Teatr

Niepokorni w mieszczańskiej świątyni

krol

Mieszane mam uczucia w stosunku do najnowszej premiery skądinąd uwielbianego przeze mnie duetu Strzępka-Demirski. Robić Twardocha? Robić Twardocha w Teatrze Polskim? Ale o co chodzi?

Chodzi, zdaje się, o fascynację przemocą w możliwie najbardziej maczystowskim wydaniu. Chodzi o dużą salę wypełnioną po brzegi widownią. O środki na scenografię z grubej rury. O bilety kuriozalnie drogie. Ale też o emancypacyjną funkcję przemocy, o wartość samą w sobie zemsty ofiar. Ale od początku.

Zmiksować, podać publiczności

Najbardziej korci mnie, żeby zacząć od warszawskiego Teatru Polskiego, który pełni rolę skansenu. Rozważałam przez chwilę, czy nie jest on żywym fantazmatem biznesowej klasy średniej na temat teatru, ale nie. Takimi fantazmatami są np. Teatr Komedia albo Teatr Kwadrat, które nieśmieszną farsą stoją. Polski jest inny.

W Teatrze Polskim wystawia się Emigrantów i Wujaszka Wanię. Polski dysponuje fortepianem, meblościanką i czerwoną kurtyną. W Polskim twórcy i twórczynie uparcie wierzą w metodę Stanisławskiego. To ostatni przyczółek polonistek starej daty, to miejsce, do którego ściągać mogą ci ludzie, którzy spektakle Jana Klaty uważają za hańbę. Na tych deskach nie zaistniałaby Klątwa, kadra zarządzająca tym teatrem nie zaprosiłaby do współpracy Cezarego Tomaszewskiego ani Moniki Strzępki… oh, wait.

Kiedy zobaczyłam plakat reklamujący spektakl Król na podstawie powieści Szczepana Twardocha, w reżyserii Moniki Strzępki, w adaptacji Pawła Demirskiego, i ten plakat zapraszał mnie do Teatru Polskiego, to poważnie rozważałam, czy to nie jakiś błąd w druku.

Wyjaśniam już, dlaczego. Strzępka-Demirski to chyba najbardziej niepokorny duet współczesnego, krajowego teatru. To ci sami, którzy zrobili W imię Jakuba S., gdzie podkreślają, że my wszyscy jesteśmy potomkami bardziej Jakuba Szeli niż, przykładowo, Janusza Radziwiłła. To artyści, którzy nie boją się grozić publiczności pałką (W imię Jakuba S.), czy kąpać aktorów i aktorki w Nutelli (Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł).

Szczepan Twardoch to uzdolniony współczesny pisarz. Szanuję jego styl, pomysły itp., ale drażni mnie maczystowski charakter jego pisarstwa. Akcję Króla obsadził w przedwojennej Polsce, w 1937 roku. Bohaterami są bojówki faszystowskie z jednej, a żydowsko-socjalistyczne z drugiej strony. A konkretnie – spór pomiędzy nimi, który swój finał miał w Berezie Kartuskiej, a finał ostateczny – w Holocauście. Mówiąc krótko – przyszedł Hitler i wszystkich zdmuchnął, wykazując, jak zagrodowe toczymy między sobą wojenki. Po więcej szczegółów na temat powieści zapraszam do recenzji Kingi Dunin.

Król i królowa

Mamy więc teatr żywcem wycięty sprzed jakichś stu, a może nawet dwustu lat, niepokorną, lewicującą reżyserkę, niepokornego, lewicującego dramatopisarza i raczej patriarchalnego autora. Zmiksować, podać publiczności…

Była nuda, aż przyszedł Holocaust

Król to spektakl monumentalny. Kluczowym elementem scenografii jest obrotowa scena, a to nie lada gratka – już od dawna nie miałam okazji oglądać przedstawienia, w którym twórcy lub twórczynie sięgnęliby po to sprytne, aczkolwiek odrobinę anachroniczne rozwiązanie. W tym przypadku służy ono podzieleniu świata przedstawionego na dwa obszary. Jeden to ring bokserski. Nie bez kozery, w końcu głównym bohaterem spektaklu jest tytułowy król, bokser wagi ciężkiej, Żyd Jakub Szapiro (Adam Cywka). Drugim obszarem jest królestwo niejakiej Ryfki (Katarzyna Strączek) – Żydówki, „jałowej” prostytutki, zarządzającej luksusowym burdelem. To tutaj spotyka się kwiat bojówki żydowsko-socjalistycznej, żeby jeść, pić, pieprzyć i omawiać strategie polityczne oraz militarne. W tle tego obszaru mamy rozczulającą makietę przedstawiającą prototypową, warszawską kamienicę. Akcja rozgrywa się natomiast na kanapie i w dwóch prawdziwych, imponujących samochodach. Te dwa miejsca momentami stają się też zupełnie innymi lokalizacjami, o czym informują nas wyświetlane z rzutnika napisy z adresami. Mordownia Ryfki bywa więc czasami mieszkaniem Szapiro, ring może się stać obozem w Berezie Kartuskiej itd.

Jest jeszcze trzeci obszar, reprezentowany przez maszynę do pisania ustawioną z przodu sceny, po lewej stronie. To królestwo kogoś, kto zastępuje wszechwiedzącego narratora, kto opowiada nam całą tę historię (Andrzej Seweryn). Początkowo myślimy, że to dorosła wersja jednego z bohaterów, członka obozu żydowsko-socjalistycznego – Mojżesza Bernsztajna (Alan Al-Murtatha), a co się okazuje, to nie powiem, żeby nie spoilować. Całkiem dobrze, że na końcu tego wątku czeka na nas niespodzianka, bo jest to najnudniejsza, najbardziej pozbawiona pomysłu część spektaklu.

Szybowicz: Bilans (niemal) czterdziestolatka

A jeśli już o nudzie mówimy, to od początku do końca jest to największa pięta achillesowa Króla. Przedstawienie trwa ponad trzy godziny. Pierwsze dwadzieścia minut próbowałam się rozeznać, o co tu w ogóle chodzi. W którym jesteśmy roku? Kto jest kim? W końcu udało mi się załapać, ale recepcji widowiska nie ułatwiała ani skomplikowana historia polityczna dwudziestolecia międzywojennego, na której opowiadana historia bazuje, ani wspomniane wyżej zamieszanie dotyczące części retrospektywnej spektaklu. Zwłaszcza część przed przerwą irytowała niejasnościami i dłużyznami. Po przerwie była Bereza Kartuska i Holocaust, więc, piszę nie bez goryczy, było już łatwiej.

Rzecz o przemocy

Nie da się ukryć, że twórcy spektaklu, od autora począwszy, skończywszy niemalże na obsłudze widowni, są zafascynowani przemocą. W Królu przedstawiana jest ona w sposób śmieszny (morderstwo na homoseksualnym redaktorze ONR-owskiej gadzinówki „ABC”, granym przez Pawła Tomaszewskiego), zmuszający do myślenia (morderstwo na weteranie wojennym o antysemickich poglądach; także Paweł Tomaszewski – najbardziej mordowany aktor w tym spektaklu), wysoce artystyczny (piękne sceny znęcania się nad Kumem Kaplicą, granym przez Krzysztofa Dracza, w Berezie Kartuskiej). Na marginesie – groteskowy sposób, w jaki przedstawiony został homoseksualny działacz, ociera się o homofobię.

Przemocy jest pełno, jest solą tego spektaklu. I ciężko mi powiedzieć, czy twórcy i twórczynie chcieli się pochylić nad tym nieodpartym jej urokiem, czy może sami mu ulegli.

Jest jednak możliwa także inna interpretacja i ta interpretacja to deska ratunkowa dla tego spektaklu. Bo jeśliby to było przedstawienie czasem ładne, a czasem nudne, w którym odnaleźć można zaledwie ślady niepodrabialnego stylu duetu Strzępka-Demirski, to byłoby, mówiąc krótko, słabo. Ja sobie jednak cały czas myślałam o filmie Quentina Tarantino Bękarty wojny. Dzieło mainstreamowe, więc nie będę się rozpisywać, ale przypomnę, że opowiada o żydowskiej bojówce, która w czasie II wojny światowej mordowała hitlerowców. Bojówce fikcyjnej, ale możliwej. Satysfakcja z oglądania tego filmu to satysfakcja ofiary, która bierze odwet, radość z historii, która przecież mogła wyglądać inaczej.

W Królu jest trochę podobnie, a co jeszcze bardziej satysfakcjonujące – nie do końca fikcyjnie. Były przed wojną żydowsko-socjalistyczne bojówki, którym udało się trochę dokuczyć naszym przedwojennym narodowcom. Ich bandycki, nieprzystający do obrazu Żydów pokornie idących na rzeź, wizerunek warto przypomnieć. Wszystkim, którzy nie identyfikują się z prawicową, narodową narracją, warto dać tę satysfakcję. Jeśli trafi ona na odpowiedni grunt, może mieć charakter emancypacyjny. Czy jest to emancypacja eskalująca przemoc? Może tak, a tego byśmy nie chcieli. Nie twierdzę, że to propozycja nie do odrzucenia. Ale lepsza taka propozycja niż żadna.

Akceptacja przemocy, samotność, antysemityzm. Brykczyński z Nagrodą Historyczną „Polityki”

Król, reż. Monika Strzępka, Teatr Polski w Warszawie

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jolanta Nabiałek
Jolanta Nabiałek
Filolożka i kulturoznawczyni
Absolwentka filologii polskiej i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim, słuchaczka podyplomowych gender studies w IBL PAN w roku 2017/2018. Publikowała w Internetowym Magazynie Teatralnym „Teatralia” i w Dzienniku Teatralnym. Obecnie zajmuje się promocją w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Prowadzi fanpage „Nie więcej niż pięć linijek”, na którym publikuje mikrorecenzje książek.
Zamknij