Stawką tego procesu jest wolny obieg idei w kulturze.
Jakub Majmurek: Spektakl Teren badań: Jeżycjada, który napisałaś dla reżyserki Weroniki Szczawińskiej, został „zaaresztowany” przez sąd? Media donoszą, że nie możecie go wystawiać.
Agnieszka Jakimiak: Spektakl nosi obecnie tytuł Teren badań: Literatura dziewczęca z poznańskich Jeżyc. Został zabezpieczony jako dowód w sprawie. Na razie nie doszło do rozprawy sądowej, ale jeśli dojdzie, to rozumiem, że spektakl będzie trzeba wystawić przed sądem, by mógł się z dowodem zapoznać – wprawdzie pozew mówi o przedłożeniu nagrania DVD, ale w wypadku spektaklu teatralnego zapis z kamery nie jest miarodajnym materiałem. Do czasu decyzji sądu o uprawdopodobnieniu roszczenia pani Musierowicz dalsza eksploatacja przedstawienia jest zawieszona. Producent spektaklu, Centrum Kultury Zamek w Poznaniu, odwołał się od decyzji, mamy nadzieję, że sąd zmieni zdanie i widzowie będą mogli zobaczyć jeszcze Teren badań.
Przy pracy nad spektaklem rozważaliście „ryzyko prawne”?
Jakimś sygnałem było dla nas to, że nie ma przedstawień teatralnych czy innych dzieł opartych na Jeżycjadzie czy nią inspirowanych. Są dwa filmy na podstawie prozy Małgorzaty Musierowicz, oba autoryzowane przez autorkę, w obu pracowała nad scenariuszem. Później nie godziła się już na żadne adaptacje. Z drugiej strony, ponieważ my nie chcieliśmy robić adaptacji tych powieści, nie spodziewaliśmy się problemów prawnych.
Stworzyliśmy autonomiczne dzieło, przy którym stworzony przez Musierowicz świat posłużył jako jedno ze źródeł inspiracji.
Byliśmy więc zaskoczeni, gdy już w dniu premiery otrzymaliśmy pismo wzywające do zaprzestania eksploatacji spektaklu ze względu na naruszenie dóbr osobistych Małgorzaty Musierowicz – zanim ktokolwiek zdołał ten spektakl zobaczyć.
Jakie są w takim razie roszczenia Małgorzaty Musierowicz?
Z jednej strony chodzi o wykorzystanie znaku towarowego „Jeżycjada”, który został zarejestrowany przez autorkę już po premierze spektaklu. Zgłoszenie do urzędu patentowego pochodzi z czerwca zeszłego roku, decyzja o rejestracji znaku towarowego z kwietnia tego roku, natomiast premiera spektaklu odbyła się 28 maja zeszłego roku. Weronika Szczawińska wniosła zastrzeżenia do wniosku, przekonując, że „Jeżycjada” funkcjonuje od dawna jako nazwa potoczna, argumentując także, że autor tego określenia, profesor Raszewski, w korespondencji nigdy nie używał jej jako nazwy własnej. Po zastrzeżeniu znaku towarowego musieliśmy zmienić nazwę spektaklu.
Druga sprawa to kwestia naruszenia dóbr osobistych i wizerunku pisarki. Do tego teoretycznie nie powinno być już żadnych podstaw – spektakl tylko inspirowany jest cyklem powieściowym, nie ma w nim żadnych bezpośrednich cytatów, odwołujemy się raczej do pewnego związanego z nim imaginarium. Od początku prac nad spektaklem traktowaliśmy serię powieści jako teren badań, nie materiał do dosłownej adaptacji. „Jeżycjada” służyła nam przede wszystkim do diagnozy wyobrażeń o klasie średniej – nie chodziło nam o to, by tę prozę zdekonstruować i rozwalić.
Spektakl jest w zasadzie rodzajem koncertu, zbiorem songów inspirowanych cyklem.
Tak, to jest kolejny poziom zapośredniczenia. Spektakl ma formę koncertu. Zgodnie z logiką zarzutów Małgorzaty Musierowicz, swoje roszczenia powinni wnieść też David Grohl albo córka Kurta Cobaina, bo aktorzy naśladują stylistykę koncertową Nirvany – jedną z kluczowych inspiracji był ich koncert Unplugged. Pretekstem dla każdej piosenki jest jeden z tomów sagi, ale to nie one są ich tematem. Są one podporządkowane głównemu wątkowi sztuki: badaniom nad imaginarium wyobrażonej klasy średniej. Należy do niej i „Jeżycjada”, i pragnienie wpisania się w kulturową siatkę, jaką wyznacza Nirvana.
Może po prostu Małgorzata Musierowicz obraziła się, że robicie sobie żarty z jej świata?
Być może. My nie wyśmiewamy się jednak z tego, jak napisana jest „Jeżycjada”. Natomiast faktycznie w dość ironiczny sposób podchodzimy do lęków i upodobań, z jakich zbudowana jest klasa średnia, reprezentowana przez powieściową poznańsko-mieszczańską rodzinę zamieszkałą w kamienicy. W tym spektaklu może się ona przejrzeć w zwierciadle, w którym nie do końca chce się przeglądać. Ale jeśli to ma być powód naruszenia dóbr osobistych, musimy założyć, że bohaterowie powieści Musierowicz to żywi ludzie, którzy poczuli się osobiście dotknięci, ponieważ ich losy zainspirowały inne, teatralne, dzieło. O ile wiem, to postaci fikcyjne, którym każdy może dopisywać alternatywne historie, tak jak każdy może napisać swoją wersję Calineczki i Moby Dicka.
Małgorzata Musierowicz widziała w ogóle spektakl?
Na pewno widziały go jej pełnomocniczka i prawniczka. Jej została dostarczona płyta z nagraniem. Ale przedstawienie ma formę koncertu, nagranie nie jest w stanie uchwycić wpisanych w tę formułę przypadkowości i spontaniczności.
Jakie są reakcje środowiska teatralnego na proces? Wyrok może być precedensowy.
Odkąd zaczęliśmy pracować nad spektaklem, śledzimy fanów „Jeżycjady” na forum „Gazety Wyborczej” – i jest nam szalenie miło, że spotykamy się tam z bardzo pozytywnym odzewem. Jeśli chodzi o reakcje środowiska, to jesteśmy w środku sezonu ogórkowego. Ale widzimy zainteresowanie. Szczególnie silny oddźwięk spektakl miał w Poznaniu.
Twórcom teatru postdramatycznego często stawia się zarzut podpierania się cudzymi tekstami; w waszym wypadku jeszcze przy sprzeciwie autorki. Jak na to odpowiadacie?
Nigdy nie spotkaliśmy się z takimi zarzutami ze strony kogoś, kto widział to przedstawienie. Ten zarzut czasem może dotykać istotnych kwestii, ale uważam, że tu w ogóle nie ma racji bytu.
Każda sztuka jest kwestią odniesienia się, kontekstu, inspiracji. Georges Perec pisał książki składające się wyłącznie z cytatów.
To i tak nie jest przypadek naszego spektaklu, w którym nie używamy cytatów z cyklu powieści. Poza tym o jakim podpieraniu się tu może być mowa – ludzie, którzy chodzą na nasze spektakle, raczej nie są fanami Musierowicz, fani Musierowicz niekoniecznie chodzą na nasze spektakle. To raczej rozłączne zbiory.
Czujecie się cenzurowani przez ten pozew?
Nie wiem, czy cenzura jest tu najlepszym określeniem problemu. Stawką tego procesu jest wolny obieg idei w kulturze, wolność inspiracji, trawestacji, tworzenia czegoś na kanwie innych motywów.
Wraz z tym pozwem w ten swobodny obieg kultury brutalnie wkracza prawo i logika własności intelektualnej – co wiąże się ze skrajnym utowarowieniem kultury.
Nasz spektakl nie jest tu jedynym przykładem. Głośna była sprawa wystawianej w Wałbrzychu Gwiazdy śmierci Marcina Cecki i Krzysztofa Garbaczewskiego. Oni zrobili spektakl inspirowany Gwiezdnymi wojnami, ale w Gwiezdnych wojnach każdy element, każda nazwa własna są zastrzeżonymi znakami towarowymi. Musieli je zmienić w przedstawieniu, wymyślić na nowo. Co może nawet przysłużyło się spektaklowi, ale też jest przykrym znakiem tego, jak skomercjalizowana i zaprzęgnięta w kapitalistyczny obrót może być twórczość. Jeśli sąd przyzna rację Małgorzacie Musierowicz, to wyrok ten poważnie ograniczy swobodę korzystania przez teatr ze wspólnego kulturowego dorobku. Wzmocni mechanizmy autocenzury i zablokuje przez to, być może, wiele inicjatyw artystycznych.
Czytaj także:
Kinga Dunin: Tata Borejko przewraca się w grobie
Artur Domosławski: Nie mam poczucia, że przegrałem ten proces
**Dziennik Opinii nr 225/2015 (1009)