„Dziady” Zadary to nowy teatr łączący się z życiem, bardziej intensywny i bezpośredni. Taki spektakl pamięta się inaczej.
W ostatnią sobotę i przez część nocy po raz pierwszy w historii wystawiono całość Dziadów bez skrótów. Reżyserem był Michał Zadara, a miejscem Teatr Polski we Wrocławiu prowadzony przez Krzysztofa Mieszkowskiego. Zamiast postaci dramatu, pisarza i reżysera mogło się wydawać, że bohaterem Dziadów Zadary będzie długość spektaklu, czyli te powtarzane przez wszystkich „14 godzin”. Zadarze nie chodziło o wpisanie się do księgi rekordów Guinnessa, co zagranie Dziadów bez skrótow i sprawdzenie, jaki „chytry rozum” i „chytre serce” stoją za nimi. Od razu powiedzmy, że problem „14 godzin” rozwiązał się sam. Okazało się, że ta długość wcale nie była jakimś poważnym wyzwaniem, bo spektakł był wyjątkowo wciągający.
Dość powiedzieć, że nawet Objaśnienia (do III części), czyli po prostu przypisy, publiczność przyjęła entuzjastycznie. Zadara wymyślił, a Robert Rumas swoją fantastyczną scenografią umożliwił, błyskawiczne powroty do kolejnych scen, które Mickiewicz opatrzył przypisami i odegranie minutowych fragmentów, po których następowało odczytanie przez dodatkową aktorkę tekstu objaśnienia. Był to chyba pierwszy w historii teatru taki pomysł. Okazało się, że tak ekstremalne zaufanie do całości tekstu Mickiewicza, żeby odegrać go bez absolutnie żadnych pominięć, dostało swój sens. Język Mickiewicza, który przecież nie powinien zaskakiwać, wręcz szokował pięknem, pomysłowością i humorem.
I jednak „14 godzin” odegrało ważną rolę, ale zupełnie inną, niż się spodziewano. Zamiast zmęczyć, zintegrowało widownię, zespół teatralny, pracowników teatru i całą okolicę. Gdy siedzi się ze sobą cały dzień i pół nocy, ciągle spotyka na przerwach (jest ich sześć), razem kombinuje, gdzie pobiec, zjeść i zdążyć wrócić, to duch wspólnoty zaczyna krążyć między ludźmi i poznawać ich ze sobą. Pojawia się nowy rejestr łączący teatr z życiem, bardziej intensywny i bezpośredni. Taki spektakl pamięta się inaczej.
„Ja myśliłem, że w Litwie to wszystko Moskale”
Jeśli Dziady, to znaczy, że obok tekstu wyrośnie zaraz kontekst, inaczej być nie może. I znowu Dziady okazały się niesłuszne. Realia inne niż w przedstawionym na plakacie do spektaklu ’68 roku, ale i tak publiczność wyklaskała władzę porządnie, skoro było za co. Aktor Adam Cywka, który gra rolę Kamerjunkra w scenie przedstawiającej salon warszawski, dołożył improwizowaną francuszczyzną komentarz na temat désintéressement ministra kultury i prezydenta, którzy nie chcieli objąć spektaklu patronatem. Publiczność pękła ze śmiechu i nagrodziła małą improwizację Cywki burzą oklasków. To, że na pierwszym w historii przedstawieniu całości narodowego dramatu Adama Mickiewicza nie ma żadnego przedstawiciela władzy, która wszystko chce nazywać „narodowym”, nie zaskakuje, bo ta władza ciągle pcha się tam, gdzie kiedyś stało ZOMO. Tym razem tam, gdzie stało w ’68 roku. Wtedy rządzący także chcieli przekonać do siebie społeczeństwo swoją „narodowością” i brali się między innymi za zdejmowanie sztuk.
Jeśli ten kraj ma dziś jakiegoś ministra kultury, to jest nim raczej Krzysztof Mieszkowski niż Piotr Gliński.
Gdy dyrektor publicznego Teatru Polskiego we Wrocławiu organizuje wystawienie Dziadów, wicepremier objeżdża media, tłumacząc zasadność dofinansowania prywatnej szkoły ojca Rydzyka w wysokości kilkakrotnie przerastającej budżet Teatru wrocławskiego.
„Jedna organiczna całość”
Tyle o kontekście, a tekst – wreszcie cały? Z jakiegoś powodu Mickiewicz to napisał i ponumerował kolejne części tak, a nie inaczej (wbrew chronologii). Choć kilka przekazów historycznych podaje, że poeta planował napisać dalsze części, to zostało to, co zostało i zagranie tego bez skrótów mogło mieć sens nie tylko wyczynowy. Nie uważam, że odbiorca jest zakładnikiem intencji autora, tu też obowiązuje demokracja, w której autor jest jednym z wielu widzów. Widz jednak może skorzystać też z wglądu między innymi w to, co autor mówi o swoich zamiarach, problemach i efektach. Mickiewicz przekazał nam tak wiele z drugiej ręki i tak niewiele z pierwszej, że możemy zrobić z tym, niemal co chcemy. Poza licznymi wiadomościami przekazanymi przez przyjaciół (jedna z ciekawszych dotyczy III części i brzmi: „Późno […] wyrzygałem dumę i zepsucie nazbierane przez lat dziesięć), jego komentarz napisany w 1844 do francuskiego wydania Rzut oka na „Dziady” jest bardzo niejasny. Ale jedną z niewielu jasnych rzeczy jest to, że Dziady stanowią „jedną, nieprzerwaną całość”. Dlatego Mickiewicz z Zadary musi być naprawdę zadowolony.
I co się okazało, gdy zagrano Dziady bez skrótów? Ogłaszanie przewrotu kopernikańskiego w Dziadologii jest przedwczesne, ale jednak wyraźnie, albo wyraźniej niż dotąd, można było dostrzec przynajmniej cztery rzeczy.
„Kto nie doznał goryczy ni razu…”
Po pierwsze i najważniejsze, dzieło zostało zrównoważone. Zawsze wiadomo było, że IV część jest o miłości, III o polityce, II nie wiadomo o czym, ale są w niej przynajmniej dziady, natomiast I to zbiór porozrzucanych fragmentów, za które nie ma się co zabierać. Dopiero całość mogła zagrać jak akord.
I zagrała czysto, dwie największe pasje wysąpiły razem i miłość nie została zdominowana przez politykę. Konrad poznał swoje miejsce w szeregu.
Społeczeństwo zyskało swoją reprezentację w tym, jak całość zdominował bohater zbiorowy. Przy spektaklu pracowało niemal sto osób. Niełatwo to opisać słowami, ale wrażenie, jakie zostaje po obejrzeniu całości, sporo zmienia w tym, jak Dziady się nam kojarzą. W oczach zostaje nie żaden płaszcz Konrada, ale któraś ze scen zbiorowych.
Sztuka zaczyna się i kończy nieszczęśliwą miłością, opisywaną przez postaci, które męczą się gdzieś między życiem a śmiercią. Środkiem spektaklu rządzą dwie postacie, w takiej kolejności: senator Nowosilcow (genialny Wiesław Cichy) i Konrad. Pierwszą część w spektaklu Zadary uniósł chłopiec Mikołaj Szmajchel, który pieśnią Młodzieniec zaklęty śpiewaną Starcowi (Bogusław Danielewski) spowodował pierwszą wielką owację.
Tak dochodzimy do tego, co „po drugie” i „po trzecie”, czyli do roli dzieci i muzyki. Tę sztukę podzielili równo między siebie dorośli i dzieci, a choć tych pierwszych było oczywiście więcej, to sensacją była gra dzieci, bo odegrały bardzo trudne role w sposób, którego się nikt nie spodziewał ani go nie oczekiwał. Dorosła i dojrzała gra kilkulatków (obok Mikołaja entuzjastycznie przyjęta Julia Leszkiewicz, grająca nie tylko Rózię, ale też część narracji z Ustępu), to nie było to, na co przyszliśmy, a to właśnie dostaliśmy. Romantyczne odejście Mickiewicza od oświeceniowego podmiotu to odkrycie nie tylko kobiet, duchów, trupów, diabłów, ale też dzieci. Poeta napisał dla nich bardzo długie i trudne teksty dialogów i pieśni.
Zestawienie całości pokazało rolę muzyki, która towarzyszy tekstowi właściwie przez całość spektaklu i obsady, bo niemal każdy aktor albo śpiewa, albo gra i śpiewa. Wiadomo było, że Mickiewcz ma swoich ulubionych kompozytorów (Beethoven, Mozart, Haydn), ale mogła być pewnym zaskoczeniem muzyczność całości dzieła. Nawet IV część, najbardziej monologiczna, wymagała postawienia pianina w mieszkaniu księdza, do którego co i raz powracał Gustaw.
I po czwarte: zastygający na poecie podziw kolejnych pokoleń Polaków uczynił z niego postać tak granitową, że można było zapoznać, jak Dziady są po prostu wyjątkowo zabawne.
Bardzo przepraszam ministra Glińskiego, jego ojców i dziadów do czternastego pokolenia wstecz, ale na Dziadach można się zsikać ze śmiechu.
Niczego to naszemu wielkiemu narodowi nie ujmuje. Mickiewiczowi udało się osiągnąć mocny efekt dzięki zestawieniu licznych scen komicznych ze wzruszającymi scenami poważnymi. Największe wrażenie robi konfrontacja Nowosilcowa z niewidomą matką Rollisona. Czasem też zestawienia są specjalnie kontrastowe, jak w Przeglądzie wojska, gdy po wyśmianiu próżności cara przychodzi moment współczucia umęczonemu i posłusznemu na śmierć i życie narodowi.
Ten obszerny fragment Ustępu był ostatecznym dowodem na to, jak dynamicznie i zbiorowo można odegrać tekst, wydawałoby się, zupełnie nieprzeznaczony do teatru. Został zagrany w stylu Wesa Andersona. Opowieści narratora towarzyszyła gra dzieci, pocztówkowa scenografia z plastikowymi żołnierzykami, cukrem zamiast śniegu, mapami pisanymi palcem i muzyka odgrywana na kastanietach, ksylofonie i podobnych instrumentach.
„Czym jest me czucie, czym jest me życie…”
Dziady Zadary poruszają najtrudniejsze tematy dotyczące miłosci i polityki. Różne odmiany ziemskiej goryczy, nieziemskich uczuć, trudnej pamięci i politycznej gry do dziś stanowią sedno naszych żyć. Są wątki, które narodziły się właśnie wtedy, a dziś nie chcą nas opuścić. Choćby ten dotyczący trudnej pamięci zbiorowej. Napisał poeta o polskich przejściach: „Słuchając tych powieści — człek spłakał się, zgłupiał”. Właśnie dziś widać dobrze, jak bardzo nie potrafimy wyrzucić z naszej tożsamości „heroizmu niewoli” pokazanej przez Mickiewicza w Dziadach.
Prawdziwy obrzęd dziadów Mickiewicz zobaczył na cmentarzu w Solecznikach. Ten cmentarz dalej istnieje i znajduje się trochę za miasteczkiem, które, niemal w całości zamieszkane przez Polaków, jest czymś na kształt nieoficjalnej stolicy Wileńszczyzny. Nad cmentarzem wciąż zdarzają się silne burze z piorunami.
***
Dziady, reż. Michał Zadara, Teatr Polski we Wrocławiu
**Dziennik Opinii nr 56/2016 (1206)