Sztuki wizualne

Jest dym, jest sztuka

Aman Mojadidi, pół Afgańczyk, pół Amerykanin, z wykształcenia antropolog kultury, śmiało wprowadził do Afganistanu sztukę konceptualną i zaangażowaną.

„Głosuj na mnie, zrobiłem dżihad i jestem bogaty” – tak brzmiało hasło wyborcze jednego z kandydatów do afgańskiego parlamentu. Plakaty z jego podobizną zawisły w całym Kabulu. Gangsta Mudżahedin, ze złotym łańcuchem na szyi i zawieszką w kształcie pistoletu, podbija Kabul, miasto korupcyjnej rozpusty.

Kiedy zatrzymał go policyjny patrol, zdradziły go ręce brudne od kleju. Szczotkę i wiadro zdążył wyrzucić w pole pszenicy. Nikt nie miał wątpliwości, że to on w środku nocy powyklejał cały Kabul plakatami. Ale tym razem mu się udało, dowody były niewystarczające. Gangsta Mudżahedin znowu wygrał.

Za tą groteskową postacią kryje się Aman Mojadidi, 41-letni Amerykanin z Filadelfii, syna Amerykanki i Afgańczyka. Jego ojciec co roku latem wyjeżdżał do swojego kraju walczyć z okupacją sowiecką. Sam Aman, po raz pierwszy pojechał tam jako 19-latek. Dołączył do walk na linii frontu, prowadzonych przez swojego wujka Sibghatullah Mojaddedi, byłego prezydenta Afganistanu. Aman dostał po raz pierwszy w życiu do ręki broń.  – Czułem się Afgańczykiem, ale wtedy pomyślałem, że jeśli jestem Afgańczykiem, to innego rodzaju – mówi. 

Gangsta Mudżahedin

Ponownie do kraju wrócił dopiero w 2001 roku, po upadku talibów, i zastał ruiny dawnego państwa. Trzy lata później przeniósł się tam na stałe, zaczął pracę w NGO na rzecz odbudowy kraju. Jednak o wiele więcej osiągnął dzięki sztuce.

W 2012 roku jego kolekcja ubrań dla zamachowców – Chic Conflict – została pokazana na Biennale Kochi-Muziris. W skład kolekcji wchodzą eleganckie kamizelki z kieszeniami na dynamit, futrzane bezrękawniki nawiązujące stylem do górzystych terenów Afganistanu i klasycznych nakryć tubylców.

Aman, z wykształcenia antropolog kultury, śmiało wprowadził do Afganistanu sztukę konceptualną, zaangażowaną. Jego niewątpliwie najbardziej charakterystycznym projektem jest Gangsta Mudżahedin. Cyniczny, pseudoreligijny, skorumpowany polityk. – Politycy budują swoją pozycję mówiąc o dżihadzie i świętej wojnie – mówi Aman – ale piją, są agresywni, a przede wszystkim są odpowiedzialni za niezliczoną ilość niewinnych ofiar. 

W 2009 roku przebrał się za policjanta i stworzył fikcyjny punkt kontrolny. Przeszukiwał samochody i kierowców w poszukiwaniu bomb, broni i lewych pieniędzy. A na końcu dawał każdemu po 20 dolarów. Zaskoczeni Afgańczycy brali pieniądze, nie wiedząc zupełnie o co chodzi. Role zostały odwrócone, bo to zazwyczaj oni zmuszeni byli do dawania łapówek policji. Dookoła tego performance’u krąży anegdota, jakoby do Amana w trakcie pracy dołączył uzbrojony po zęby prawdziwy policjant, który miał go chronić. A wszystko dlatego, że artysta poinformował o swojej akacji dzielnicowe służby policyjne. – W trakcie, zacząłem się zastanawiać, co jeśli COŚ znajdę, co jeśli nadjeżdżający samochód to pułapka. Naprawdę się bałem.

Dwa oblicza Bin Ladena

– Był aktorem w globalnym teatrze, stworzonym przez niego samego i Busha. Na potrzeby abstrakcyjnego pojęcia, wojny z terrorem – mówi Aman o Bin Ladenie. Według Amana, jest jeszcze jedna prawda o afgańskim symbolu zła. Nikt tak jak on nie był zaangażowany w walkę z sowiecką okupacją w Afganistanie. Kiedy młody wielbiciel surfingu i tatuaży mieszkający w LA, przełączał kanały w tv, „wpadał” na reportaże o wychudzonym starcu z siwą brodą, najbardziej znanym terroryście na świecie – i czuł do niego niemalże sympatię.

W miejscach takich jak Kabul, bycie artystą nabiera mocy. W zakamuflowanej formie można mówić rzeczy, które są skomplikowane, prowokujące i niedopuszczalne w strefie konfliktu. W swojej sztuce Aman łączy działalność prospołeczną i publicystyczną, wystarczy spojrzeć na jego zdjęcia np. „After a Long Day’s Work” z serii „A Day in the Life of a Jihadi Gangste”, gdzie przebrany za afgańskiego gangstera bawi się bronią i jest zabawiany przez nagą kobietę, z zasłoniętą przez skrawek błękitnej burki twarzą.
– W Afganistanie jestem Amerykaninem a w Ameryce Afgańczykiem – mówi Aman, ubrany w jeansy, modne vansy, z turbanem na głowie i z długą brodą, muzułmańskim atrybutem. Zagubiony pomiędzy kulturami? Człowiek bez swojego miejsca? Nie, po prostu mężczyzna w którego biografii spotkały się dwa światy, kompletnie sprzeczne, prowadzące ze sobą wojnę. Jest dym, jest sztuka.

Aktualnie Aman otwiera nowy projekt w swoim rodzinnym mieście, Jacksonville na Florydzie.  – Chcę opowiedzieć o mojej teorii „geografii siebie”, czyli badać wewnętrzne i zewnętrzne krajobrazy swoich poglądów, opinii i doświadczeń – wyjaśnia. Mojadidi szuka indywidualnych obrazów rasizmu i dyskryminacji. – To będzie nowa forma, swego rodzaju platforma na, której pojawią się nowe oblicza aktywizmu, łamiące stereotypy, otwierające nowe możliwości współpracy w skali lokalnej i globalnej – zapowiada. 


  

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij