Teatr przemocy Wilgotnej Pani [polemika]

Uważam, że ci aktorzy, którzy nie upominają się o zwolnione koleżanki i zwolnionych kolegów, zasługują na jak najsurowszą krytykę. Brak solidarności wśród pracowników i chęć przeczekania to rak, który toczy polskie instytucje kultury.
Karol Templewicz
Rzeźba Wilgotna Pani Iwony Demkow w Teatrze Dramatycznym. Fot. Jakub Szafrański

Marzy mi się, by cywilizacyjnym minimum w miejscu pracy, zwłaszcza instytucjach publicznych, które powinny wyznaczać standardy, było to, że w wyniku działań dyrekcji nikt nie ląduje u psychiatry.

Spodziewałem się, że informacja o tym, że Monika Strzępka, jedna z ikonicznych dla lewicy postaci w kulturze, sprzeniewierza się tak kluczowym dla tej formacji wartościom, jak szacunek do pracy, stabilne zatrudnienie, poszanowanie godności drugiej osoby czy tolerancja dla odmienności powinno natychmiast wywołać potężne oburzenie po lewej stronie politycznego spektrum. Ku mojemu głębokiemu smutkowi – myliłem się. Reakcje są słabe, spóźnione i próbują rozmywać prostą sprawę.

Balcerowiczowska restrukturyzacja, pisowskie praktyki

Nie dostrzegam, by wielkie oburzenie budził fakt, że dyrektorka Teatru Dramatycznego zwyczajnie kłamała w wywiadzie dla Onetu, motywując pozbycie się dużej grupy pracowników oszczędnościami, podczas gdy zwalniając 28 osób, przyjęła 27. Strzępka w wywiadzie z Magdaleną Rigamonti mówi, że w imię ratowania całej łajby musi pozbyć się balastu, również młodych kobiet. Przedstawia się w sytuacji tragicznej i kreuje na osobę silną, jak Andrzej Duda w sławnej wypowiedzi o tym, że „prezydent musi być twardy”.

Nie wiem, czy kultura wytrzyma trzecią kadencję PiS [rozmowa]

Już samo to, że Strzępka wyznaje, że nie walczy u organizatora instytucji – czyli w stołecznym ratuszu – o dodatkowe środki, by zapewnić byt zespołowi, powinno wywołać na lewicy skandal. Bez żadnych „ale” i prób rozcieńczania sytuacji. Na domiar złego okazuje się, że zza balcerowiczowskiej „restrukturyzacji” wygląda dobrze przećwiczona przez osiem lat rządów PiS w kulturze praktyka przejęcia instytucji i obsadzenia jej swoimi ludźmi według klucza ideologicznego. Praktyka, która zawsze oznacza psychiczną przemoc wobec „starych” pracowników, zawsze kończy się co najmniej kilkoma osobami, które muszą zmagać się z traumą, i zawsze okazuje się bazować na lękach i obsesjach, które skutkują stosowaniem wielu toksycznych zachowań.

Analogię pomiędzy praktykami PiS a działaniami Strzępki w warszawskim Teatrze Dramatycznym rozwija Karolina Felberg w tekście dla Oko.press. Dzielimy z Karoliną doświadczenie pracy w Instytucie Adama Mickiewicza w momencie jego przejęcia przez drugi rzut pisowskiej rewolucji i wiemy, co mówimy, kiedy twierdzimy, że jest to proces bolesny. Jak wyglądało to przejęcie w IAM, opisałem w sprzedawanym przez Krytykę Polityczną „Dialogu Puzyny”, którego pierwszy numer dokumentuje rozmontowywanie kultury przez prawicowych nominatów.

Z doniesień prasowych wynika, że zarządzający teatrem wspólnie ze Strzępką Kolektyw za nic miał fakt, że realizacja ich pomysłów wymusi na słabo opłacanych pracownikach administracji i obsługi dłuższą pracę oraz pozbawi ich możliwości dorabiania, która jest warunkiem godnego życia, gdy od macierzystej instytucji dostaje się beznadziejnie niskie stawki. O podwyżkach dla pracowników, wysokości pensji i innych kluczowych dla lewicy problemach Strzępka w wywiadach, o ile zauważyłem, nawet się nie zająknęła. Wiele z tych sprzeczności wychwycił w swoim bardzo dobrym komentarzu Łukasz Drewniak.

To jest, moim zdaniem, sedno problemu: osoba deklarująca pokojowe wartości, tolerancję i współistnienie stosuje toksyczne i przemocowe metody rządzenia (bo o żadnym poważnym „zarządzaniu” nie ma tu mowy), charakterystyczne dla pisowskich włodarzy kultury, do tego połączone z neoliberalnym podejściem głodzenia kultury.

Może jednak nie warto?

To sedno omija tekst Pauliny Januszewskiej Strzępka w Dramatycznym: może jednak warto próbować? Tekst jest długi, zawiera sporo dygresji oraz stylizacji. Polemika z każdym z punktów mija się z celem, dlatego skupię się na podstawowej tezie artykułu oraz kilku szczególnie dla mnie symptomatycznych twierdzeniach.

Oddajmy najpierw Januszewskiej sprawiedliwość. Pisze ona: „Zwolnienie połowy zespołu w Dramatycznym przy jednoczesnym zatrudnieniu „swoich ludzi” to bez względu na feministyczne intencje Strzępki mechanizm, który nie licuje z lewicowością, tylko przegrywa z kapitalizmem”. Stwierdzenie to pojawia się jednak gdzieś w połowie tekstu, by natychmiast zostać przykryte rozważaniami na temat patriarchatu i o tym, że przemocowym mężczyznom wolno więcej, a Strzępce mniej.

Ale po kolei. Januszewska zaczyna swój tekst od przywołania filmu o nastolatkach, w którym bohaterka zrzuca koronę królowej balu i łamie ją na kawałki. Zdaniem autorki tekstu gest ten pozwala wyzwolić się z logiki walki o władzę, zapewne wymyślonej przez mężczyzn, i osiągnąć siostrzeństwo. Jak to się ma do dyrektorki Dramatycznego? Jak rozumiem, autorka tekstu sugeruje nam, że Strzępka jest jedynie ofiarą systemu, na którą spadł zbyt duży ciężar. Dlaczego? Bo jest kobietą, wciśniętą przez patriarchat w pionową strukturę władzy.

Ziarenko do ziarenka, czyli callouty w polskim teatrze

Pozwolę sobie tutaj na własne popkulturowe odniesienie. W filmach animowanych, w scenach pościgów narciarskich często spotykanym żartem jest sytuacja, w której bohater, straciwszy panowanie nad deskami, pędzi prosto na drzewo. Następnie mamy zmianę ujęcia i widzimy tylko dwa ślady nart, z których każdy objeżdża świerczek czy sosenkę: bohater w nadprzyrodzony sposób uniknął zderzenia. Podobnej sztuki dokonuje w swoim tekście Januszewska: zna teksty, w których opisane zostały toksyczne zachowania, wie o zwolnieniach, o eksploatowaniu pracowników, ale jakimś sposobem udaje jej się wyminąć temat z lewej i z prawej strony.

Pisze bowiem tak: „A co byście powiedziały, gdyby coś podobnego zrobiła teraz Monika Strzępka? Gdyby faktycznie cofnęła się o dwa kroki, by potem zrobić dziesięć wprzód, pozbywając się fetyszyzowanej w męskocentrycznym świecie obsesji władzy i do rozmów o Teatrze, który miał ponoć stać się feministyczną, a więc równościową instytucją kultury, zaprosiła wszystkich, a może przede wszystkim aktorów i publikę? Rzuciła im kawałki korony, którą dostała jako dyrektorka? Tylko czy w Dramatycznym jest miejsce dla każdej i każdego? A może Strzępka ma rację, idąc na rympał? Bezczelna dziewucha we mnie mówi: wypierdalać ze wszystkim, co sztywne i patriarchalne. Ale socjalistka przypomina: nie kosztem ludzi pracy. To jak to jest z tą rewolucją? Da się ją przeprowadzić bez ofiar i ścinania głów, nie kończąc w matriarchalnym bolszewizmie? Wszystkie odpowiedzi mogą być poprawne. Albo zupełnie fałszywe. I chyba nie ma dobrych lub złych. Zdaję sobie jednak sprawę, jak trudno obserwatorkom dramatu w Dramatycznym (mnie też) porzucić kategorie moralne i zamiast dopuścić do siebie wątpliwości, ferować wyroki”.

O ile dobrze rozumiem to zdanie, to wywalanie ludzi oraz doprowadzanie ich (według doniesień prasy) do załamania nerwowego może przyczynić się do powstania prawdziwie feministycznej sztuki. Jest to wstęp do analizy kładącej na jednej szali feministyczny teatr, który być może musi narodzić się przez terror, a na drugiej nudne standardy współżycia w instytucji, zgodne z Kodeksem pracy oraz ogólnie przyjętymi normami społecznymi. Ostatecznie autorka orzeka, że dopiero gdy zobaczymy artystyczny efekt pracy, będziemy mogli rzeczywiście oceniać Monikę Strzępkę.

Dzieduszycka: Mam zrezygnować? Uciec? Nie jestem tchórzem

Osobiście uważam, że jest to stwierdzenie osobliwe. Oto nie możemy odwoływać się do prawa oraz uniwersalnych wartości takich jak godność, bo wyrok będzie możliwy dopiero z perspektywy czasu. Jeśli Heksy i inne przedstawienia nie spełnią pokładanych w nich nadziei (swoją drogą: jakich?), nie będą dostatecznie feministyczne i postępowe (w treści, bo praktyki pracy nie podlegają ocenie), wtedy i tylko wtedy będziemy mogli powiedzieć: „Niepotrzebnie pani zwalniała tych ludzi”.

Osobiście jestem zdania, że efekt artystyczny w publicznej instytucji nie może stanowić jedynego kryterium oceny. Tym bardziej że ocena artystyczna jest czym innym niż moralna czy prawna ocena działań instytucji i jej szefowej.

Wojewoda nie jest usprawiedliwieniem

Dalej sporo jest w tekście Januszewskiej o wojewodzie Konstantym Radziwille i jego antyfeministycznych obsesjach. Jak pewnie wiele osób kibicowałem Monice Strzępce w sporze sądowym z ówczesnym pisowskim wojewodą. Nie rozumiem jednak, w jaki sposób jego wynurzenia wpływają na antypracowniczą i przemocową praktykę dyrektorki i kolektywu Dramatycznego? Czy to zemsta na zespole za trudności spowodowane przez prawicowego polityka, czy może nieprzyjemności, jakich doznała nowo mianowana wówczas dyrektorka, usprawiedliwiają wszelkie jej działania?

Nie wiem, jaki związek z obecną sytuacją mają poglądy obecnego ambasadora RP na Litwie, który jako przedstawiciel prawicowego rządu na Mazowszu uprzykrzał życie warszawskiemu ratuszowi nie tylko w sprawie kontrowersyjnej, jego zdaniem, reżyserki, ale także choćby w sprawie rozszerzenia strefy płatnego parkowania.

Następne fragmenty tekstu poświęcone są temu, jak upiekło się Lupie i Polańskiemu. Tyle że Lupa, który najwyraźniej ze szwajcarskiego spektaklu wyszedł suchą stopą, nie dyrektoruje żadnej instytucji. Czy powinien reżyserować? Jeśli robi to w sposób uwłaczający dla aktorów czy techników – nie. Ale nie o Lupie tu przecież rozmawiamy.

Autorka stosuje tutaj klasyczny pijarowy spin stosowany tak chętnie przez polityków. Jarosław Kaczyński zapytany o nieprawidłowości w PiS odpowiada zazwyczaj stwierdzeniami w stylu: „Donald Tusk jest gorszy”. Jest to skuteczny, ale wątpliwy retorycznie mechanizm, który pozwala odwrócić uwagę od sedna problemu i zmusza do zajęcia się wątkami pobocznymi.

Powiedzmy sobie zatem jasno: ani działania Konstantego Radziwiłła, ani to, że stołeczny dyrektor biura kultury w bardzo pisowskim stylu zamknął ośrodek poetycki działający przy Staromiejskim Domu Kultury, ani to, że za PRL w Kaliszu też wymieniono cały zespół aktorski, ani też to, że ludzie Glińskiego robili świństwa, nie ma znaczenia dla kwestii tego, czy Monika Strzępka łamie prawo pracy i zarządza teatrem w sposób zupełnie nielewicowy i zwyczajnie zły.

Strzępka w Dramatycznym: może jednak warto próbować?

Januszewska pochyla się również, wplatając w swój artykuł odwołania do Heks Agnieszki Szpili, które będą podstawą sztandarowej premiery Teatru Dramatycznego w grudniu, nad problemem, który od początku rozgrzewa komentatorów – „Wilgotną Panią”, czyli wprowadzeniem do teatru pomnika wulwy oraz stojącą za nim ideologią. Wypada pochwalić autorkę za dostrzeżenie, że symbol, który w intencji miał łączyć i przypominać o tym, co łagodne, również może stanowić narzędzie wykluczenia. Nie rozwijając zanadto tego tematu, problemem Strzępkowej ideologii od początku zdaje się przyjęcie opartej na odwołaniach do natury dychotomii kobiece-męskie, która nie pozostawia miejsca na negocjacje, sojusze czy coraz szerzej dyskutowaną ostatnio płynność płci.

Postawa grzybka

W tekście Januszewskiej czytamy również: „Skupianie całej krytyki na Strzępce, choć niekiedy celne i potrzebne, odbiera aktorom i aktorkom ciężko pracującym nad nowymi spektaklami podmiotowość i energię do tego, by zmiana w instytucji i oddanie jej całej społeczności, a nie jednej artystce, faktycznie zaszła”. Zatrzymajmy się na chwilę nad tym stwierdzeniem.

Monika Strzępka, przyjmując nominację dyrektorską, stała się formalnie odpowiedzialna za cały teatr. Oczywiście, zarządzający nie zyskuje wraz z funkcją boskich mocy i nie jest w stanie bezpośrednio czuwać nad wszystkim wszechwidzącym okiem. Dlatego też jej lub jego odpowiedzialnością jest dbanie o dobry system: taki, który pozwala sprawnie realizować zadania przy jednoczesnym poszanowaniu praw i godności wszystkich pracowników. Monika Strzępka jest odpowiedzialna za zwolnienia czy lawinowy wzrost liczby wypadków przy pracy (jak czytamy w jednym z artykułów). Właśnie dlatego skupienie krytyki na dyrektorce ma sens.

Prawdą jest jednak, że skoro Strzepka powołała (mniejsza o formalności) kolektywne ciało zarządzające, faktycznie dużo uważniej powinniśmy się przyjrzeć (co robi w przywołanym tekście Karolina Felberg) osobom wchodzącym w skład tego ciała i nie zapominać, że również one są częściowo odpowiedzialne za to, co się w Dramatycznym dzieje.

Dalsza część zdania sugeruje jednak, że nie powinniśmy skupiać się na Strzępce, bo ci biedni aktorzy, którzy zostali dobrani do nowego zakonu albo przeszli dyrektorski „vibe check”, ciężko pracują i czują się niepewnie. Uważam, że ci aktorzy, którzy nie upominają się o zwolnione koleżanki i zwolnionych kolegów również zasługują na jak najsurowszą krytykę. Może nie posunąłbym się do użycia słowa „pogarda”, niemniej brak solidarności wśród pracowników i chęć przeczekania to rak, który toczy polskie instytucje kultury.

Dziadocen i piwnice patriarchatu

czytaj także

Dziadocen i piwnice patriarchatu

Agata Adamiecka-Sitek

Zamordowana rosyjska dziennikarka Anna Politkowska pisała o postawie grzybka: schowam się pod liściem, to może mnie nie zerwą. Takie grzybkowanie pozwala politycznym nominatom robić z instytucjami, co im się podoba. Januszewska pisze o „odbieraniu podmiotowości”, ale nic nie odbiera podmiotowości bardziej niż brak sprzeciwu wobec zła. Tym bardziej w imię „mojego projektu” – może mojego akurat nie ruszą.

Kultura pracy w kulturze do wymiany

Jestem pewien, że władze Warszawy ostatecznie umyją ręce. W końcu kogo obchodzi środowiskowa burza w kulturze? Byłoby wspaniale, gdyby wybuchł skandal; gdyby ujawnienie niedopuszczalnych metod zarządzania Teatrem Dramatycznym przez Monikę Strzępkę stało się pretekstem do dyskusji o tym, jak powinny wyglądać stosunki pracy w kulturze. Gdyby po latach gnojenia kultury na szczeblu centralnym impuls odnowy wyszedł z miejskiej instytucji – to już byłoby coś. Marzy mi się, by cywilizacyjnym minimum w miejscu pracy, zwłaszcza instytucjach publicznych, które powinny wyznaczać standardy, było to, że w wyniku działań dyrekcji nikt nie ląduje u psychiatry.

Niestety, do tego jeszcze daleko. Choć w biznesie brak pracowników wymusza powolną zmianę kultury pracy, sfera wolności, jaką powinny być instytucje artystyczne, pozostaje paradoksalnie daleko w tyle. Po opublikowaniu przez Onet rozmowy ze Strzępką zamieściłem na swoim wallu długi komentarz do tej sprawy. W reakcji na niego moja znajoma reżyserka teatralna napisała: „Nie widzę w tym artykule opisów przemocy, rozsypany tytoń na biurku czy to, że ktoś się załamał, to jest żaden zarzut/dowód”.

Wygląda zatem na to, że zanim w kulturze zmieni się kultura, minie jeszcze dużo czasu.

**

Karol Templewicz – w latach 2012–2021 pracował w Instytucie Adama Mickiewicza, gdzie przez trzy lata kierował Programem Azja, obecnie stara się trzymać z dala od instytucji kultury. Publikował m.in. w „Tygodniku Powszechnym” i piśmie internetowym Nowe Peryferie.

Przemoc nie jest metodą pracy w teatrze

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij