Czy do listy kontrowersji związanych z pontyfikatem papieża Polaka dołączy propagowanie narkomanii?
W ubiegłym miesiącu zakazano w Polsce kolejnych dopalaczy: tym razem padło m.in. na popularne 4-CMC, znane również pod mało apetyczną nazwą „klefedron”. Zostały wam jakieś resztówki sprzed miesiąca? Spokojnie. Nie macie się czego obawiać. Chyba, że planujecie tym handlować.
Chociaż wobec klasycznych dragów (czyli m.in. amfetaminy, marihuany, heroiny) mamy najsurowsze prawo w Europie, to mało kto wie, że w Polsce posiadanie narkotyków, które weszły na rynek po 2015 roku, nie jest karalne. Dlaczego jedne środki zmieniające świadomość, na czele z tytoniem i alkoholem, pozostają dozwolone, a posiadanie innych jest zakazane? Można też zapytać, co mamy na myśli, kiedy dziś używamy słowa „narkotyki”? Substancje psychotropowe, środki odurzające, środki zastępcze, lecznicze, nowe substancje psychoaktywne, napoje energetyczne?
Teoretycznie, na ocenę tego, czy dana substancja jest legalnie dostępna, czy nie, wpływają m.in. koszty zdrowotne, społeczne i ryzyko uzależnienia.
Przyjrzałem się różnym listom substancji zakazanych z bliska i szczerze mówiąc, nie do końca widać tam większy sens.
Weźmy za przykład taki lotos błękitny, kwiat snów (i kosmetyków). Próżno szukać doniesień o jego toksyczności, a od 3 kwietnia 2009 roku za sprawą nowelizacji Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii zarówno jego posiadanie, jak i obrót w postaci rośliny żywej lub suszu, nasion, wyciągów oraz ekstraktów są zakazane.
Tymczasem muchomory czerwone, które w sklepach z dopalaczami sprzedawano w jointach, można nadal zbierać. Od czego więc tak naprawdę zależy ocena zakazanych substancji? W jaki sposób określany jest potencjał rekreacyjny różnego rodzaju narkotyków? Czy wreszcie nie jest absurdem, że Papieżowi Polakowi Janowi Pawłowi II mogłoby grozić aresztowanie, gdyby w Polsce spróbował substancji, którą raczył się podczas pielgrzymki na Samoa?
Bierzemy od zawsze
Nie wszystkie substancje są narkotykami. Chociaż gałką muszkatołową można się nieźle porobić, to sięgające po nią zdesperowane dzieciaki raczej nie zaczną używać jej nałogowo i okradać rodziców, żeby zdobyć hajs na kolejną działkę. Inaczej sprawa się ma na przykład z kokainą. Jej wciąganie bez wątpienia mocno zmienia świadomość użytkownika i jest bardziej ryzykowne niż gałka. Koka przez to budzi niepokój, czasem wręcz panikę, chociaż warto zauważyć, że jej liście (podstawowe źródło kokainy) nie budzą w Kolumbii wielkich kontrowersji. Dopiero produkcja oczyszczonej chemicznie kokainy urasta do rangi problemu. Tak jak w latach 80., kiedy ludzie Pablo Escobara zaczęli na skalę przemysłową wysyłać koks do Miami.
Europa, w tym Polska, nie jest gorsza od Kolumbii i również ma tysiąclecia doświadczeń z tzw. środkami etnobotanicznymi.
Od Meksyku po Syberię szamani używali muchomora czerwonego (łac. amanita muscaria). „Jedzą niektóre grzyby w kształcie muchomora, i później są pijani bardziej niż od wódki i jest to dla nich najlepszy rodzaj uczty” – już w XVII wieku o jakuckich szamanach pisał polski podróżnik Adam Kamieński Dłużyk. Po wysuszeniu muchomor wywołuje intensywne, psychodeliczne wizje.
W grobowcach kujawskich sprzed ponad 5 tys. lat polscy archeologowie odkryli nasiona konopi, a już Herodot w 5 wieków przed narodzinami Chrystusa opisał, jak cannabis używali Scytowie – zarówno do szycia ubrań, jak i oczyszczenia siebie w dymie. Konopie indyjskie były w Europie i Azji powszechne tak długo, aż zaczął je wypierać przywieziony przez Krzysztofa Kolumba z Ameryki tytoń. Istniejące szlaki handlowe zaczęła opanowywać roślina bardziej uzależniająca, tym samym bardziej opłacalna, co ukoronowało ustanowienie prohibicji w XX wieku.
Obawy budzi człowiek
W Stanach Zjednoczonych opium, popularne wśród sprowadzonych do budowy kolei Chińczyków, zostało zakazane po raz pierwszy w 1875 roku w San Francisco. W 1887 decyzją kongresu już tylko Amerykanie mogli je sprowadzać i zażywać. W 1762 roku w Wirginii, rolnik, który nie uprawiał konopi, mógł się liczyć z grzywną. Wkrótce jednak wraz z nadejściem epoki tkanin syntetycznych cannabis stały się diabelskim zielem czarnych jazzmanów i meksykańskich imigrantów. Podpisaną 199 lat później Jednolitą Konwencję o Środkach Odurzających ONZ otwierała już jakby inna roślina: marihuana. W ten sposób w USA oraz chociażby Bułgarii zakazano nawet upraw przemysłowych.
W Polsce dopiero w latach 80. rząd generała Wojciecha Jaruzelskiego zidentyfikował narkomanię jako osobny problem społeczny (wcześniej toksykomanów leczono w zakładach psychiatrycznych, jeśli w ogóle), wskazując na inspirujących się zachodnią kulturą krajowych hippisów. W tym dopiero kontekście konopie, choć w PRL potężnie kontraktowane na potrzeby przemysłu włókienniczego, zostały wyodrębnione w parze z makiem wysokomorfinowym jako narkotyki. Zaczęliśmy wojnę i przez chwilę wydawało się, że popyt uda się w ten sposób ograniczyć.
Nigdy jednak nie byliśmy dalej od zwycięstwa niż dziś.
Wraz z rozwojem Internetu i globalizacją rynek dostępnych środków tylko się rozwinął. W 2000 roku Polska obrała kurs na politykę zero tolerancji i wykreślono z Ustawy o Przeciwdziałaniu Narkomanii depenalizację posiadania narkotyków, wymuszając na konsumentach poszukiwanie legalnych zamienników. Starannie dbano o utrzymanie akcyzowego monopolu państwa aż sytuacja wymknęła się z pod kontroli w 2008 roku, gdy na ulicach pojawiły się pierwsze sklepy „kolekcjonerskie” z dopalaczami.
W związku z lawinową podażą, rosnącym popytem – jak i liczbą hospitalizacji – przystąpiono do kryminalizacji całego asortymentu sklepów, które szczyciły się mienić „legalną alternatywą dla niebezpiecznych substancji narkotycznych” (ta „legalna alternatywa” oznacza 18 zgonów i 304 hospitalizacje z pierwszych dwóch lat). Na rynku zaczęły zastępować je coraz mniej znane środki.
Choroba lokomocyjna nie dla małolatów
W 2009 roku w pierwszej z serii kilku nowelizacji wycofano ze stacji benzynowych lek na chorobę lokomocyjną Aviomarin (ku zdziwieniu producenta), zakazano też dziesiątków syntetyków, jak i bez rozróżnienia na ekstrakty 17 roślin z całego świata, które służyły głównie jako nasączany nośnik syntetycznych kannabinoidów. Same mogą być stosowane w diecie, do snu, czy w celach zdrowotnych.
Te nieopatentowane substancje nie znalazły żadnego lobby, skłonnego je reprezentować i w ten oto sposób Polska stała się jedynym krajem, który zdelegalizował np. kavę, inaczej pieprz metystynowy, leczniczą, przyprawową i relaksacyjną używkę z wysp Oceanii. Próbowała jej Królowa Wiktoria, entuzjastą jest premier Nowej Zelandii, pił ją Jan Paweł II, goszcząc na Samoa, czy niedawno sportowcy Fidżi na Olimpiadzie w Rio. W TVP nadal możemy obejrzeć, jak Wojciech Cejrowski zaleca picie kava kava dzieciom i młodzieży.
Fali zakazów nie oparła się również Czuwaliczka jadalna, inaczej khat, żute dość powszechnie na Półwyspie Arabskim i we wschodniej Afryce liście o lekko stymulującym działaniu. Khat nigdy nie będzie drugą koką, bez powodzenia można szukać doniesień o choć jednym ekstrahującym go laboratorium. Używka ta nie jest praktycznie znana poza środowiskiem imigrantów z Etiopii, Somalii i Jemenu. W praktyce, jak mówi Mark Dempster z brytyjskiej organizacji Release, prawo służy za pretekst do zatrzymywania i kontroli osobistych młodych czarnoskórych osób.
Kolejna zakazana substancja: Kratom. Jest substancją o łagodnym opioidowym działaniu, ma walory uspokajające. Stosowany bywa w wychodzeniu z uzależnienia od cięższych opiatów, przy czym jest niezwykle trudny do przedawkowania, ze względu na potężnego kaca, którego powoduje, na długo zanim poważnie zaburzy funkcje organizmu. Ilość wszystkich udokumentowanych zgonów nie przekracza rocznej liczby ofiar wypadków w trakcie jazdy konnej.
Zwrot w Polsce
Od 2010 roku państwa Unii Europejskiej, pod wrażeniem działań nadwiślańskiego Sanepidu, korzystają z polskiego wynalazku, wyrażenia „środki zastępcze”. Stosując tą definicję ad hoc, wycofują produkty z rynku, zanim poszerzą katalog substancji psychotropowych lub odurzających, co może trwać latami. Jak czytamy w raporcie Dopalacze 2014, „obecnie, objęcie danej substancji zakazem w UE zajmuje przynajmniej dwa lata. W przyszłości Unia będzie w stanie wprowadzić́ taki zakaz w ciągu zaledwie 10 miesięcy” lub natychmiastowo na okres 12 miesięcy. Jedynie szczególne przypadki mogą być objęte przepisami prawa karnego.
W 2015 nastąpił w tym duchu w Polsce zwrot i uchwalono nową metodę walki z narkotykami – poprzez rozporządzenia ministra zdrowia.
Do tej pory wycofane środki zastępcze decyzją Sejmu dopisywane były do ustawy (po zasięgnięciu opinii ekspertów wojewódzkich, Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii oraz Rady ds. Przeciwdziałania Narkomanii przy Prezesie Rady Ministrów). Krajowe i zagraniczne badania, raporty toksykologiczne i w końcu doświadczenia policji i lekarzy motywowały posłów do coraz ostrzejszej walki w wojnie, którą narkotyki zdają się wygrywać.
Obecnie na podstawie uchwał Zespołu do spraw oceny ryzyka zagrożeń dla zdrowia i życia ludzi związanych z używaniem nowych substancji psychoaktywnych ministerstwo poszerza listę Nowych Substancji Psychoaktywnych, obrót którymi grozi na ogół wycofaniem produktu i grzywną, lecz nie więzieniem. Tak, dokładnie – posiadanie najmniejszej ilości mefedronu i innych środków dopisanych do ustawy przed 1 lipca 2015 grozi więzieniem, ale 4-CMC z najnowszego rozporządzenia czy innych środków zastępczych już nie.
Ta częściowa dekryminalizacja nie doczekała się jednak rewaluacji wycofanych wcześniej przez Sejm pośpiesznie produktów, rośnie natomiast sama lista niedozwolonych do obrotu substancji „o działaniu na ośrodkowy układ nerwowy” (tak brzmi definicja Nowej Substancji Psychoaktywnej). Nawet to jednak wychodzi fatalnie – np. klefedron (4-CMC) od uchwały Zespołu czekał rok (!) na samą publikacje rozporządzenia przez Ministra Zdrowia.
Można mieć też wątpliwości co do kompetencji członków Zespołu, specjalistów farmakologii, toksykologii, psychiatrii, nauk społecznych lub nauk prawnych. W miażdżącej opinii wydanej przez Instytut Psychiatrii i Neurologii nazwano projekt najnowszego rozporządzenia niedopracowanym i nieprofesjonalnym ze względu na nieprecyzyjny, niemedyczny i niegramatyczny język. Na przykład wymienia się tam zarówno omamy, jak i halucynacje, choć jest to to samo. Wszystko to uniemożliwia „wystawianie jednoznacznych opinii merytorycznych”.
Nigdy nie jest za późno
Narodowa panika dopalaczowa z 2010 roku paradoksalnie uchyliła drzwi do liberalizacji polityki narkotykowej. Ponieważ definicja „środków zastępczych” ledwo pozwala policji rozróżnić sklep z kawą i czekoladą od dilera, nie mogła zostać rozciągnięta do zakazu samego posiadania Nowych Substancji Psychoaktywnych. Takie jest też prawo Unii Europejskiej, której większość państw członkowskich widzi, jakie szkody wyrządza zbyt restrykcyjne prawo. Dziś jednak Naczelna Rada Lekarska rekomenduje utworzenie „białej listy” – dotyczącej zakazu obrotu wszystkich substancji psychotropowych o podobnej budowie i działaniu.
Polska jest liderem konsumpcji dopalaczy w Europie (ESPAD, 2015), tylko w ubiegłym roku odnotowano ponad 7 tysięcy hospitalizacji związanych z ich używaniem. Wzór mądrej regulacji moglibyśmy wziąć chociażby z Holandii, gdzie mniej się pali i wciąga niż w Polsce. Czy zamiast walki z narkomanią chcemy do końca ustąpić pola czarnemu rynkowi? Kiedy zaczniemy uczyć się na własnych błędach?