniesieniu kwestii narkotyków z obszaru kompetencji Ministerstwa Sprawiedliwości do Ministerstwa Zdrowia, natomiast autor tekstu w „Newsweeku” widziałby je w Ministerstwie Gospodarki.
Numer 34. „Newsweeka” wita nas zaskakującą okładką – hasłem „czas zalegalizować narkotyki”. Jest to zapowiedź ciekawego tekstu autorstwa Radosława Omachela „Narkotyki do sklepów”. Z ekscytacją przyjąłem pojawienie się tematu w jednym z największych tygodników opinii w Polsce, jednak już na etapie poszukiwania numeru strony, na której ukazał się artykuł, emocje opadły – redakcja umieściła go w sekcji „Biznes”.
To tłumaczy, dlaczego „Newsweek” zajął się polityką narkotykową – narkotyki potraktowano jak kolejną dochodową działalność. Tekst jest ciekawy, podaje dużo mocnych i sensownych argumentów na rzecz zmian w podejściu do substancji psychoaktywnych. Większość z nich dotyczy wyłącznie ekonomii. Używanie takich argumentów ma uzasadnienie i nie można ich pominąć, jednak to, czego w tym artykule brakuje, to argumentów odwołujących się do praw człowieka. Możemy oczywiście przeczytać o ponad 100 tys. ofiar wojny z narkotykami oraz 1,5 mln więzionych rocznie, ale zarówno ilość argumentów finansowych, używany język i lokalizacja tekstu w sekcji biznesowej wskazują wyraźnie na intencje redaktorów.
Mimo niepodważalnego znaczenia argumentów ekonomicznych, to kwestie etyczne powinny być najsilniejszym bodźcem do zmiany polityki narkotykowej, aktualnie przynoszącej więcej cierpienia, niż go ograniczającej. Argumenty finansowe są zestawione z opinią Jolanty Koczurowskiej – szefowej Monaru, która odwołując się do wartości jest przeciwna zmianie statusu prawnego narkotyków. Alternatywa – albo potraktowanie narkotyków jako zwykłego towaru handlowego albo etycznie uzasadniane poparcie prohibicji – jest fałszywa. Ruch na rzecz zmiany polityki narkotykowej, do którego można zaliczyć przywoływaną w tekście Światową Komisję ds. Polityki Narkotykowej, głosi, że właśnie ze względu na negatywne skutki społeczne i naruszenia praw człowieka prohibicja jest szkodliwa, a jednym z sensownych rozwiązań jest dekryminalizacja narkotyków. Jest więc inne wyjście. Z alternatywy przedstawionej przez „Newsweeka” można by wnioskować, że oto jest ziemia obiecana – legalne narkotyki, ale nie dotrzemy do niej ponieważ boimy się o nasze dzieci. To ma uzasadniać brak działania. Dodatkowym hamulcem – o czym nie ma mowy w tekście – są międzynarodowe konwencje, których sygnatariuszami jest większość państw świata, które nie dopuszczają legalizacji narkotyków. Propozycja „Newsweeka” to rewolucja na skalę światową.
Należy wyraźnie rozróżnić pojęcia dekryminalizacji i legalizacji. Postulowana w „Newsweeku” legalizacja polega na całkowitym uregulowaniu produkcji i handlu, na wzór innych substancji psychoaktywnych, takich jak alkohol czy papierosy. Legalizacja nie oznacza uwolnienia np. marihuany od kontroli państwa. Wręcz przeciwnie, oznacza właśnie kontrolę państwa nad produkcją i handlem, jego monopol lub ścisłe koncesjonowanie (być może z wyjątkiem niewielkiej hodowli na własny użytek). Dla gospodarczych liberałów to wręcz krok wstecz, bo obecnie mamy właśnie coś na kształt wolnego rynku – tyle, że obciążonego dużym ryzykiem i wysokimi kosztami dodatkowymi. To na marginesie haseł o legalizacji na sztandarach niektórych ultraliberalnych prawicowych ugrupowań.
Natomiast dekryminalizacja oznacza wyjęcie problemu narkotyków z obszaru działania prawa karnego. Dekryminalizacja jest możliwa w ramach obowiązujących zobowiązań międzynarodowych, czego przykładem jest Portugalia, która poszła w tym kierunku najdalej. Nie rozwiązuje ona problemów produkcji i handlu. Trudno sobie jednak wyobrazić, żeby państwo, które nie uznaje posiadania narkotyków za przestępstwo, aktywnie włączało się w wojnę z narkotykami i wysyłało wojsko do innego kraju celem niszczenia upraw. Jest więc to pierwszy krok do zmiany statusu narkotyków, nie tak radykalny jak legalizacja, ale możliwy do realizacji już dziś.
Różne wizje zmian polityki narkotykowej można by obrazowo porównać w ten sposób, że jedna z nich polega na przeniesieniu kwestii narkotyków z obszaru kompetencji Ministerstwa Sprawiedliwości do Ministerstwa Zdrowia, natomiast autor tekstu w „Newsweeku” widziałby je w Ministerstwie Gospodarki. Nie można udawać, że substancje psychoaktywne – marihuana, alkohol, tytoń, kokaina, amfetamina itd. – są obojętne dla zdrowia. Ich stopień szkodliwości jest różny i mają wpływ na społeczeństwo i jego funkcjonowanie. Karanie za ich posiadanie jest najgorszym możliwym wyborem – jak pokazuje historia – całkowicie nieskutecznym.
Powinniśmy sobie zadać pytanie: czy państwo powinno zarabiać na substancjach szkodzących jego obywatelom? Nie dotyczy to wyłącznie narkotyków – już teraz przecież zarabia na alkoholu czy papierosach. Z jednej strony opłaty typu akcyza mają zmniejszać spożycie poprzez podniesienie ceny, czyli obniżenie dostępności danej substancji, z drugiej stanowią istotną część budżetu. Państwo staje wobec dylematu– zwiększając dochody ze sprzedaży takich substancji, może rozwiązać część swoich problemów finansowych, jednocześnie może zostać oskarżone o cyniczną grę życiem i zdrowiem swoich obywateli. Przeznaczanie części tych dochodów na profilaktykę, sport i inne społecznie użyteczne cele, ma uzasadniać te przychody. Problem pomimo to nie znika i na takie pytania należy odpowiedzieć, jeśli na serio myślimy o legalizacji narkotyków.