Sztuki wizualne

„Halka” na Haiti [rozmowa]

Na Haiti jest wioska, której czarni mieszkańcy nazywają się Polakami.

Jakub Majmurek: W ramach polskiego pawilonu na Biennale w Wenecji przedstawili państwo nagranie wystawienia Halki Moniuszki na Haiti. Skąd ten pomysł?

Joanna Malinowska: Naszą pierwotną inspiracją był Werner Herzog i jego film Fitzcarraldo, w którym tytułowy bohater próbuje wystawić operę w środku amazońskiej puszczy, ale mu się to nie udaje. My postanowiliśmy wcielić szalony pomysł Fitzcarraldo w czyn i jednocześnie skonfrontować go z konkretnymi realiami geograficzno-społecznymi (a nie filmową fantazją na temat Nowego Świata). Zależało nam także, by tym kontekście umieścić jakąś polską operę. Jako miejsce akcji wybraliśmy wioskę Cazale, która – jak wierzą miejscowi i odwiedzający ich badacze – zamieszkana jest przez czarnych potomków polskich legionistów, którzy wysłani na Haiti przez Napoleona odmówili walki przeciw powstałemu tam pierwszemu niepodległemu państwu byłych niewolników. Polscy legioniści przyłączyli się do rebelii, w nagrodę dostali ziemię. Pożenili się z miejscowymi kobietami, a ich potomkowie mieszkają tam podobno do dziś.

To już któryś projekt w podobnym duchu. Piotr Rosołowski i Bartek Konopka w Sztuce znikania przedstawili fikcyjną narrację o „Solidarności” z punktu widzenia haitańskiego szamana, Janek Simon planuje nakręcić remake Popiołu i diamentu w nigeryjskim Nollywood. Czują się państwo częścią szerszego trendu, w którym polskie tematy przedstawiane są w kontekście postkolonialnym?

JM: Mieszkamy na co dzień w Nowym Jorku i tam tematyka postkolonialna jest czymś bardzo żywo dyskutowanym. To dobrze, że Polsce też nastąpił moment innego spojrzenia na historię. Sami nie mieliśmy kolonii, ale spoglądaliśmy w tym kierunku, dlatego trzeba zmierzyć się z tą częścią polskiej przeszłości. Mam nadzieję, że nasz projekt będzie okazją do takiej refleksji.

Polska jest w kontekście kolonialnym w dość paradoksalnej sytuacji. Z jednej strony sami kolonizowaliśmy, na przykład Ukrainę, z drugiej byliśmy peryferiami światowego systemu kapitalistycznego i odgrywaliśmy w nim podobną rolę co Brazylia – źródła opartych na niewolnieczej pracy monokulturowych upraw. O co chodzi w państwa projekcie? O to, żeby Polak poczuł się „jak biały” i zobaczył w swojej historii część europejskiego kolonializmu? Czy raczej o to, żeby zobaczył, że Polska ma więcej wspólnego z Haiti niż, dajmy na to, z Nowym Jorkiem?

JM: Chodzi o obie rzeczy. Pracując przy wielu projektach z ludźmi pochodzącymi z tamtych regionów, często stykałam się z opinią, że ja – jako Polka – jestem częścią problemu z zachodnim imperializmem.

Nasze przekonanie, że jesteśmy biednym, udręczonym przez wojny, okupacje i zabory krajem, który sam nigdy nikogo nie uciskał, nie do końca znajduje potwierdzenie w tym, jak na świecie postrzegają nas inni.

Ten projekt ma nam pomóc w przemyśleniu wielu rzeczy – np. stereotypu mówiącego o homogeniczności Polski. Pokazujemy, że na drugiej półkuli, na Haiti, jest wioska, której czarni mieszkańcy nazywają samych siebie Polakami. Chcemy, żeby ten film zaistniał w Polsce, wywołał burzę mózgów, dyskusję.

C. T. Jasper: To jest projekt długodystansowy. Nie liczymy, że od razu coś zmieni, wywoła masową publicystyczną dyskusję. Ale przez samo swoje istnienie – niezależnie od tego, czy będzie się podobał czy nie – będzie stopniowo, pomału drążył w Polsce zmianę. Trzeba też mieć świadomość, że naszym celem nie jest dydaktyzm. W tym projekcie dużo jest ironii, humoru. Istotnym kontekstem było też Biennale weneckie. Kilkadziesiąt krajów prezentuje tu swoją sztukę w narodowym kontekście. To jest jak spotkanie państw G8 czy G20, tylko w świecie sztuki i w znacznie szerszym gronie. Chcieliśmy się pobawić z samą ideą „artystycznej reprezentacji narodowej”.

Dlatego wybraliście właśnie Halkę?

JM: Na pewno nie jest to moja ulubiona opera (śmiech). Wystawienie właśnie Halki to nasza dyskusja z samą ideą „eksportowania polskiej kultury i tradycji za granicę”. Halka na Haiti to w dużym stopniu żart, który miał nam dać dystans do formuły „narodowego kanonu”. Zabawniejszy byłby może nawet Straszny dwór; myśleliśmy o tym projekcie, ale okazał się on zbyt trudny ze względów logistycznych. Halka jest przy tym jednocześnie bardzo polska i bardzo uniwersalna. Uniwersalna jest melodramatyczna historia miłosna i brutalność przedstawionych w operze podziałów klasowych. Istotne dla nas było też to, że Halka napisana została w okresie, który od emancypacji Haiti dzieli mniej niż pół wieku. Haiti ogłasza niepodległość od Francji w 1804 roku, pierwsza wersja Halki ma premierę w 1848 – w roku erupcji europejskiej Wiosny Ludów.

I publikacji Manifestu komunistycznego. Wasza Halka to rewizjonistyczna czy klasyczna interpretacja Moniuszki?

CTJ: Klasyczne z pewnością były stroje i charakteryzacja, ale tak poza tym nasza Halka miała mało wspólnego z klasyką czy tradycją. Przede wszystkim to, co pokazaliśmy w Cazale, było bardzo esencjonalną wersją opery, wersją w pigułce (m.in. bez trzeciego aktu), przystosowaną do skali i warunków, w jakich pracowaliśmy.

Ten narzucony przez okoliczności kształt spektaklu sprawił, że i przepaści międzyklasowe, i mania samobójcza, w którą wpada Halka, wydały się bardziej głębokie i drastyczne.

Potęgował to wrażenie brak silnie zarysowanej linii podziału pomiędzy „sceną” a publicznością. Cały dramat odbywał się o kilka kroków od widza, był niemal dotykalny, na wyciągnięcie ręki.

Nie chciałbym sugerować, że gdybyśmy pracowali w mniej skomplikowanych warunkach, to wyszłaby nam Halka bardziej zgodna z kanonem – zarówno my, jak i Paweł Passini, reżyser spektaklu, uważaliśmy, że absolutnie nie chodzi nam o klasykę. To, co było fascynujące chyba dla wszystkich osób biorących udział w spektaklu, to konieczność pracy w totalnym stanie zawieszenia, braku pewności, czy uda nam się ten spektakl w ogóle wystawić, czy za chwilę coś się nie zawali. Wszelki rewizjonizm wynikał nie tyle, jak to zazwyczaj bywa, z celowych zabiegów artystyczno-interpretacyjnych, ale raczej ze zderzenia ze specyficzną geopolityczną rzeczywistością… i rachunkiem prawdopodobieństwa.

JM: Pyta pan ciągle o polityczny aspekt tego projektu. To nas cieszy, bo on często umyka polskim dziennikarzom. Ale w ogóle nikt już nie pyta o aspekt formalny, artystyczny naszego filmu.

Też chciałem o tym porozmawiać. Inscenizacja Halki wyświetlana jest w polskim pawilonie na panoramicznym ekranie 360 stopni, zapętlona, w loopie. Dlaczego wybrali państwo ten rodzaj projekcji? On nie zachęca do oglądania od początku do końca. Raczej do tego, by wejść do pawilonu, obejść ekran, popatrzyć na jakiś fragment i pójść dalej. Nie myśleli państwo o bardziej kinowej formie ekspozycji? Albo o rozłożeniu tego na kilka ekranów, które równolegle wyświetlałyby różne fragmenty opery?

CTJ: Mnie jako artystę bardzo interesują dłużyzny i nudy. Zresztą nie tylko mnie. Jednym z najciekawszych dzieł sztuki wideo jest dla mnie 24-godzinna psychoza Douglasa Gordona – projekt, w którym artysta tak cyfrowo spowalnia projekcję Psychozy Hitchcocka, że trwa ona całą dobę. Nasza Halka jest krótsza, ale też celowo wystawia widza na nudy i dłużyzny. Myśleliśmy na początku, czy nie pokazać tego w formie seansu. Ale ostatecznie uznaliśmy, że to zły pomysł. Na Haiti opera wystawiana jest w wiosce, nie ma w niej podziału na scenę i publiczność. Śpiewacy grają wśród chat i mieszkańców. W Pawilonie też chcieliśmy znieść ten podział. Każdy w dowolnej chwili może wejść, zanurzyć się w projekcji, pobyć chwilę razem z oglądającymi ją ludźmi i wyjść.

JM: Pawilon pomalowany jest na ciemno, jest rodzajem czarnej dziury wciągającej publiczność. Wiele osób wchodzi tam i zostaje na długo, obserwuje operę – nawet jeśli wcześniej nie słyszeli o Moniuszce – więc ten typ ekspozycji chyba działa.

Całość nakręcona jest statyczną kamerą – nie ma zbliżeń, montażu wewnątrzkadrowego i innych filmowych środków wyrazu…

JM: To statyczny obraz z czterech kamer, które wspólnie dają panoramiczny obraz.

Ten obraz ma silnie werystyczne cechy, sprawia wrażenie surowego, dokumentalnego zapisu.

CTJ: O to nam właśnie chodziło.

Ten dokumentalny weryzm filmowego obrazu ciekawie kontrastuje z operą, która jest formą najbardziej ostentacyjnie sztuczną ze wszystkich sztuk. 

JM: Jean-Luc Godard zauważył kiedyś, że filmy fabularne dążą do tego, by wyglądać jak dokumenty, a dokumenty jak fikcja. Nam się to chyba udało: szlachcice w kontuszach tańczący w tropikalnym krajobrazie wśród wiejskich chat zamieszkanych przez czarnych nadają temu dokumentalnemu zapisowi surrealną jakość.

Joanna Malinowska jest absolwentką wydziałów rzeźby uniwersytetów Rutgers i Yale. W swej twórczości oscylującej pomiędzy różnorodnymi mediami – rzeźbą, wideo, działaniami pefromatywnymi – porusza tematy związane z antropologią, zderzeniem kultur i muzyką. Od 2001 roku współpracuje z Canada Gallery w Nowym Jorku. Jej prace były wystawiane między innymi w Sculpture Center, Art in General i Postmasters w Nowym Jorku, Saatchi Gallery i Nottingham Contemporary w Wielkiej Brytanii, Espace Culturel Louis Vuitton w Paryżu, CSW Zamek Ujazdowski i Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie. Malinowska brała udział w 1 Biennale Sztuki w Moskwie i  Whitney Biennial 2012 w Nowym Jorku. Jest stypendystką John Simon Guggenheim Foundation, Pollock-Krasner Foundation, New York Foundation for the Arts, Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Smack Mellon.

C.T. Jasper jest artystą urodzonym w Polsce, który mieszka i pracuje w Nowym Jorku i Ułan Bator. W swej twórczości sięga po środki wyrazu z pogranicza różnorodnych mediów, lecz koncentruje się głównie na filmie i elektroniczno-partyzanckich interwencjach w istniejące dzieła sztuki filmowej. Jego ostatnie projekty to między innymi Erased (2013), Sunset of the Pharaohs (2014) oraz Vertigo (2015). Projekty C.T. Jaspera były prezentowane w Stanach Zjednoczonych i Europie, ostatnio na wspólnej wystawie z Joanną Malinowską „Związki rozwiązki” w Muzeum Sztuki w Łodzi.

WIĘCEJ O PROJEKCIE:

Zachęta Narodowa Galeria Sztuki: Halka/Haiti. 18°48’05”N 72°23’01”WC.T. Jasper i Joanna Malinowska

**Dziennik Opinii nr 184/2015 (968)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij