Sztuki wizualne

Dla wycieczek szkolnych? Tak. Dla kogo jeszcze?

O otwarciu Galerii sztuki XX i XXI wieku w Muzeum Narodowym w Warszawie pisze Marta Górnicka.

Otwarciu Galerii sztuki XX i XXI wieku w Muzeum Narodowym w Warszawie towarzyszyły spore emocje. Od inauguracji minął już jednak ponad miesiąc, emocje opadły i przyszedł czas na refleksję.

Muzeum Narodowe zaskoczyło tym razem nie tylko oprawą inauguracji, ale i nowymi chwytami marketingowymi. Wyprzedzając światowe trendy, z wystawy nie tylko wychodzimy przez sklep z pamiątkami, ale i przez niego wchodzimy. Tak to, przechadzając się pomiędzy dziełami, mamy czas naprawdę zapragnąć produktu upatrzonego na wejściu i jego zakup przy wyjściu. Czy autorzy wystawy już z góry założyli, że ma ona do innych przemyśleń nie zachęcać? 

Ale oto i pierwsze dzieło prezentowane na wystawie – wideoclip z filmowych scen Fritza Langa i jemu współczesnych niemieckich reżyserów – jedyne dzieło o niepolskich korzeniach. Wideoclip ten ma zapewne nadać ramy wystawie, pokazując ducha początków XX wieku, fascynację techniką, przemysłem, potęgą. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie zgrzyt z pracami w dalszej części sali – np. rozlicznymi przedstawieniami legendy o Janosiku. Chciałoby się rzec – gdzie Polska, a gdzie świat. Jedyne prace, które nawiązują do tego wideoclipu, to fotograficzne portrety Stanisława Ignacego Witkiewicza – jak wiadomo – wyprzedzającego swoją epokę wszechstronnego artysty. Są to zresztą jedyne fotografie – oprócz prac Natalii LL oraz Grzegorza Kowalskiego, które nie są dziełami stricte fotograficznymi – prezentowane na wystawie… (tu chwila na smutną refleksję o roli i kondycji polskiej fotografii).

Dalej już trochę lepiej: polski futuryzm i kubiści, a wśród nich perełka:  „Jednodńuwka”, czyli manifest polskich futurystów, szerzących postulaty aktualne do dziś: „Sztuka musi być jedyńe i przedewszystkiem ludzką, tj. dla ludźi, masową, demokratyczną i powszechną. Rozumiejąc zadańe sztuki wobec dńa dzisiejszego i jego zagadńeń wołamy: Artyśći na ulicę!”. Szkoda, że kuratorzy owego manifestu do serca sobie nie wźęli.

I wielkie gwiazdy: Czapski, Łempicka, a obok nich Rafał Malczewski (syn „tego” Malczewskiego) z pogodowo adekwatnym obrazem przedstawiającym automobil na zaśnieżonej drodze. Ławka (jedyna na wystawie, a kilkunasto-  czy nawet kilkudziesięciominutowych filmów sporo). Posiedzimy, popatrzymy. A jest na co: Przygoda człowieka poczciwego Themersonów, Dziś mamy bal – Jerzego Zarzyckiego i Tadeusza Kowalskiego… Dziarskim krokiem ruszamy dalej wzdłuż ściany pełnej kolaży polskiej awangardy; wśród nich wielka kapitalistyczna świnia – matka politykom (ciekawe co na to sponsorzy i mecenasi wystawy?). I już powrót, zawijamy z powrotem w stronę sklepu: jeszcze Wróblewski, jeszcze Nowosielski, Kantor – niech będzie. Na horyzoncie: niebieska linia – tak, to Krasiński! I na koniec Jerzy Zieliński S.O.S. – Ratujcie nasze dusze. O tak, ratuj się kto może! Przystańmy na chwilę jeszcze przy Robakowskim („Z mojego okna 1978–1999”), zerknijmy na Sasnala (Bayer), uff, wreszcie możemy zakupić wypatrzoną przy wejściu książkę (oby)/kubek/koszulkę.

Wystawa pędzi na złamanie karku, poprzez kolejne epoki, style, tematy. Brak w niej miejsca na wyjaśnienie, opis, refleksję. Dlaczego kuratorzy zdecydowali się na ten (ograniczony skromną przestrzenią – na sklep z pamiątkami wygospodarowano przestrzeń wielkości przynajmniej połowy wystawy), a nie inny wybór? Feeria kolorów, stylów, tematów, różnorodność spojrzeń na świat i poglądów politycznych… Od tego miszmaszu niejednemu się może zakręcić w głowie. Wydaje się, że w przepastnej, ale mimo to trzymającej linię ekspozycji znalazło się wszystko. Wszystko co gładkie lub już przez czas wygładzone, ładne, zgrabne, ot, zachęcające do niezobowiązującej przechadzki pełnej wrażeń niczym po lunaparku.

Gdzie podziały się postulaty byłego dyrektora MNW, Piotra Piotrowskiego? Muzeum krytyczne, uczące społeczeństwo, że sztuka to nie tylko chronologia? Pokazujące, że może ona nam pomóc w wyrażeniu naszych kolektywnych trosk i nadziei? A światowe wizje muzeum jako miejsca spotkań i debaty? Trudno o nich pamiętać w gmachu, w którym dopiero niedawno zniesiono nakaz zmiany obuwia (kto nie pomagał przy froterowaniu podłóg filcowymi kapciami?), podczas oglądania wystawy, z której media szerzej relacjonują strój zaproszonych gości niż artystyczną wartość prezentowanych prac.

Dla wycieczek szkolnych? Tak. Dla kogo jeszcze? 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij