W Teatrze Polskim we Wrocławiu trwa konflikt, którego struktura mówi więcej o rzeczywistości, w której żyjemy, niż setki scholastycznych analiz kolejnych niuansów wojny polsko-pisowskiej.
Walkę toczoną przez aktorów i pracowników teatru od kilku miesięcy bardzo ciężko dopasować do aktualnych klisz, co jest powodem dla którego warto się tej sytuacji przyjrzeć z większym zainteresowaniem.
Represje wobec związkowców, podejrzenia o zaglądanie do prywatnej poczty, zwolnienia dyscyplinarne za krytykowanie dyrektora, wręczenie wypowiedzenia dwa dni przed Gwiazdką matce z dzieckiem na ręku – to nie scenariusz filmu historycznego zamówionego przez IPN czy MKiDN, ale rzeczywistość ostatnich dni w Teatrze Polskim we Wrocławiu.
Od września, kiedy po szeroko kwestionowanym konkursie, który wygrał najsłabszy z kandydatów, we wrocławskim teatrze narastała atmosfera nieuchronnej konfrontacji. Cezary Morawski był kandydatem co najmniej marnym. Aktor grający od dłuższego czasu głównie w farsach, z ambitniejszym epizodem w latach 80., były skarbnik ZASP odpowiedzialny za zaniedbania związane z nieudaną inwestycją środków tej organizacji w akcje jednej ze stoczni (sprawa znalazła finał w sądzie), okazał się niekwestionowanym faworytem odpowiedzialnego za kulturę w zarządzie województwa dolnośląskiego Tadeusza Samborskiego z PSL. Propozycje programowe złożone w konkursie zostały ocenione jako co najmniej skromne i w wielu miejscach zdradzające poważne braki w podstawowej wiedzy (m.in. plany współpracy z nieistniejącymi festiwalami).
czytaj także
Od bardzo dawna nie mieliśmy do czynienia z tak otwartą pogardą dla prawa, a właściwie z cynicznym wykorzystywaniem braku narzędzi do jego egzekwowania. Dyrektor wrocławskiego teatru bez mrugnięcia okiem w trakcie trwania sporu zbiorowego wysyła do komisji zakładowej Inicjatywy Pracowniczej pisma zawiadamiające o zamiarze zwolnienia członków związku, w tym aktorki przebywającej na zwolnieniu z powodu zagrożonej ciąży, chronionego przepisami ustawy o związkach zawodowych szefa komisji i osób uczestniczących w negocjacjach w ramach sporu zbiorowego. W tym samym czasie na jego polecenie zrywane są informacje zawieszone na tablicy związkowej, a wynajęci przez niego warszawscy prawnicy zapewniają w korespondencji przekazywanej związkowcom o całkowitej legalności wszystkich podejmowanych działań.
czytaj także
Prawa związkowe nie są czymś szczególnie mocno chronionym w polskim systemie prawnym. Kolejne nowelizacje ustawy o związkach zawodowych i ustawy o prowadzeniu sporu zbiorowego powodują, że przeprowadzenie legalnego strajku jest działaniem na skraju niemożliwości. Liczba kroków wymaganych przez przepisy, które należy przejść, żeby do niego doprowadzić, czynią strajk czy proste oflagowanie zakładu pracy działaniem obarczonym tak wielkim ryzykiem prawnym, że w praktyce bardzo trudnym do przeprowadzenia. W razie udowodnienia w sądzie nielegalności przeprowadzonego strajku – strajkujący są pociągani do odpowiedzialności majątkowej.
Przeprowadzenie legalnego strajku jest dziś działaniem na skraju niemożliwości.
Z drugiej strony barykady rzecz wygląda lepiej – nie istnieją żadne instrumenty pozwalające powstrzymać niezgodne z prawem działanie pracodawcy. Wymówienia umów o pracę na czas nieokreślony niepoparte wymaganym prawem uzasadnieniem (likwidacja stanowisk, utrata zaufania) są ważne tak długo, jak długo nie zostaną obalone w sądzie pracy. Czyli w praktyce nawet do 2 lat, po których można uzyskać kilkumiesięczną pensję, o wiele rzadziej przywrócenie do pracy. Podobnie rzecz wygląda z zagrożonym karą grzywny lub ograniczenia wolności działaniem polegającym na „utrudnianiu prowadzenia sporu zbiorowego” – mimo złożonego w prokuraturze doniesienia o podejrzeniu popełnienia tego przestępstwa od kilku tygodni nie podjęto nawet decyzji o rozpoznaniu sprawy. W praktyce czynności zostaną podjęte dopiero po zakończeniu konfliktu, kiedy wiele osób zostanie zwolnionych, a pozostałe najprawdopodobniej nie będą chciały zeznawać przeciw pracodawcy.
Doskonale wie o tym dyrektor Morawski, który eskalując spór, liczy na wyczerpanie protestujących pracowników długotrwałym konfliktem, w którym faktycznie tylko jedna ze stron jest zmuszona do przestrzegania prawa. To bardzo uderzające post scriptum do publikowanego niedawno tekstu Andrzeja Ledera o folwarcznych relacjach pracy.
Konflikt w Teatrze Polskim jakościowo nie jest niczym nowym. Sytuacje, w których konkursy na stanowiska dyrektorów instytucji sztuki wygrywają najlepsi koledzy samorządowców, są niestety smutną normą. Część z nich poza nikłym przygotowaniem merytorycznym również na poziomie osobowościowym nie radzi sobie ze zbyt dużą odpowiedzialnością, krytyką, koniecznością konsultowania decyzji ze współpracownikami. Propozycje programowe przygotowane w ramach aplikacji konkursowych okazują się nierealistyczne, jeśli w ogóle uda się je upublicznić – gdyż zawsze w tym przypadku pada nieśmiertelny argument o konieczności zachowania tajności tych opracowań ze względu na ochronę praw autorskich.
W takich sytuacjach najczęściej mamy do czynienia z agresją i niszczeniem zespołów oraz dorobku programowego instytucji. Teatr Polski we Wrocławiu przechodzi ten sam proces destrukcji i deklasacji, który w ostatnich kilkunastu miesiącach przeszło chociażby CSW Znaki Czasu w Toruniu. Tym, co wyróżnia sytuacje wrocławską, jest duża widoczność działań nowego dyrektora i samego konfliktu – w innych przypadkach te same procesy przebiegają przy zdecydowanie mniejszym zainteresowaniu mediów.
czytaj także
Cezary Morawski, co bardzo ważne, nie jest namiestnikiem „dobrej zmiany”, o co bardzo często się go posądza, obserwując styl, w jakim próbuje kierować teatrem. Za jego nominację odpowiada Tadeusz Samborski z PSL, w zarządzie województwa znajdują się również politycy wywodzący się z PO i komitetu wyborczego Rafała Dutkiewicza. Wśród osób odpowiedzialnych za sytuację Teatru Polskiego nie ma żadnego członka PiS. Wydaje się, że wrocławscy decydenci postanowili zostać pasażerami na gapę dobrej zmiany – licząc, że nikt ich na dłużej nie powiąże z zaistniałą sytuacją, a odpowiedzialność spadnie na innych. Trudno temu rozumowaniu odmówić pewnego sprytu – sytuacja polaryzacji, inflacja języka i eskalacja kolejnych konfliktów na scenie krajowej bardzo sprzyja tej cynicznej strategii.
W ostatnich dniach sytuacja przyspieszyła – Cezary Morawski postanowił dokonać zwolnienia wszystkich krytykujących go aktorów i pracowników, wskazując jako przyczyny zwolnienia utratę zaufania i powody dyscyplinarne. W przypadku pracowników obsługi teatru użył argumentu o likwidacji stanowisk. W przypadku aktora Andrzeja Kłaka powód zwolnienia został dodatkowo w ciągu kilku dni zamieniony z utraty zaufania na zwolnienie dyscyplinarne. Przyczyną była nieodmiennie krytyka dyrektora, który zgodnie z folwarczna logiką zapomniał, że nie jest głową państwa i że właściwą drogą dla wymierzania sprawiedliwości za krzywdy wyrządzone mu osobiście przez słowa pracownika jest sąd cywilny.
czytaj także
Dlaczego ta sytuacja powinna być bacznie obserwowana przez wszystkich, niekoniecznie związanych z branżą teatralną / artystyczną? Otóż prawo do uzwiązkowienia i walki o godne warunki w miejscu pracy, jeśli nie przydało nam się w ostatnich latach, to na pewno przyda się w przyszłości. Walka załogi Teatru Polskiego pokazuje, jak dalece to fundamentalne narzędzie zostało wykastrowane przez kolejne nowelizacje, dokonywane zwykle w imię ułatwiań dla pracodawców czy działań antykryzysowych. Tym razem ta przykra prawda ujawniła się w konflikcie toczonym przez ludzi usytuowanych w okolicach klasy średniej, dysponujących dużym kapitałem symbolicznym. W wielu sytuacjach tej samej bezsilności doświadczali ludzie decydujący się na spór z pracodawcą bez podobnego wsparcia. Niezależnie od przyszłych konfiguracji politycznych konieczne jest przywrócenie sprawczości tym podstawowym prawom, które w tej chwili są mocno iluzoryczne.
W tym tygodniu ma się odbyć kolejne posiedzenie zarządu województwa dolnośląskiego, na którym prawdopodobnie zostanie podjęta decyzja o przyszłości teatru i zespołu. W tym momencie, pomimo fali krytyki, jaka spadła na władze samorządowe, dziesiątek publikacji i fali protestów, w urzędzie marszałkowskim wciąż żywa jest nadzieja na zażegnanie konfliktu bez odwoływania dyrektora. Jeśli zapadnie decyzja o odwołaniu Cezarego Morawskiego, jest jeszcze szansa na uratowanie dotychczasowego dorobku – przywrócenie zwolnionych pracowników, wstrzymanie niszczenia dekoracji z arbitralnie wycofanych spektakli i ich przywrócenie do repertuaru, podjęcie prac nad przygotowaniem nowych premier. W przeciwnym wypadku instytucja zostanie nieodwołalnie zniszczona.